StoryEditorWiadomości rolnicze

Sołtys Boguszynka wierzy w ludzi i nie ma w zwyczaju palić za sobą mostów

13.10.2014., 14:10h
Nie znosi obłudy, woli konfrontować się z prawdą, choćby najtrudniejszą. Wie, że samotność dotyczy nie tylko długodystansowców, ale i tych, którzy postanawiają wdrażać niepopularne decyzje. Julian Janicki kocha swoją pracę. Bez Boguszynka nie byłby tym, kim jest.   

Są grzyby? – pytamy.

– Cienka sprawa w tym roku – mówi, zaczynając rozmowę z nami Julian Janicki, sołtys Boguszynka – wsi położonej pod Środą Wielkopolską, na szlaku, którym na Moskwę maszerowały dwieście lat temu wojska Napoleona.

Skarży się nie tylko na brak jesiennych darów lasu, ale też na rabunkową leśną gospodarkę. Kiedyś nie wycinano sosen młodszych niż studwudziestoletnie. Albo żywica – co z tego, że ją pozyskujemy litrami, skoro drzewo później suche jak papier i gorzej rośnie? 

Sołtysem jest od 1988 roku. Bezbłędnie przypomina sobie proporcje głosów podczas zebrań, które posadziły go na sołeckim stołku. 

– Miałem kontrkandydatów, ale przechodziłem. Może dlatego, że jestem inny niż reszta. Nie robię tak, jak jest dziś w polityce – naobiecywać, a potem zniknąć. A w tym wszystkim jeszcze niektórym się wydaje, że zarabiam krocie. Tyle, co opowiadali o mnie moi kontrkandydaci, to zarabia sołtys w gminie Tarnowo Podgórne, ale na pewno nie w wioseczce pod Środą. Zysku z tego nie ma, ale za to pewnego rodzaju zadowolenie, satysfakcja. Że się miało na coś wpływ, że coś zostaje – wpada w refleksyjny ton pan Julian.

Ma na swoim koncie założenie wodociągu i telefonizację wsi. Mieli wodę w rurach wcześniej niż podpoznański Kiekrz. Ale oświetlenia Boguszynek doczekał się dopiero w 2012 roku, choć plany powstały już w 1984. Dziś, przy oświetlonych ulicach, sołtys integruje mieszkańców wsi, organizuje z radą baliki dla dzieci, dba o miejscowych seniorów. Zapytaliśmy, czy fajnie jest być sołtysem.

– Różnie można do tego podchodzić. Są ludzie, którzy rozumieją pracę sołtysa, ale niektórzy to chcieliby chyba, żeby im sołtys wręcz posprzątał na podwórku. Ludzie mają już nie wymagania, bo te należy mieć wobec władzy, ale zachcianki. A jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził – zwierza się pan Julian.

A batalie idą o sprawy często błahe. A to, że droga nie w tym miejscu, co miała być, a to że ktoś chciał ją bardziej w prawo, a drugi bardziej w lewo. Tymczasem, jak mówi, tymi wszystkimi inwestycjami zarządza gmina, to ona decyduje o wielu sprawach. 

Julian Janicki zawsze był otwarty na ludzi i nigdy nie uważał, że życie kończy się na własnym podwórku. Od 1979 roku do dziś działa w ochotniczej straży pożarnej. Ma żal, że wieś stoi właśnie u progu likwidacji remizy. Ale, jak mówi, lepiej, żeby istniało mniej dobrze wyposażonych i wyszkolonych jednostek, niż żeby finansować utrzymanie za wszelką cenę kilku strażaków w każdej wiosce. 

Julian Janicki czerpie satysfakcję z tego, że cały czas coś się we wsi dzieje. Jest też świadomy, że miejscowość ma coś do zaoferowania turystom.

– Koniki mamy, jest tu urocze gospodarstwo agroturystyczne. Kościół mamy ładny, drewniany, z 1775 roku. Mamy też drogę, po której kroczył z wojskami Napoleon, wiemy, którędy szedł. Na Moskwę szorował przez Zakrzewice, Świączyń, potem drogą koło Ludwika Antczaka i dalej na Komorze i przez Wartę w Nowym Mieście w kierunku Środy – opowiada o posesji swojego sąsiada sołtys Boguszynka i dodaje, że w sąsiednim Boguszynie jest nawet zabytkowa brama napoleońska.

Zapytaliśmy pana Juliana, czy Napoleon Bonaparte jako słynny strateg mógłby być dla niego inspiracją. 

– Zawsze mówię „nie rób tak, jak Napoleon, nie pal mostów za sobą”. Bo ponoć on, idąc na Moskwę, palił mosty. A potem nie miał jak wracać. Nie wolno tego robić. Zawsze trzeba brać pod uwagę możliwość, że będziemy wracać. I nie przekreślać ludzi, człowiek jak roślina, ma lepsze i gorsze chwile. A tak w ogóle to wszystko wraca, nasza mowa i uczynki. I jeszcze powiem, że martwi mnie to, co się dzieje na Wschodzie, trochę się boję o ten pokój – mówi w rozmowie z nami Julian Janicki.

W ludziach nie lubi klepania po ramieniu i wbijania noża w plecy. Jeżeli kogokolwiek się boi, to ludzi, którzy opowiadają jedno, a kiedy się odwrócą, robią zupełnie inaczej. Ma dookoła siebie takich, którzy robią to nałogowo, ale i takich, którzy mówią, co myślą i robią, co mówią.

– Taki człowiek jest dla mnie wielką wartością, ale to dziś rzadkość. Czy muszę z tymi „klepiącymi” wsółpracować? Na to jest skazany każdy aktywista – kończy rozmowę.

Karolina kasperek

 
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
20. kwiecień 2024 04:05