StoryEditorFelietony

Łowcy gazetkowych promocji

23.04.2018., 17:04h
Dotychczas myśleliśmy, że klienci w Biedronkach i Lidlach szukają dobrej jakości polskiej żywności: masła, wędlin, serów, pieczywa. Tymczasem okazuje się, że ludzie nie potrzebują tych towarów. Zdaniem Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Polacy to łowcy promocji, którzy szukają przede wszystkim marketowych gazetek z przecenami.
Jak czytamy w piśmie UOKiK-u do ministra Krzysztofa Jurgiela, tak zwane gazetki reklamowe, do których finansowania „zmuszani”, albo dokładnie rzecz biorąc, nakłaniani poprzez złożenie propozycji nie do odrzucenia są m.in. dostawcy żywności do sieci handlowych, „stały się bardzo skutecznym sposobem dotarcia do konsumentów”. Dowiadujemy się również, że „wiele podmiotów jest zainteresowanych ofertą odpłatnych usług dodatkowych sieci handlowych, zwłaszcza w zakresie promocji produktów”.

O nieuczciwości sieci handlowych wykorzystujących swoją przewagę nad dostawcami w Polsce dyskutuje się od chwili, kiedy pojawiły się te sieci. Opłaty półkowe i inne dodatkowe usługi promujące jogurty, soki czy kiełbasę, to przekleństwo naszych producentów żywności od lat. Tymczasem UOKiK, po ponad dwudziestu latach bezskutecznej krytyki tych poczynań stwierdza, że to skuteczne metody promowania żywności, o które mleczarnie i zakłady mięsne oraz inni producenci żywności wręcz zabiegają. To tak straszne, że aż śmieszne. Pierwszy raz słyszymy, że mleczarnie chcą płacić za lepszą lokalizację na półce, dodatkowe oznaczenia i degustacje. Od ubiegłego roku obowiązuje specjalna ustawa o przewadze kontraktowej, która miała zrobić porządek z wielkimi sieciami, ale odnosimy wrażenie, że cała para poszła w gwizdek, a sieci nadal robią to co chcą.

A teraz trochę o sprawach europejskich. Pamiętamy, jak w ostatnim roku kwotowym na polskich rolników spadła wysoka kara za przekroczenie kwot mlecznych. Rozległ się lament na cały kraj, bowiem niektórzy rekordziści mieli do zapłacenia nawet ponad 1,5 mln zł kar. Polski rząd chciał wspomóc rolników i zapłacić za nich kary z budżetu państwa, ale Bruksela nie zgodziła się na takie rozwiązanie. Tak więc polskie mleczarstwo weszło w uwolniony rynek mleka osłabione. Producenci mleka stanęli jednak na wysokości zadania. W spłaceniu kar pomogły spółdzielnie mleczarskie i kryzys udało się zażegnać.

Nadal polska branża mleczna jest zagrożeniem dla przemysłu mleczarskiego państw starej UE. Jednak znowu znalazła się w rozkroku, bo wisi nad nią widmo ponad 360 tys. t zapasów mleka w proszku, których komisarz Phil Hogan, wraz ze swymi pretorianami, nie może lub nie umie zagospodarować – piszemy o tym od ładnych kilku miesięcy. Teraz jednak doszliśmy do ściany i mamy bardzo okrutne wnioski. Można powiedzieć, że takie samo zagrożenie dotyczy rolników z Niemiec, Francji czy Holandii. Nic bardziej mylnego. Wspierani wyższymi dopłatami bezpośrednimi i po cichu dotowani z narodowych budżetów, znacznie łagodniej przechodzą kryzysy na rynku mleka. Może więc komuś zależy na tym, aby osłabić polskie mleczarstwo? Nie udało się za pomocą kar, to może uda się za pomocą bezsensownych gór mleka w proszku. Chcemy zadać proste pytanie. Unia importuje około 15 mln t soi rocznie, głównie z USA, Brazylii i innych państw amerykańskich. Gdyby odtłuszczone mleko w proszku przeznaczyć na pasze, o co apeluje Czesław Siekarski, przewodniczący Komisji Rolnictwa Parlamentu Europejskiego, popierając postulaty polskich organizacji mleczarskich, to zmniejszyłoby to import soi o około 2,5%. Czy lobby sojowe rzeczywiście jest tak silne w Europie, że może zablokować nawet zastąpienie zaledwie 2,5% soi odtłuszczonym mlekiem w proszku?

Oczywiście istotnym argumentem w tej rozgrywce jest fakt, że mleko w proszku jest sporo droższe od soi. Wiele razy władze UE przeznaczały znacznie więcej pieniędzy na bezskuteczne i bardziej bezsensowne przedsięwzięcia. Wspomnijmy tutaj słynne dopłaty za ograniczenie produkcji mleka wprowadzone w czasie, gdy na rynku zaczynała się hossa i mleka zaczęło brakować. Zmarnowane na ten program 180 mln euro pozwoliłoby zrekompensować straty wiążące się z przeznaczeniem 150 tys. ton proszku na paszę. Obecny problem UE z proszkiem byłby więc o połowę mniejszy. Powiedzmy sobie szczerze, że drugie 180 mln euro nie zrujnowałoby unijnego budżetu. Wszak znacznie więcej kosztuje nas bezsensowna unijna biurokracja – utrzymanie 55 tys. urzędników rocznie kosztuje około 4,5 mld euro.

Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki
redaktorzy naczelni
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
26. kwiecień 2024 00:04