StoryEditorWiadomości rolnicze

W pułapce

16.02.2015., 12:02h
  – Wszyscy jak tutaj jesteśmy, stoimy nad przepaścią, w oczy zagląda nam widmo bankructwa – mówili rolnicy, którzy w środę 11 lutego zablokowali ciągnikami drogę krajową nr 12 we wsi Podzagajnik pod Zwoleniem. – Przyjechaliśmy, bo rząd zamiast ratować nas znad przepaści, wciąż nas w nią popycha. Będziemy tu stać ile będzie trzeba, bo tu nie chodzi o żaden szyld, o interesy jakiegoś związku. Tu chodzi o nasze życie i nasze rodziny.

Na krajową „dwunastkę” między Radomiem a Zwoleniem zjechało kilkadziesiąt ciągników. Stanęły równo w rzędach na poboczach po obu stronach drogi, tak zawężając jezdnię, że z trudem mieszczą się na niej jadące z dwóch stron samochody osobowe. Przejazd TIR-em jest niemożliwy. Protest, którego organizatorem było rolnicze OPZZ, rozpoczął się o godz. 10, przy licznej asyście policji. Jak informuje odpowiedzialny za przebieg akcji z ramienia OPZZRI Radosław Figurski, organizatorzy powiadomili o proteście władze samorządowe i policję.  

Policja kierowała w tym czasie ruch ciężarówek objazdami, począwszy od granic Radomia. Samochody osobowe mogły również korzystać z objazdu wokół Podzagajnika. Jak poskarżyli się rolnicy, policjanci bardzo starali się ich zniechęcić do
protestu.

– Gdy zaczęliśmy się zjeżdżać, to straszyli, że wszyscy będziemy wzywani na komendę i musimy się liczyć z grzywnami. Obfotografowali wszystkie ciągniki, każdą rejestrację i od wszystkich wzięli dowody rejestracyjne – relacjonował jeden z uczestników. – Ludzie są jednak bardzo zdeterminowani, nikt nie zrezygnował. 

– Będziemy się zmieniać i dyżurować  przez całą dobę, aż do odwołania – zapowiedział Radosław Figurski. – Nie mamy już nic do stracenia. Są tu właściciele zarówno małych, jak i dużych gospodarstw, producenci mleka i producenci trzody. Wszyscy znaleźliśmy się w równie beznadziejnym położeniu. Jeżeli nic się nie zmieni, wszyscy polegniemy. Jeśli sytuacja na rynku żywca i mleka się nie ustabilizuje a stawki skupu nie zapewnią opłacalności produkcji, nasze gospodarstwa trafią wkrótce na licytację. Znaleźliśmy się w pułapce, zaciągamy kredyty, by spłacać wcześniejsze pożyczki. Rząd tymczasem odwraca się teraz plecami i mówi: radźcie sobie sami. Jak mamy sobie poradzić, skoro w latach 90. zniszczyli przemysł w Radomiu i Pionkach, pozamykali wszystkie zakłady. Gdzie znajdą pracę ludzie ze wsi poza rolnictwem? Jeśli nic się nie zmieni, po 2016 r. polskiego rolnika zobaczyć będzie można tylko na archiwalnym zdjęciu, bo nasze gospodarstwa i ziemię za bezcen wykupią cudzoziemcy, obywatele krajów starej Unii, o których dobrobyt i interesy rządy potrafiły zadbać.

– W 2003 r. ukończyłem studia na warszawskiej SGGW, jestem inżynierem rolnictwa. Zostałem na wsi, bo chciałem spożytkować wiedzę we własnym gospodarstwie. Wierzyłem, że będzie u nas normalnie, że polski rolnik będzie traktowany tak samo jak rolnik w Niemczech czy Francji, że państwo będzie pilnowało interesów swoich obywateli i reagowało, gdy dzieje się im krzywda – dodaje Figurski. – Srodze się zawiodłem. Mam 48-hektarowe gospodarstwo i chlewnię na 150 loch w cyklu otwartym. Za prosięta płacą teraz najwyżej 7,5 zł za pierwsze 20 kg. Co miesiąc brakuje mi minimum 15 tys. zł, żeby chociaż wyjść na zero, a i tak mam ogromne problemy ze zbytem. Cały proces technologiczny mam zachwiany, nie mam już gdzie odsadzać prosiąt, bo odchowalnia pęka w szwach. Cena prosiąt musi wrócić do poziomu 10–12 zł/kg, a tuczników do minimum 5,5 zł, by można byłoby mówić o opłacalności. Przy takich stawkach producent ma na tuczniku około 50 zł zysku, a to najwyżej 10%. Czy pośrednicy albo zakłady mięsne zadowoliłyby się takim zyskiem?

– Przy tych cenach wytrzymam najwyżej do wiosny i będę musiał zakończyć produkcję. Już żyję na kredyt – ubolewa Wojciech
Nitek
, gospodarz z okolic Zwolenia. – Mam 10-hektarowe gospodarstwo i chlewnie na 20 loch w cyklu zamkniętym. Rocznie odstawiam średnio 200 tuczników. Przed rokiem dostawałem za tucznika nawet 6,20 zł/kg, a teraz 3,50 zł brutto. To już nie jest działalność na progu opłacalności, ja faktycznie dopłacam do świń, które sprzedaję!

– Cena mleka spadła o 60 gr, płacą mi teraz najwyżej po 1,20 zł/l – mówi Sławomir Kniotek
ze wsi Kroczów, właściciel 35-hektarowego gospodarstwa i producent mleka. – Zaciągnąłem kredyty na modernizację obory, na nowe maszyny. Musiałem wydać duże pieniądze na powiększenie limitu do 180 tys. kg mleka. Z czego teraz mam żyć? A minister mówi, że o rekompensatach możemy zapomnieć.

– Dlaczego w Niemczech rekompensaty dla mleczarzy są, dlaczego tam pogłowie świń rośnie i produkcja trzody się opłaca? Dlaczego my mamy być w UE zawsze obywatelami drugiej kategorii? – pyta Adam Buton ze wsi Kopiec. – Mam stado liczące łącznie 150 szt. bydła. Zaciągnąłem niedawno kredyt na 150 tys. zł, żeby powiększyć kwotę mleczną do 450 tys. kg. I co teraz mam zrobić? W świetle tego co mówi rząd, to modernizując i rozwijając gospodarstwo wyrzucałem pieniądze w błoto, a skoro takie miałem życzenie, to teraz mam patrzeć, jak moja praca idzie na marne. Sawicki każe mi żyć z dopłat, bo sam przecież tak robi. Ja dopłat nie przejadałem, tylko inwestowałem, a teraz będę musiał nimi spłacać długi. Żaden z nas z nowego PROW-u nie skorzysta, bo żaden bank nie da już pieniędzy bankrutowi.

 

Grzegorz Tomczyk

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
25. kwiecień 2024 11:23