StoryEditorRodzina

Jola odzyskała rękę i nowe życie!

27.07.2019., 15:07h
Czy można czekać na swoją rękę? Można – i to z niecierpliwością. Czy ręka może się popsuć? Może – i to nie raz, lecz wielokrotnie. Ale może też drażnić, zaskakiwać i być przepustką do życia jak dawniej. Jola z Grabówca pod Brodnicą już nikomu nie odda ręki. A wszystko to także dzięki Wam, drodzy Czytelnicy!
O Joli i jej wstrząsającej historii pisaliśmy w grudniu ubiegłego roku. Przypomnijmy – wszystko wydarzyło się ciepłego, pochmurnego lipcowego dnia 2018 roku. Jola pracowała, jak co dnia, w ogrodzie. W pewnym momencie zauważyła na podwórku obok swojego sąsiada Kazika leżącego przy ciągniku. Podbiegła i wraz z mężem i znajomym zaczęła reanimować nieprzytomnego.

Straciła rękę, ratując życie sąsiada

Żadne z nich jednak nie zauważyło, że o linię wysokiego napięcia zahaczony jest opryskiwacz, którym pracował Kazik. To zetknięcie z drutami odebrało mu życie dwa razy. W trakcie reanimacji odzyskał oddech, ale tylko na chwilę. Spowodowaną wypadkiem awarię prądu w okolicy usunięto, niestety, za szybko. Kiedy Jola ze znajomym szczęśliwi pochylali się nad łapiącym oddech Kazikiem, w kablach popłynął prąd. Oni z tego momentu pamiętali tylko wielki błysk. Nie zarejestrowali już, kiedy płomienie sięgnęły po ich ciała.

Siła złego na jedną

Jola trafiła z potężnymi poparzeniami do szpitala. Ogień strawił jej całą lewą rękę, którą trzeba było w krótkim czasie amputować. Nie ona podjęła o tym decyzję. Leżała w śpiączce, więc trudne „tak” lekarzowi musiała powiedzieć jej córka. Kiedy Jola się obudziła, nie uwierzyła córce, kiedy z jej ust usłyszała: „Mamuś, nie masz ręki”. Pod zwojami bandaży nie dało się tego odczuć. Ale przyszedł w końcu czas konfrontacji. I zniosła go dzielnie, zabierając się po powrocie do domu z dwumiesięcznego leczenia za gotowanie, porządki, spacery z ukochanym bokserem. Wszystko okazywało się wyzwaniem na miarę Mount Everestu. I może dobrze, bo zajęło jej głowę na tyle, żeby nie rozsypać się zupełnie, kiedy jej mąż usłyszał diagnozę: rak. Została wdową, zanim zdążyła doprowadzić do porządku dom po swojej nieobecności.

Kiedy rozmawialiśmy z nią w grudniu zeszłego roku, wiedziała, że chce zbierać na profesjonalną protezę, choć firma ubezpieczeniowa odmawiała jej prawa do ubiegania się o rekompensatę za utratę ręki. Odmawiał też KRUS, choć kwoty, które by się należały za uszczerbek na zdrowiu, były raczej symboliczne. Przyjaciele uruchomili więc na znanym portalu zbiórkę, o której pisaliśmy też w artykule. Wiemy, że wielu z Was odpowiedziało na ten apel i przyczyniło się do tego, że dziś Jola może zrobić i podać mi kawę. Ale o tym za chwilę opowie ona sama.

Mogę sobie obrócić dłoń

Nie, nie wypuszczę go, bo zaraz nam wszystko pourywa! Idę zawsze z jednym, z dwoma nie dałabym rady. Trzymam jedną ręką. Z tym dużym chodzę do sklepu, idzie przy nodze, jest grzeczny. A tego młodego wzięłam dziś na pole i tragedia! – śmieje się Jola, opowiadając o swoich dwóch wielkich pupilach.  Jednego znacie z naszego grudniowego tekstu. Ale w domu w Grabówcu pojawił się niedawno drugi bokser. Jola jest absolutną fanką tej rasy, a psy są jej największą radością. Teraz może je objąć i podrapać lewą dłonią. To nic, że w lateksowej rękawiczce i sterowanej maleńkimi kabelkami.

No jest, jest, całkiem, całkiem, prawda? Krótko po naszej rozmowie okazało się, że otrzymam jakieś odszkodowanie od Warty. I zbiórka też dopiero ruszyła. Protezę dostałam w marcu. Pojechaliśmy do Poznania, uroczyście ją odbieraliśmy, z tortem. Początki były trudne, bo ciężka. Ręka waży blisko trzy kilogramy, a przecież człowiek chodził przez prawie rok, nie mając nic w tym miejscu. Sama sobie ją zakładam, ma rzepy. Na początku bardzo bolało, przeszkadzało i równowagi nie mogłam złapać. Ale proteza jest zrobiona z takiego materiału, że świetnie się dopasowuje. Nic nie uwiera, choć u mnie to trudniejszy wariant, bo nie mam nawet kikuta. W nocy, kiedy jej nie mam, czuję już ją trochę jak własną rękę. Za to nie czuję bólu mojej nieistniejącej – opowiada o niełatwych początkach z protezą Jola.


Z nową ręką minęły bóle fantomowe, w których boli albo swędzi kawałek ciała, którego nie ma. Impulsy nerwowe mają już jakby inne zadanie. W przypadku takiej protezy są zaprzęgane do tego, by poruszać mięśniami, które otwierają albo zamykają dłoń w jej protezie.

Dziś oblałam się mlekiem, bo nieumiejętnie chwyciłam butelkę, czyli wykonałam nie taki ruch mięśniami w ramieniu. Dłoń zacisnęła się w niewłaściwym momencie – mówi rozbawiona.

Dłoń otwiera się, kiedy Jola przywodzi bark do klatki piersiowej. Kiedy go odchyla w kierunku pleców – zamyka się.

Ona cuda wyprawia! Kiedy coś robię i chcę sobie coś przytrzymać, to wciskam tu blokadę i dłoń nie puści. Albo lubię sobie w ogródku porobić. Mogę wtedy wziąć w nią grabki. Ma mocny uścisk, radzę nie próbować, bo zaboli – opowiada Jola, demonstrując ruch sztucznej dłoni.

Zginają się w niej palce wskazujący i środkowy – serdeczny i mały są nieruchome. Rękę można zginać w łokciu i blokować, można też obrócić niemal o 180 stopni dłoń. Wygląda to trochę jak z filmu science fiction, ale bardzo się przydaje.

Bardzo pomocne to obracanie. Można sobie na przykład trzymać kromkę chleba i posmarować. Albo położyć na dłoni jabłko czy warzywo i obrać je. Z jajkiem to trzeba ostrożniej, trzeba delikatniej zamykać, co nie zawsze się udaje. Ale to nie ona jest winna, tylko ja, mnie by trzeba bardziej wyciszyć – mówi o ręce.

Proteza – złota rączka

Z nową ręką pochodziła niecałe trzy miesiące. Któregoś dnia wykonała jakiś rutynowy ruch i ręka przestała działać. Wypadły zawiasy w łokciu, a w konsekwencji zerwały się drobne kabelki, które zginają też palce. Jola trochę się przeraziła, bo producent kazał dużo ćwiczyć. Podobno żeby dojść do perfekcji, trzeba rękę otworzyć i zamknąć 40 tysięcy razy!

Wróciłam i pomyślałam: „Skoro mam dojść do perfekcji, to ćwiczę”. Wzięłam bułkę, nóż i przekroiłam ją sobie na dłoni. I bułkę się przekroiło, ale przekroiło się i rękawicę. A niebezpieczna tu może być nawet dziurka zrobiona igłą. Bo gdyby dostała się tam woda, aparatura przestanie działać. Podobno jakaś dziewczyna w miesiąc nauczyła się kroić warzywa na sałatkę. Nie wiem, jak ona to zrobiła. Przecież to ileś razy przetnie się rękawicę. A nowa kosztuje, bagatela, 600 złotych! – opowiada o niecodziennym kursie umiejętności Jola.

Proteza kosztowała prawie 300 tysięcy złotych. Ale jej użytkowanie też kosztuje. Jola już nie wspomina o tym, że za naprawę będzie musiała zapłacić 4 tysiące. Potrzebny jest też płyn do mycia silikonu w miejscu,w którym proteza przylega do ciała. Mała, 100-mililitrowa buteleczka kosztuje 120 złotych i starcza na jakieś trzy tygodnie. Potrzebny jest też płyn do umycia skóry ręki po całodziennym użytkowaniu. Kosztuje i starcza podobnie, bo proteza Joli, z powodu rozległego ubytku, przylega do sporego kawałka ciała. Miesięczne utrzymanie ręki może więc kosztować nawet 300 złotych.

Do agrestu, który tak lubię, nawet nie podchodzę z protezą! Bo ma przecież igiełki. Ale jakoś sobie radzę. I ile rzeczy teraz jest możliwych! Takie na przykład zmienianie poszewki na kołdrę. Wcześniej trzymałam zębami. A teraz ona trzyma – ja jeden koniec, ona – drugi. Otwieram puszki. Odkręcam napoje. Pierś na obiad też pokroję. Może koperku nie i pietruszki. Wtedy proszę syna – mówi zadowolona.

Ale Jola nie wsiądzie na rower i nie utrzyma kierownicy, bo ręka nawet wtedy przeszkadza.

Skubana, to złapie za sukienkę, to za nogę! Bo człowiek nie panuje tak nad impulsami. Mogę ją zablokować, ale to powoduje inne problemy – tłumaczy.

Z protezą chodzi na spacery z psami i do sklepu. Kiedy przez chwilę ręka była w naprawie, mieszkańcy dopytywali o nią i razem z Jolą się niecierpliwili. Ręka stała się więc w jakiś sposób wspólnym dobrem. W pewnym sensie była takim od samego początku.

Proszę napisać, że z całego serca dziękuję wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom, którzy wpłacili. A wiem, że było bardzo wielu takich! Pisali do mnie ludzie na Facebooku i powoływali się na artykuł w „Tygodniku”. A w Wigilię zapukał do mnie ktoś. Powołał się na wasz artykuł i podarował pieniądze – opowiada przez łzy Jola.

Bała się, że kiedy zrobi się zimno, ranne zakładanie ręki, a potem bluzek na nią będzie ponad jej siły. Ale już to przećwiczyła i okazało się, że to pestka. Czasem nie lubi odpowiadać na pytania o rękę, bo to dla niej jakby opowiadać całą traumę od początku tysięczny raz. Czasem dopada ją żal i pytanie: „Dlaczego ja?”. Bo chciałaby móc przytulać obiema rękoma przyszłe wnuki. Choć wie, że czasem przytulenie jedną ręką jest bardziej szczere od tego oburącz. A w swojej słodko-gorzkiej biedzie ma szczególnego opiekuna.

Mąż śni mi się po śmierci co noc. Tęsknię za nim. Widzę go w takich codziennych sytuacjach – leżymy razem, siedzimy, opowiadamy coś sobie. To tak silne doświadczenie, że nie trzeba mi nikogo w realnym świecie. Nie wyobrażam sobie nikogo na jego miejscu.

Karolina Kasperek
Zdjęcia: Karolina Kasperek

Przeczytaj także: Mam życie, choć nie mam ręki

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
20. kwiecień 2024 06:11