StoryEditorŻycie wsi

7-osobowa rodzina spod Kórnika w pożarze straciła dom. Jak można im pomóc?

08.02.2019., 19:02h
Miło jest gdzieś wyjechać, a potem wrócić do domu. Ciepłego, ze znajomymi sprzętami. Nie wszystkim jest to dane. Siedmioosobowa rodzina z podkórnickiego Czołowa już w drodze wiedziała, że wraca tylko do zgliszczy.
Pamiętacie jedną z opisywanych na naszych łamach laureatek konkursu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego? Mirosławę Majerowicz-Klaus, psychoterapeutkę, przedstawiliśmy wam w 50., przedostatnim zeszłorocznym numerze „Tygodnika” jako gospodynię „Leśniczówki Emaus” w Stefanowicach. Jej agroturystyczna zagroda zajęła pierwsze miejsce w kategorii „Gospodarstwo agroturystyczne w funkcjonującym gospodarstwie rolnym”.

Kilka dni temu odebraliśmy od niej dramatyczny telefon. „Dzień dobry, przepraszam, że dzwonię w niedzielę. Czy słyszeli państwo o pożarze domu we wsi pod Kórnikiem i siedmioosobowej rodzinie, która straciła przedwczoraj dach nad głową i cały dobytek? To rodzina mojej córki Zosi”. Słuchaliśmy z niedowierzaniem. Tym większym, że pani Mirosława zdradziła, że dwa tygodnie wcześniej owdowiała.

Zostały deski i materace

Do Czołowa ruszyłam następnego dnia. To wioska z osiedlem nowych domów. Chwilę krążyłam, nie mogąc dodzwonić się do Zofii, ale w jednej z uliczek dostrzegłam wzmożony ruch na jednej z posesji. Wśród granatowych kontenerów uwijało się kilku mężczyzn i dwie kobiety. Obok – sterta zwęglonych gąbkowych materacy i desek. Kawałek dalej – samotny stelaż od sofy.

To pani? Dzień dobry, Zofia Pawlak. Proszę wejść, ale na chwilę, bo w tych zgliszczach wszystko w sekundy przechodzi spalenizną – powiedziała Zofia, mama pięciorga małych dzieci, zapraszając do resztek domu.

Zostały z niego zalane wodą ściany i fragmenty stropu. Wnętrze okazało się wielką czarną dziurą. Zofia wspięła się jeszcze do jednej z ocalałych szafek, żeby wydobyć z niej kilka cuchnących dymem książek i sprawdzić, czy nie ma w niej czegoś ważnego. Chwilę później szafka podzieliła los materacy i spalonych sprzętów. A my udałyśmy się pod gościnny dach sąsiadki z naprzeciwka, gdzie Zofia opowiedziała, jak doszło do tragedii.

Modliłam się o znak

Siedzimy w domu Emilii – sąsiadki Pawlaków i przyjaciółki. Siostry, jak mówi Zofia, z katolickiej wspólnoty „Bogu Bliscy”. Obok kobieta i mężczyzna – Maryś i Kasia – pochylają się nad plikiem jakichś dokumentów. Też są rodzeństwem ze wspólnoty. Ktoś wpada, ktoś wybiega. Przy stole siedzi jeszcze Marta. Ze spokojem dzierga coś z wiśniowej włóczki, opierając ręce o niemały już brzuch, w którym chyba równie spokojnie czeka na swój czas mały Jan. Marta też jest ze wspólnoty.



  • Zofia nad dokumentacją dotyczącą rozbiórki z przyjaciółmi ze wspólnoty – Mariuszem, który jest budowlańcem (w środku) i Damianem, pod którego dachem siedzimy

Budowaliśmy ten dom  osiem lat temu z pieniędzy, które skończyły się nam bardzo szybko. To było tyle, co ze sprzedaży mieszkania, więc nie jakiś majątek. Szybko okazało się, że potrzebny będzie kredyt. Ale nie dostaliśmy go, nie mieliśmy zdolności. Dom kończyliśmy resztkami sił i finansów. Wtedy mieliśmy troje dzieci, i na trójce miało zostać, więc dom budowany był na pięć osób. Ale z czasem pojawili się jeszcze Blanka i Tadek. Myśleliśmy nawet od jakiegoś czasu nad rozbudową. To wszystko jest jakoś nieprawdopodobne. Od nagłej śmierci mojego ojczyma przed kilkoma tygodniami modliłam się o znak. Żeby Bóg podpowiedział, co mamy robić. Czy zamieszkać z mamą pod Zbąszyniem, czy jednak powiększać dom? Odpowiedź przyszła szybko, choć nie spodziewałam się, że będzie miała postać ognia – opowiada Zofia i dodaje, że nie ma nawet czasu, żeby się załamać czy myśleć nad tym, co się stało. Najgorszy był moment, kiedy weszła do domu, którego już właściwie nie było.

Chcieli wrócić do ciepła

Tydzień wcześniej Pawlakowie wyjechali pierwszy raz w życiu z całą piątką na zimowe wakacje pod Zakopane. W sobotę wyjazd, w sobotę powrót. Wracali dwanaście godzin, jakoś dziwnie o całe cztery godziny dłużej niż znajomi, którzy wyjechali w kierunku Poznania o tej samej porze. Zofia mówi, że to chyba Pan Bóg ich tak wstrzymywał, żeby nie musieli stać i patrzeć na płonący dom. Bo gdyby przyjechali tak, jak wyliczyło Google Maps, trafiliby do Czołowa na pierwsze, trudne do ogarnięcia płomienie.

Zastanawiamy się, czy mogliby wtedy zapobiec tragedii, ale Zofia mówi, że nie. Kiedy byli w samochodzie, sąsiad zadzwonił i zaczął dwoma słowami: „Jest źle”. Zofia podobno dopowiedziała: „Dom się pali”. Nie wie, skąd jej to przyszło. Dzieci w drodze na zmianę pocieszały się i modliły.

Zajechaliśmy, kiedy sześć zastępów dogaszało zgliszcza. Wystarczył mi film, na którym zobaczyłam, jak płonie nasz dom. W niedzielę, kiedy weszłam pierwszy raz, było mi bardzo ciężko. Teraz, kiedy wchodzę po to, co ocalało, kiedy widzę, jak wynoszą nasze rzeczy, jest mi bardzo ciężko. To takie momenty, kiedy jest trudno... – zaczyna płakać, ale natychmiast z łzawym uśmiechem dopowiada: – Ale proszę zobaczyć, tu jest tyle dookoła ludzi! To są ludzie z nieba! – cieszy się z obecności wspólnotowych braci i sióst.

Pytam o zdjęcia, bo to wydaje się zawsze cenną pamiątką. Szafka, w której były, najmniej ucierpiała, a większość jest na komputerze, który pojechał z nimi. Ale Zofia mówi, że jeśli okaże się, że coś cennego dla nich przepadło w płomieniach i strugach wody, poradzi sobie.



  • Ten widok przyprawia o płacz nie tylko dzieci. Zofia też nie jest w stanie patrzeć na to, co zostało z domu

Nie przywiązuję się tak bardzo do rzeczy. Tyle już razy życie mi pokazało, że przedmioty nie są tak ważne. Ważne jest to, co tutaj się dzieje, o, ci ludzie tutaj, to, co robią. A teraz to już chyba setki ludzi chcą pomagać. To jest niesamowite. Musimy nauczyć się jeszcze bardziej dziękować. Sami nie jesteśmy w stanie sobie poradzić, mamy tego świadomość – powtarza.



Lekcja dostawania

Pytam, czy wobec naturalnego w takiej sytuacji ogromu pomocy nie czują, że nie starczy im tej wdzięczności, czy to aż nie przytłacza. Czy po prostu, jak my wszyscy, nie mają problemu z braniem i dostawaniem.

Cały czas mówimy im, jak mają od nas brać. Każdy z nas tak ma, że wszyscy  wolimy być w roli Boga, czyli tego, który daje. A dostawać nie potrafimy. Nie umiemy brać, to trudniejsza umiejętność – wtrąca wzruszająco Mariusz, podaje Zofii kartkę z krótką opowiastką i prosi, żeby głośno przeczytała.

„Najhojniej obdarzona czuję się, kiedy ode mnie coś przyjmujesz. Gdy rozumiesz radość, z jaką składam ci dar. I wiesz, że robię to nie po to, abyś miał u mnie dług, lecz po prostu chcę, aby moja miłość do ciebie dała owoce. Z wdziękiem brać – kto wie, czy to nie największy dar? Nie rozróżniam tych dwóch stron medalu. Kiedy mi coś dajesz, oddaję ci swoje przyjmowanie. A kiedy bierzesz ode mnie, taka czuję się obdarzona”. Zofia kończy i głęboko oddycha. Mówi, że ta sytuacja to dla nich też potężna szkoła pokory.

To otwiera na ludzi. Teraz patrzymy w przyszłość, bo oni wszyscy ją przed nami rysują – dodaje.

Rysują dosłownie, bo Mariusz jest budowlańcem i już wypełnia protokoły dla nadzorów budowlanych. A Kasia jest po architekturze. Już powstaje projekt nowego domu, w którym dzieci będą miały swoje pokoje. I będą duże okna aż do ziemi. A kuchnia – już nie od ogrodu, tylko od drogi. Mariusz czule zwraca uwagę, że to ważne, żeby idąc drogą, móc pomachać do sąsiadów przygotowujących posiłek.

Ale najważniejsze będzie zaprojektowanie ogrzewania.

Ten pożar wynikł najprawdopodobniej z błędu konstrukcyjnego. Komin był nieszczelny. Przed powrotem teściowa napaliła w kominku, żebyśmy mieli ciepło po powrocie – to było jedyne nasze ogrzewanie. Kiedy wróciliśmy, zastaliśmy martwą kotkę. To znaczy, że gdybyśmy byli wtedy w domu, wszystkich nas zabiłby czad – mówi Zofia.

Nowy dom będą budować systemem gospodarczym – ręce do pracy oddadzą członkowie wspólnoty. Każdy coś potrafi, jak mówi Kasia. Teraz trzeba tylko zebrać na materiały budowlane. Będą potrzebować pomocy innych, bo wciąż nie mają zdolności kredytowej. Jędrzej, mąż Zofii, jest stolarzem. Zofia skończyła pedagogikę i studia podyplomowe z przygotowania do życia w rodzinie. Zajmuje się poradnictwem małżeńskim i naukami przedmałżeńskimi w parafii, ale głównie zajmuje się domem i dziećmi.



  • Zofia  z Tadziem, Anastazją i Blanką podczas ostatniego lata spędzanego nad morzem. Nie mieli pojęcia, że to ostatnie wakacje, z których wracają do swojego pierwszego domu

Ale realizuję też nietypową pasję. Od jakiegoś czasu z dwiema koleżankami spełniam swoje marzenie i szyjemy zabawki ewangelizacyjne. W planach są gadżety dla kobiet z przesłaniem ewangelizacyjnym. A póki co są szmaciane lalki święte patronki. Lalka jest podobizną świętego albo świętej. Jesteśmy mamami i same mamy dość plastikowych lalek. A do naszych możesz się przytulić. Chcemy, żeby dziecko zainteresowało się swoją patronką czy patronem. Uszyłyśmy już świętego Franciszka. Nie w habicie, bo szyjemy świętych jako dzieci. Chcemy jeszcze dołączać modlitwę do świętego i cytaty z Pisma Świętego o miłości Boga do kobiety – opowiada o niezwykle oryginalnej pasji Zofia.

Ma nadzieję, że kiedy tylko staną na nogi, będzie mogła zacząć pomagać innym na większą skalę. Teraz biegnie jeszcze sprawdzić, co ocalało.

Możesz pomóc!
Rodzinie Zofii i Jędrzeja pomoże teraz każda złotówka. Dowolną ich ilość możesz wpłacić na konto, które założyła na portalu Zrzutka.pl siostra Zofii. Stronę z informacjami o pożarze i bieżącej sytuacji, a także nr konta do wpłaty znajdziesz pod adresem: www.zrzutka.pl/zgh9ts

Jeśli zechcesz pomóc rodzinie Pawlaków materialnie, możesz skontaktować się z nimi pod adresem e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
19. kwiecień 2024 11:28