StoryEditorInterwencja

Nie dla wszystkich spokojne święta

16.12.2014., 11:12h
Niepełnosprawni chłopcy z Gostchorza musieli zmienić szkołę. Ich ojczym z dnia na dzień stracił pracę, samochód i źródło utrzymania dotkniętej przez los rodziny. 

O historii Marzeny Kancelarczyk-Mueller z Gostchorza pisaliśmy w „Tygodniku Poradniku Rolniczym” (nr 14/2014, „Łamliwy chromosom tej matki nie złamał”). Ta mama trojga niepełnosprawnych dzieci dwukrotnie wygrała walkę z rakiem i uwolniła się od mężczyzny, który latami znęcał się nad jej rodziną. Znalazła też szczęście u boku innego mężczyzny. Wówczas wydawało się, że to historia z happy endem. Los chciał, że stało się inaczej. 

Od pierwszego września chłopcy cierpiący na chorobę genetyczną, zwaną zespołem łamliwego chromosomu, zostali zmuszeni do zmiany szkoły. Od tego czasu Bartosz (18 lat) i Maciek (16 lat) zamiast do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Świebodzinie chodzą do szkoły specjalnej w Krośnie Odrzańskim. Było to konieczne, ponieważ Paweł, ojczym chłopców, stracił pracę. 

Bolesna rozłąka 

Zwolnienie pana Pawła z pracy najbardziej uderzyło w dzieci, bo sprawiło, że zabrakło pieniędzy na ich codzienne dojazdy do oddalonej od domu o 40 km szkoły, która mieści się w Świebodzinie. Zapewniała ona chłopcom dodatkowe zajęcia, których niestety nie oferuje placówka w Krośnie Odrzańskim. Chodzi m.in. o dogoterapię, pływalnię czy hipoterapię. A to bardzo ważne zajęcia dla rehabilitacji chłopców. 

W krośnieńskiej szkole są bardzo małe sale terapeutyczne, nie ma boiska i dużej sali gimnastycznej. 

– Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy ich przenieść do Krosna, choć wiedziałam, że chłopcy są bardzo związani z kolegami z klasy. Ale nie sądziłam, że rozłąkę z nimi będą tak bardzo przeżywali – opowiada pani Marzena.

Nauczyciele i koledzy zorganizowali im uroczyste pożegnanie w szkole. 

– Przez dwie noce po tym pożegnaniu słyszałam, jak Bartek szlochał do poduszki. Do tej szkoły chodzi przecież Patrycja, jego pierwsza miłość. Bartek lubił spędzać z nią wolny czas. Chłopcy byli też bardzo związani z tamtejszymi nauczycielami – mówi Marzena.

Dyscyplinarne zwolnienie

Mąż pani Marzeny, Paweł Mueller pracował od 6 lat w Świebodzinie w firmie należącej do pana Mariusza (nazwiska nie chcemy ujawniać). Rodzina była wdzięczna pracodawcy za okazaną im pomoc i wyrozumiałość wobec ich problemów. Pan Mariusz mógł służyć innym pracodawcom za wzór wrażliwości na ludzkie nieszczęście. Dowodem były m.in. podziękowania dla niego opublikowane na naszych łamach. 

Nagle 1 sierpnia pan Paweł został dyscyplinarnie zwolniony z pracy. Opowiedział on o tym „Tygodnikowi”:

– Krótko przed zwolnieniem pracodawca zabronił mi wcześniejszego wychodzenia z pracy. Wcześniej trzy razy w tygodniu kończyłem dwie godziny przed czasem, bo odbierałem chłopców ze szkoły – opowiada pan Paweł. 

Przy najbliższej rozmowie chciał on zaproponować, by w te dni rozpoczynać pracę o dwie godziny wcześniej. Niestety, nie udało mu się w tej sprawie porozumieć z pracodawcą.

– Dzień przed wyrzuceniem mnie z pracy mój szef powiedział mi, że powinienem sam zrezygnować. Odmówiłem. Wtedy stwierdził, że w takiej sytuacji to on zwolni mnie dyscyplinarnie – opowiada Mueller. 

Nie mogąc się z tym pogodzić, ustalił z żoną, żeby na jeden dzień wypisać urlop i porozmawiać z pracodawcą po weekendzie, w poniedziałek, gdy opadną emocje. Nie pomogło. W poniedziałkowy poranek w firmie czekało na pana Pawła świadectwo pracy z wpisem o dyscyplinarnym zwolnieniu. Został zwolniony na podstawie art. 52 Kodeksu pracy, w którym mowa jest o możliwości rozwiązania umowy o pracę z winy pracownika w razie ciężkiego naruszenia podstawowych obowiązków pracowniczych. 

– Co było tak ciężkim z mojej strony przewinieniem? Może to, że zostałem posądzony o niestawienie się w miejscu pracy, bo mój wniosek o urlop nie został uznany? – zastanawia się pan Paweł.

Za grę w piłkę

Jest w tej sprawie jeszcze jeden wątek, dotyczący samochodu, z którego korzystać mogli rodzice niepełnosprawnych chłopaków. Samochód ten udostępnił pracodawca. 

– Cztery i pół roku temu pan Mariusz kupił w komisie samochód. Renault scenic, rocznik 2003 kosztował wówczas 19 tys. zł. Miesięczna rata wynosiła ok. 520 zł. Zgodnie z zawartą między nami ustną umową ratę pokrywałem ja, z pieniędzy, które zarabiałem w należącym do pracodawcy klubie na grze w piłkę. Było to 500 zł co miesiąc. W zimowych miesiącach, podczas przerwy piłkarskiej, z własnych pieniędzy płaciliśmy ratę – wyjaśnia pan Paweł, który ostatnią ratę za samochód miał odpracować w marcu 2015 r. 

Od tej chwili, zgodnie z wcześniejszą umową, samochód miał stać się własnością pięcioosobowej rodziny. Niestety, została ona zmuszona do zwrotu auta. Nie są bowiem jego właścicielami. 

Pan Paweł nie tylko pracował w firmie pana Mariusza, ale również grał w piłkę nożną w należącym do niego klubie. Przed zwolnieniem z pracy otrzymał propozycję przejścia do innego klubu. Ta informacja dotarła do pana Mariusza. Nie wiedział on jednak, że pan Paweł nie przyjął tej propozycji. Wyrzucił go więc z klubu. Gdy w weekend po zwolnieniu pana Pawła z pracy odbywał się mecz, on już w nim nie zagrał. Został poinformowany, że brak pracy jest jednoznaczny z jego odejściem z klubu. 

Jakby tego było mało, aby uniemożliwić mu przez najbliższe pół roku przejście do innego zespołu, pracodawca wysłał list do Okręgowego Związku Piłki Nożnej w Zielonej Górze z prośbą o zawieszenie jego karty piłkarskiej. Tę prośbę piłkarscy działacze jednak odrzucili. 

W tej sytuacji rodzina pana Pawła została pozbawiona środków do życia. Świadectwo z wpisem o dyscyplinarnym zwolnieniu uniemożliwia urzędom pracy wypłatę zasiłku dla bezrobotnych. Taki wilczy bilet znacznie także utrudnia znalezienie nowej pracy. 

– W tej sytuacji nie miałem wyjścia. Odwołałem się do sądu pracy. Chciałem wyjaśnić kwestię mojego dyscyplinarnego zwolnienia – wyjaśnia Mueller. 

Pierwsza rozprawa odbyła się na początku października 2014 roku w Sądzie Rejonowym w Świebodzinie. Niestety pracodawca nie stawił się na rozprawie, co spowodowało, że sąd wydał zaoczny wyrok. Był on niekorzystny dla pracodawcy. 

– Pracodawca według postanowienia sądu miał poprawić świadectwo pracy (wykreślić zwolnienie z winy pracownika) i wypłacić trzymiesięczne wynagrodzenie oraz zwrócić Pawłowi koszty adwokata – mówi pani Marzena.

Pan Mariusz od tego wyroku się odwołał. Kolejna rozprawa odbyła się 10 grudnia. Sąd sprawę odroczył do 13 lutego 2015 r., uzasadniając to koniecznością powołania i przesłuchania kolejnych świadków. Ta sytuacja pozbawia jedynego żywiciela rodziny na kolejne dwa miesiące zasiłku i utrudnia znalezienie pracy. Dlaczego doszło do tego konfliktu? 

O wyjaśnienie tej sytuacji poprosiliśmy również byłego pracodawcę pana Pawła. 

– Nie uchylam się od odpowiedzi. Ale wolałbym nie udzielać żadnych informacji, które dotyczą tej sprawy, zanim nie ustosunkuje się do niej sąd – stwierdził nasz rozmówca, który jednocześnie zaprzecza większości zarzutów, stawianych przez Pawła Muellera. 

Do sprawy będziemy wracać.

 

Ewelina Hahnel

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
20. kwiecień 2024 00:34