StoryEditorWiadomości rolnicze

Dzień Dziecka w Sokolnikach

31.05.2017., 16:05h
Trzynastoletni Grzegorz marzy o quadzie, jego rówieśniczka Weronika o tym, by zostać najlepszą fryzjerką, ośmiolatek Wojtek, choć dobrze się uczy, czasem chciałby, żeby szkoły w ogóle nie było. Czternastoletni Szymon za kilka lat widzi siebie w roli konstruktora, a Julka – najmłodsze z dzieci – marzy, by mama zabrała ją do... domu. Kamil, najstarszy z mieszkańców Rodzinnego Domu Dziecka w Sokolnikach, na pytanie o czym marzy – nie odpowiada – choć w oczach ma smutek, uśmiecha się.

Klatka schodowa dwukondygnacyjnego budynku prowadzi do mieszkania na piętrze. Tam od trzech lat mieści się jeden z dwunastu Rodzinnych Domów Dziecka łódzkiej Fundacji Happy Kids. W ogromnej jadalni połączonej z kuchnią, pięcioma oknami wpada mnóstwo światła. Nawet w pochmurny dzień jest więc tu jasno. Białe firanki sprawiają, że mieszkanie jest przytulne. A kuchnia z wyspą, duże jasne kafle i ściany dowodzą, że wnętrze niedawno przeszło generalny remont. Wcześniej w tym budynku zaadaptowanym na „Dom Radosnego Dzieciństwa” – bo tak zwykli o nim mówić zarówno jego podopieczni, jak i prowadzący – mieściły się przychodnie.

Wspólne posiłki to okazja do omówienia ważnych dla rodziny spraw. A co ważne, przygotowania do niego są pracą zbiorową. Uczą dzieci empatii i współpracy 

Jak w rodzinie

Na środku pomieszczenia stoi długi, drewniany stół. To serce domu. Choć to dzień powszedni, przykryty został białym obrusem. Nakrycie sugeruje, że wszyscy mieszkańcy zasiądą przy nim do obiadu. I jak to w rodzinie – Dorota Tarabuła (dyrektorka DRD), jak mama, krząta się po kuchni. Nie chcąc się ubrudzić, przewiązała szarą tunikę kolorowym fartuszkiem. Z piekarnika wyjmuje brytfankę pełną pachnących przyprawami pieczonych pałek kurczaka.

– Wprawdzie obiad dzieci jadły w szkole, ale mamy taki zwyczaj, że po ich powrocie wspólnie zasiadamy do posiłku. To czas na opowieści, rozmowy, wspólne przebywanie i omówienie problemów. Spotkanie jest ważne zarówno dla nas, jak i dla dzieci. Razem zasiadamy również do kolacji. Śniadanie zdarza nam się jeść osobno, czasem w pośpiechu – zauważa pani Dorota.


Grzegorz Tarabuła, od 31 lat mąż pani Doroty, a od 3 wychowawca w DRD, stawia na stole dzbanek z sokiem. Do pracy włączają się dzieci. Wojtek i Weronika – rodzeństwo ze Zgierza – mieszają w dwóch salaterkach sałatę ze słodką śmietaną. Przed kwadransem wrócili razem ze szkoły. Krótko przystrzyżony Wojtek uczy się w piątej klasie, a jasnowłosa i niebieskooka Werka to szóstoklasistka. Przy stole wygodnie rozsiada się ich ośmioletni brat Szymek.

– Dostałem dzisiaj z polskiego piątkę z minusem – chwali się chłopiec i uśmiecha się od ucha do ucha.

Lada chwila dosiądzie się do niego reszta rodzinki.

Grzesiu jeszcze myje ręce w jednej z dwóch łazienek. Kamil (prywatnie brat Werki, Szymka i Wojtka) wpadł spóźniony do domu. Dzieci mówią, że to dlatego, że odprowadzał do domu koleżankę. On nie komentuje. Opowiada o zepsutym zamku przy plecaku.


– Dzieci zazwyczaj wracają razem ze szkoły koło 14-tej. Mamy pod domem Zespół Szkół, z podstawówką i gimnazjum – wyjaśnia pani Dorota.

Tuż po 15-tej odbierze Julkę, najmłodszą mieszkankę DRD, z przedszkola. Dziewczynka jest jedynaczką. Lada dzień będzie wiadomo, czy jej mamie będą przywrócone ograniczone wcześniej prawa rodzicielskie. Jeśli tak, Julka wróci do mamy. Dziewczynka ma włosy zaplecione w warkocz i dżinsową sukienkę z kieszeniami.

– Dostałam ją od mamusi w prezencie – śpieszy z wyjaśnieniami Julka i przytula się do cioci Doroty, bo tak do opiekunki zwracają się dzieci. Czasem wymsknie im się „mamo”. Wzrusza to panią Dorotę.

Poczucie wartości

Julka weekend spędziła z mamą. Teraz jest trochę rozkojarzona, nerwowa.

– To niełatwe dla tak małego dziecka zaakceptować fakt, że nie można być na co dzień z mamą. Bo jeśli tylko to możliwe, dzieci mają kontakt z biologicznymi rodzicami. Domy Fundacji nastawione są na stworzenie dzieciom choćby namiastki rodziny oraz ofiarowanie domu, w którym znajdą azyl i rodziców z kwalifikacjami i powołaniem. Nazwa Rodzinne Domy bierze się również stąd, że siłą wspierającą pozostają dziadkowie, śpieszący z pomocą niemal na każde wezwanie swym dorosłym dzieciom – wyjaśnia pani Dorota.

Opiekunowie współpracują z rodzinami biologicznymi. Najlepszym rozwiązaniem dla dzieci jest bowiem powrót do rodziców naturalnych, którzy podnieśli się z kryzysu rodzicielskiego.

– W ostateczności zdarza się adopcja. To daje gwarancję odbudowania lub stworzenia na nowo korzeni, bez których nikt nie ukształtuje własnej tożsamości i poczucia godności – mówi pani Dorota.

Julka biegnie do pokoju.

O szesnastej ma zajęcia z tańca. Do Gminnego Ośrodka Kultury odprowadza ją ciocia Dorota i Werka. Tym razem do dziewczyn dołącza Szymek. Bierze ze sobą deskorolkę. Starsi chłopcy wcześniej pobiegli do parku spotkać się z kolegami. Wrócą do domu przed kolacją, by odrobić lekcje. 


– Taniec to Julki żywioł. Ale nie jedyny talent naszych dzieci. Szymek, Grzesiu i Wojtek trenują karate i piłkę nożną – przyznaje z dumą pani Dorota.


Weronika, choć chce być fryzjerką albo modelką chodzącą po wybiegu, świetnie rysuje i pisze niezwykłe opowiadania. Umie w nich zaciekawić, trzymać czytelnika w napięciu i zaskoczyć zakończeniem.

– Nauczycielka nie dowierzała mi, gdy napisałam pierwsze, że jest moje. Uznała, że przepisałam je z internetu. Zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście powstało w mojej głowie – tłumaczy Weronika.

Teraz recenzentem jej twórczości jest Szymek. Czyta wszystkie opowiadania i bardzo je lubi. Weronice w opowieści zależy na szczęśliwym zakończeni. Dlatego jej bohaterowie zawsze osiągają cel, wygrywają i są szczęśliwi.

Opiekunów cieszy, że dziewczynka z tak trudnym dzieciństwem i brakiem poczucia wartości mimo wszystko jest optymistką.

Dzieci po lekcjach chodzą na zajęcia dodatkowe. To okazja do rozwijania ich talentów

Po podwieczorku, na który podano lody z konfiturą z jagód zebranych przez dzieci podczas letnich spacerów w pobliskim lesie, do stołu podchodzi Szymek. W ręce trzyma „Karolcię”, to jego lektura. Będzie pod okiem pana Grzegorza ćwiczył czytanie, choć jak przyznaje Szymek, nie bardzo to lubi.

– Świetnie ci idzie – chwali chłopca pan Grzegorz.

Dzieci pochodzą z trudnych środowisk. W rodzinnych domach nie mieli warunków rozwoju. Opiekunowie mają nadzieję, że dzięki rodzinnej formule domu ich podopieczni mają możliwość nadrobienia zaległości. Nauczą się społecznych relacji i uwierzą, że świat dorosłych nie jest okrutny.

Własne miejsce

Dom ma cztery sypialnie i dwie łazienki. Dziewczynki mają oddzielne pokoje. W pozostałych dwóch  mieszkają chłopcy. W każdym znalazło się miejsce na trzy miejsca do pracy i spania.

– Mamy jeszcze dwoje podopiecznych, to biologiczni bracia Grzesia. Ale chłopcy są już dorośli. Uczą się w placówce z internatem. Co drugi weekend przyjeżdżają do domu. Zawsze się tu znajdzie dla nich miejsce. Taka też jest zasada fundacyjnych domów – tłumaczy pan Grzegorz.

W każdym z domów znajduje schronienie od sześciorga do ośmiorga dzieci. Ponieważ piecza zastępcza nastawiona jest na usamodzielnianie młodzieży, już siedmioro „absolwentów rodzinnych” poszło na swoje. Ale nie znaczy to, że ukończenie 18 lat jest cezurą wymuszającą opuszczenie Rodzinnego Domu Fundacji.

– Fundacja wspiera i udziela schronienia tym, którzy kontynuują naukę i mają sensowy plan na swoją dorosłość – mówi pani Dorota.

Zawód rodzic

Pani Dorota i pan Grzegorz prywatnie są rodzicami trzech dorosłych córek. Mają też wnuki. O tym, by zostać zawodowymi rodzicami zadecydowali, gdy córki były już gotowe, by iść własną drogą, a oni byli za młodzi na emerytury.

– Z zawodu jesteśmy nauczycielami. Ponad 20 lat przepracowaliśmy w szkole. Gdy pojawiło się ogłoszenie, że fundacja szuka rodziców, pomyślałam, że to zajęcie dla nas – opowiada pani Dorota.

Później przyszedł czas na szkolenia, warsztaty i poznanie zasad funkcjonowania rodzinnego domu dziecka. I tak we wrześniu 2014 roku do prowadzonego przez panią Dorotę i pana Grzegorza domu trafiły pierwsze dzieci. Dom  w Sokolnikach jest dziewiątym otwartym przez fundację. Pierwszy fundacja otworzyła w 2003 r. w Łodzi. W tej chwili działa ich 12, a kolejne 3 są w planach. W domu powstającym w Czastarach w pow. wieruszowskim schronienie znajdą nastoletnie mamy ze swoimi dziećmi.

Wspólne spacery to czas na męskie rozmowy. Pan Grzegorz stara się przywócić dzieciom wiarę w dorosłych. Uczy ich odpowiedzialności i troski oraz jak radzić sobie z problemami

Mamy będą miały możliwość kontynuacji nauki i wychowywania swych dzieci pod okiem doświadczonych rodziców zastępczych – podkreśla Aleksander Kartasiński, prezes Fundacji Happy Kids.

Wciąż wiele dzieci czeka na dom, miłość, rodzinę. Dowodem wałbrzyska placówka. Choć dom jeszcze nie został otwarty, już czeka na niego gromadka dzieci. Każde ciężko doświadczone przez los, tak jak sześcioletnia Natalka, która niedawno wyszła ze szpitala, gdzie trafiła pobita przez ojca. W wyniku przemocy straciła słuch w jednym uchu, a doznane krzywdy psychiczne będą ją prześladować jeszcze bardzo długo.

Takie historie motywują fundację do działania. Ale potrzebne jest finansowe wsparcie, stąd prośba o pomoc naszych Czytelników.

  • Możesz pomóc!


    Rodzinne Domy Dziecka Happy Kids możesz wesprzeć wpłatą na konto: 14 1160 2202 0000 0000 3342 4618
    z dopiskiem: Tygodnik
    Biuro Fundacji Happy Kids,
    ul. Widzewska 22, 92-308 Łódź
    KRS 0000 133 286

Dorota Słomczyńska

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
19. kwiecień 2024 05:36