StoryEditorPolska

Główny Lekarz Weterynarii: stado krów z Deszczna mogłoby przeżyć, ale...

27.05.2019., 14:05h
– Uważam więc, że Inspekcja Weterynaryjna jest dziś fundamentem nowoczesnego państwa – członka Unii Europejskiej i nikt nie może jej dyktować co ma robić i jak łamać prawo. Przykład, jakie konsekwencje może ponieść Polska, w przypadku jakichkolwiek zaniedbań mieliśmy chociażby w przypadku afery z „leżakami” w ubojni pod Ostrowią Mazowiecką. Za nielegalny ubój chorych krów najwyższą cenę zapłacili oczywiście uczciwi rolnicy. Jednak afera leżakowa, w porównaniu do konsekwencji, jakie mogłaby ponieść Polska w przypadku wprowadzenia do łańcucha żywnościowego nieidentyfikowalnych, wolnożyjących od 20 lat krów z Deszczna, jest jedynie małym piwem. Sankcje wynikające z zagrożenia bezpieczeństwa żywności nałożyłoby na nasz kraj większość państw unijnych i wiele krajów świata – zauważa Główny Lekarz Weterynarii dr. Bogdanem Konopką

Z Głównym Lekarzem Weterynarii dr. Bogdanem Konopką rozmawia Beata Dąbrowska i Krzysztof Wróblewski

Inspekcją Weterynaryjną kieruje pan od niedawna, bo od 6 maja br., niemniej pomimo trwającej od wielu lat przyjaźni z naszą redakcją – chcielibyśmy, by nasi Czytelnicy poznali bliżej nowo powołanego szefa Inspekcji Weterynaryjnej.

– To prawda. Znamy się już bardzo długo, a jeszcze dłużej, bo od ponad 20 lat jestem waszym wiernym czytelnikiem, wcześniej „Plonu”, „Poradnika Rolniczego”, a obecnie „Tygodnika Poradnika Rolniczego”. Lekarzem weterynarii jestem od 32 lat. Przez ostatnie 13 lat pełniłem funkcję świętokrzyskiego wojewódzkiego lekarza weterynarii. Wcześniej, przez 20 lat, w rodzimych Sieradowicach, w gminie Bodzentyn – prowadziłem rodzinne gospodarstwo zajmujące się hodowlą bydła mięsnego rasy limousine, liczącej 100 mamek oraz hodowlą zarodową owiec rasy świniarka. Hodowlę kontynuuje syn Bartosz. Przez 10 lat pełniłem też funkcję prezesa Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego.

Przed nowo mianowanym Głównym Lekarzem Weterynarii stoi wiele wyzwań i ogrom zadań do wykonania, z których najważniejszym wydaje się być walka z wirusem afrykańskiego pomoru świń. ASF to zagadnienie tak szerokie, że wymagające odrębnej rozmowy. Dziś chcielibyśmy poruszyć temat „dzikiego” stada bydła Pawła Skorupy z woj. lubuskiego, ostatecznie, na którego likwidację i zutylizowanie – na wniosek wojewody – minister rolnictwa przeznaczył 350 tys. złotych.

– Problem z porzuconym przez swych właścicieli bydłem trwa już od około 20 lat. Tyle bowiem czasu rolnicy z Deszczna nie sprawowali należytej opieki nad stadem, które cały rok przebywało na terenie rezerwatu przyrody. W tym czasie jego liczebność wzrosła od kilkudziesięciu do około 180 sztuk bydła. Hodowcy przez lata nie stosowali się do zaleceń i nakazów wydawanych przez organy Inspekcji Weterynaryjnej w celu uregulowania sytuacji prawnej zwierząt. W konsekwencji, decyzją powiatowego lekarza weterynarii (z października 2018 r.), hodowca został zobowiązany do zabicia całego stada, a decyzja wydana została na podstawie przepisów rozporządzenia Komisji Europejskiej o identyfikacji i rejestracji bydła. Ponadto, Paweł Skorupa prawomocnym wyrokiem Sądu Rejonowego w Gorzowie Wlkp., został uznany winnym przestępstwa znęcania się nad zwierzętami poprzez brak zapewnienia im należytej opieki. Dodatkowo, w wyroku na hodowcę nałożony został obowiązek zabicia zwierząt oraz zakaz utrzymywania bydła przez okres 3 lat.

Główny Lekarz Weterynarii –  dr Bogdan Konopka

  • Główny Lekarz Weterynarii –  dr Bogdan Konopka


No właśnie, fakt zabicia całego stada bulwersuje opinię publiczną, że za winę hodowcy zapłacić muszą zwierzęta. Czy tak musi być?

– Głosy sprzeciwu słychać z każdej strony: od obrońców praw zwierząt po Polskie Towarzystwo Etyczne. Wszyscy domagają się wstrzymania decyzji PWL w Gorzowie i możliwości utrzymania stada przy życiu. Takie alternatywne rozwiązanie mogłoby być możliwe, ale muszą być spełnione określone warunki techniczne i organizacyjne. Stado to – o nieznanym przecież statusie epizootycznym – musiałoby zostać zamknięte w jednym miejscu na terenie woj. lubuskiego. Nie mogłoby stykać się z innymi zwierzętami gospodarskimi, bo nie wiemy czy jest wolne od chorób odzwierzęcych niebezpiecznych dla życia i zdrowia ludzi – białaczki, a także brucelozy i gruźlicy, która występuje u zwierząt dzikich. Nie wiemy też, co stado jadło, czy nie korzystało z wysypisk, czy miało kontakt z np. mączką mięsno-kostną i czy zwierzęta nie mają BSE. Nie wiemy ile przez 20 lat życia na wolności było upadków i co stało się z padłymi zwierzętami. Wiele jest więc znaków zapytania i dlatego problem – użyję tu stwierdzenia – z porzuconym stadem może stanowić ogromne zagrożenie dla gospodarki narodowej.


Nasuwa się więc pytanie: przecież każde zwierzę można przebadać?

– Przeprowadzenie badań monitoringowych jest czasochłonne. Cielęta badamy od 6. tygodnia życia, w stadzie jest wiele wysoko cielnych krów. Białaczkę i brucelozę bada się od 24. miesiąca życia. Badania można rozpocząć dopiero po upływie 6 tygodni od zgromadzenia zwierząt w jednym miejscu. Na domiar, muszą być one powtórzone po 6 miesiącach. Jeśli okazałoby się, że niektóre zwierzęta mają gruźlicę lub białaczkę, wówczas uwalnianie stada od tych chorób przesuwa się na lata. Ponadto, pogarszamy sobie krajowy, procentowy wynik występowania chorób zwalczanych z urzędu i niebezpiecznych, bo przenoszonych na ludzi. W związku z tym podjęliśmy próbę rozmów z różnymi organizacjami działającymi na rzecz ochrony zwierząt, aby przedstawić warunki pozostawienia stada przy życiu, które traktowane byłoby wyłącznie jako tzw. stado towarzyszące człowiekowi. Oznacza to, że zwierzęta z niego pochodzące nigdy nie mogą być wprowadzone do łańcucha pokarmowego. Na końcu pojawia się jednak pytanie: kogo stać na to, aby przez tak długi czas utrzymywać to stado. Jedna sztuka duża potrzebuje dziennie około 30 kg paszy objętościowej, której zapas trzeba przygotować na okres 7–8 miesięcy. Do tego niezbędne jest przynajmniej 50 ha ziemi, maszyny do zbioru pasz i miejsce do jej magazynowania, jak również sprzęt do zadawania paszy. Teren, na którym przebywałyby zwierzęta musi być ogrodzony i niedostępny dla innych gatunków zwierząt.


Rozumiemy zatem, iż obecnie tylko od organizacji zajmujących się sprawami zwierząt, a ściślej, od zgromadzonych przez nich na ten cel funduszy, zależy los bydła?

– Organizacjom działającym na rzecz ochrony zwierząt argumenty za i przeciw zostały położone na stole. Być może będzie to precedens, bo nie słyszałem, by kiedykolwiek w UE taki przypadek został zaakceptowany i gwarantuję, że w Polsce do tego nie dojdzie. Nie wierzę, by ktoś mógł dać gwarancję, że to stado nie przeniknie w sposób nielegalny do łańcucha żywnościowego. Zaprezentowane rozwiązanie alternatywne stoi niestety w sprzeczności z wyrokiem wydanym przez sąd, który uznał hodowcę winnym znęcania się nad zwierzętami i zakazał mu posiadania krów, jałówek, byków i cieląt. O fakcie, w którym właściciel nigdy nie poddał zwierząt procedurze identyfikacji i rejestracji jasno stanowią przepisy Komisji Europejskiej, mówiące, że jeżeli zwierzęta są nieidentyfikowalne, to właściwy organ, w stosowanych przypadkach i na podstawie ryzyka oceny dla zdrowia zwierząt i bezpieczeństwa żywności, zarządza zniszczenie takiego zwierzęcia bez odszkodowania.

Musimy pamiętać, że obserwuje nas nie tylko Europa, ale i świat. Każde uchybienie od przepisów może sprawić, że 80% eksportowanej przez nas wołowiny zostanie w kraju. Inspekcja Weterynaryjna musi więc robić wszystko by dbać o rolników, producentów i przetwórców, co jest równoznaczne z dbałością o gospodarkę narodową. Uważam więc, że Inspekcja Weterynaryjna jest dziś fundamentem nowoczesnego państwa – członka Unii Europejskiej i nikt nie może jej dyktować co ma robić i jak łamać prawo. Przykład, jakie konsekwencje może ponieść Polska, w przypadku jakichkolwiek zaniedbań mieliśmy chociażby w przypadku afery z „leżakami” w ubojni pod Ostrowią Mazowiecką. Za nielegalny ubój chorych krów najwyższą cenę zapłacili oczywiście uczciwi rolnicy. Jednak afera leżakowa, w porównaniu do konsekwencji, jakie mogłaby ponieść Polska w przypadku wprowadzenia do łańcucha żywnościowego nieidentyfikowalnych, wolnożyjących od 20 lat krów z Deszczna, jest jedynie małym piwem. Sankcje wynikające z zagrożenia bezpieczeństwa żywności nałożyłoby na nasz kraj większość państw unijnych i wiele krajów świata. Idące w setki milionów złotych straty dotknęłyby producentów i przetwórców nie tylko wołowiny, lecz również i mleka, czyli łącznie ok. 400 tysięcy gospodarstw, utrzymujących 6 mln sztuk bydła. Jednym słowem, nieprzestrzeganie unijnych przepisów to cios dla narodowej gospodarki, której jednym ze strażników jest właśnie Inspekcja Weterynaryjna

Dziękujemy za rozmowę.

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
25. kwiecień 2024 15:36