StoryEditorWiadomości rolnicze

Pod (Zieloną) Górę

09.07.2014., 14:07h
Prawdopodobnie za kilkanaście miesięcy z mapy kraju zniknie cała gmina, a siedemnaście wchodzących w jej skład wiosek wchłonie miasto. Tak może stać się z tworzącymi tzw. gminę obwarzankową wsiami okalającymi Zieloną Górę. Kto zyska? Z pewnością budżet miasta. Kto straci? Rolnicy. Ale straty dotkną także pozostałych mieszkańców.   

Referendum w sprawie przyłączenia odbyło się 18 maja. Rozpisano je tylko w gminie wiejskiej, choć prezydent miasta umówił się na dwa jednoczesne głosowania – w mieście i siedemnastu wsiach gminy wiejskiej. 

Wyniki referendum okazały się niekorzystne dla przeciwników przyłączenia, choć od roku stawiali zorganizowany opór. Na ich czele stanął młody rolnik, plantator truskawek, do niedawna mieszkaniec miasta, posiadający pola na terenach, które za chwilę mają stać się miastem – w Krępie i Zawadzie. Rafał Nieżurbida jest producentem, członkiem Lubuskiej Izby Rolniczej i prezesem Stowarzyszenia Lubuski Młody Rolnik, a od roku przewodzi Społecznemu Zespołowi ds. Przeciwdziałania Likwidacji Gminy Zielona Góra. Zespół stanął w obronie interesów rolników, czyli tych, którzy na połączeniu mogą stracić najwięcej. Może się zdarzyć, że wszystko, a także niemal natychmiast. Rolników w gminie wiejskiej Zielona Góra nie brakuje, a obszarów, których mogą dotyczyć straty, jest kilka. W ewidencji ARiMR zarejestrowanych producentów rolnych w gminie jest ponad pięciu­set.

Cudzy pieniądz śmierdzi

Największym sołectwem jest Przylep, ma 3 tys. mieszkańców, ale tam rolników jest kilku. Dalej Łężyca – tam są drobiarze i kurniki. W Krępie i Zawadzie pola mają Rafał Nieżurbida i kilkunastu innych rolników. Jeszcze bardziej rolnicze są Barcikowice, Zatonie, Jarogniewice i Jeleniów. Na końcu Ochla – tam znajdują się jedne z największych, kilkusethektarowe gospodarstwa i grupa producencka „Hortus”. 

– Nie jestem wrogiem miasta, tylko połączenia. Kiedy w 1962 roku Chynów, w którym mieszkali rodzice, został wchłonięty przez Zieloną Górę, ludziom, którzy wcześniej byli mieszkańcami wsi i sąsiadami rolnika, nagle zaczęła przeszkadzać hodowla bydła opasowego, jaką prowadzili rodzice. Po wchłonięciu poczuli się pełnoprawnymi mieszkańcami miasta i zgłaszali pretensje, na przykład nagle zaczęła im przeszkadzać kiszonka. Być może już wcześniej nie sympatyzowali z tymi zapachami, ale nie mieli podstaw, by zgłaszać taki problem. Jako „miastowi” już mogli. Rodzice zrezygnowali wtedy z hodowli. Jeśli się połączymy z miastem, wielu rolników znajdzie się w podobnej sytuacji – ich sąsiedzi staną się mieszkańcami miasta – skarży się Rafał Nieżurbida.

Dziś mieszkańców miasta chroni tzw. ustawa odorowa. Wystarczy, że zbierze się kilkadziesiąt domostw albo mieszkań, które oprotestują hodowlę trzody, i producent może stanąć przed perspektywą likwidacji biznesu, który daje chleb jemu i jego rodzinie. 

Piotr Tabor, rolnik, z którym też porozmawialiśmy, hoduje w Zatoniu bydło mięsne, jego brat – mleczne. Hodują od dawna, tymczasem ich sąsiedzi mieszkają tam krótko. Za chwilę, jako mieszkańcy miasta, mogą sprawić, że bracia będą musieli zamknąć produkcję. Tymczasem dla Piotra Tabora to jedyne źródło dochodu. Finansowo inwestuje w nie od 10 lat, emocjonalnie i intelektualnie – od dziecka. 

– Z tego utrzymuję się ja, moja żona i dzieci. Jeśli stanę przed koniecznością likwidacji hodowli, nie będzie z czego żyć – dodaje rolnik z Zatonia. 

Tracą na dzień dobry

– Jeśli chodzi o dopłaty, tracimy na dzień dobry. Przy wejściu do miasta tracimy status obszaru wiejskiego. Jest szansa, że zostawią nam dopłaty bezpośrednie, ale z pewnością nie będą się nam już należały dopłaty z tytułu zamieszkiwania na obszarach o niekorzystnych warunkach zagospodarowania, tzw. ONW – mówi Piotr Tabor. 

Program Rozwoju Obszarów Wiejskich czeka reforma. Unia Europejska bierze się za uszczelnianie systemu. Wiadomo już, że zajmie się definicją „aktywnego rolnika”. Znajdzie się w niej zapis, że musi on czerpać zdecydowaną część dochodów z działalności rolniczej. Jeśli rolnik stanie przed koniecznością np. likwidacji hodowli, będzie zmuszony podjąć inną działalność, być może nierolniczą. Może się wtedy okazać, że dochody z niej czerpane wykluczają go z kategorii „aktywnego rolnika”, a tylko taki otrzyma dopłaty.  Piotr Tabor ma więc dziś wszelkie podstawy do tego, by obawiać się o swoją przyszłość. 

– Rolnicy boją sie też wyższego podatku. W ostatnich latach na wniosek Lubuskiej Izby Rolniczej gmina wiejska znacznie obniżyła podatek rolny, jednak miasto przez 15 lat istnienia Izby nie reagowało na apele w kwestii obniżenia podatku rolnego na swoim terenie. Prezydent miasta przygotował tzw. kontrakt zielonogórski, w którym zobowiązuje się do obniżenia podatku, ale dopiero po połączeniu z gminą wiejską. Rolnicy uważają ten ruch za zabieg czysto marketingowy, a nie troskę o rolnika. Usłyszeliśmy nawet na jednym ze spotkań z miejskim zespołem do spraw połączenia, że w ogóle nie ma się czym martwić, bo PROW-u prawdopodobnie nie będzie. Tymczasem nie było, i nie ma żadnych podstaw, by wygłaszać takie tezy. To manipulacja – skarży się Nieżurbida.

Uderzy też w innych

Na połączeniu stracą nie tylko rolnicy. W PROW-ie znajdują się też „małe projekty”, „infrastruktura i środowisko” czy „różnicowanie w kierunku działalności nierolniczej”. Gmina dotychczas pozyskiwała z tych działań ok. 4 mln. zł, po połączeniu ich nie będzie. Warunkiem wielu dofinansowań jest też mieszkanie w miejscowości liczącej nie więcej niż 5 tys. mieszkańców. Przyłączenie wykluczy tę możliwość. Wzrośnie składka na ubezpieczenie pojazdów OC – średnio o 80 zł (na wsi jest ono tańsze), mieszkańcy stracą możliwość odliczenia kosztu uzyskania przychodu z PIT, jeżeli po połączeniu będą zamieszkiwać ten sam samorząd,  w którym pracują (znaczna część mieszkańców gminy pracuje w mieście). Zniknie bezpłatne dowożenie uczniów do podstawówek i gimnazjów. Wiele rodzin będzie musiało kupić dzieciom bilet miesięczny, a tych biedniejszych na terenie gminy nie brakuje. Dodatek za pracę na wsi stracą nauczyciele. Mogą też zniknąć ochotnicze straże pożarne – przestaną mieć uzasadnienie, zwłaszcza że w mieście powstała nowa państwowa strażnica. Tymczasem dziś w dziesięciu OSP w gminie działa kilkuset ludzi. 

– To dla nich często sposób na życie. Może być im trudno w warunkach, w których nie będą już tak potrzebni. OSP to jakaś forma działalności społecznej – podkreśla Rafał Nieżurbida.

Wiele stowarzyszeń aktywnych na terenie gminy ma w swoich programach działanie na rzecz obszarów wiejskich. One też stracą beneficjentów, czyli rację bytu. 

Prezydent reaguje?

Janusz Kubicki, prezydent miasta, nie pozostaje obojętny wobec zgłaszanych przez rolników wątpliwości i lęków. Proponuje rozwiązanie, jak mówi nam Rafał Nieżurbida, w postaci powołania specjalnego funduszu, który miałby rekompensować straty i z którego miałoby być dofinansowywane miejscowe rolnictwo. Pieniądze miałyby być pozyskiwane m.in. z tzw. bonusu ministerialnego. To dawana przez Ministerstwo Cyfryzacji i Administracji możliwość odliczania przez 5 lat przez miasto dodatkowych 5% z podatku PIT – nagroda za „zgodne działanie prowadzące do połączenia jednostek administracyjnych”. Niestety prawo, któremu podlegamy, nie daje takich możliwości. Wszelkie inicjatywy dotyczące dofinansowywania rolnictwa to kompetencje Komisji Europejskiej i polskiego Ministerstwa Rolnictwa. Nie da się tego zrobić z poziomu samorządu. Poza tym wątpliwe jest, czy da się pozyskać bonus. Do zgodnego połączenia jest bowiem potrzebna zgoda starosty powiatu ziemskiego Zielona Góra, a tej, jak na razie, nie ma. O wyjaśnienia poprosiliśmy zielonogórski urząd miasta, ale wielu urzędników, łącznie z prezydentem Januszem Kubic­kim, jest na urlopie. Obiecano nam odpowiedź za dwa tygodnie. 

Karolina Kasperek

 
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
25. kwiecień 2024 08:50