StoryEditorWiadomości rolnicze

Sołtys Rytla: Jestem człowiekiem, który służy mieszkańcom

12.10.2017., 15:10h
Rytel i pobliski Suszek to dwie miejscowości, których nazwy przewijały się na zmianę w mediach tuż po katastrofie spowodowanej przez sierpniową wichurę w Borach Tucholskich. A oprócz miejscowości słychać było szczególnie o jednym nazwisku. To Łukasz Ossowski, sołtys Rytla, w którym powietrzny armagedon dokonał chyba największych spustoszeń. Z dnia na dzień ze sprawnego zarządcy sołectwa stał się lokalnym bohaterem.
Umawiam się z sołtysem na 12.00. Droga do Rytla wiedzie przez malownicze Bory Tucholskie. Ale to jazda raczej w napięciu – z tyłu głowy czają się katastroficzne obrazy widziane w mediach. W którymś momencie nawigacja przestaje być potrzebna. Że to już – mówi odsłaniający się nagle za miejscowością Jeziorki upiorny widok. Las nagle znika i zaczyna przypominać bagnisko. Nad położonymi pokotem dziesiątkami tysięcy drzew pochylają się, jakby w ostatniej modlitwie, pojedyncze pnie tych ocalałych. Kilkaset hektarów „cmentarza”, na którym nie odpocznie się już w cieniu drzewa. Bo po „ostatnich żywych” przybywają co chwilę pracujące nieustannie od kilku tygodni harwestery. Na pobliską stację benzynową na szybką herbatę wpada służba leśna.

Nie za bardzo mogę rozmawiać, ale powiem tylko, że 90% nadleśnictwa nie ma – mówi mężczyzna, który woli zostać anonimowy.

Praca na drugim planie

Sołtysa poznaję całe dwie godziny później. Rozmowy z dziennikarzami muszą poczekać, kiedy do załatwienia jest rozładunek kolejnego transportu z darami albo rozpoznanie potrzeb kolejnej pozbawionej dorobku życia rodziny. W końcu do remizy wpada Łukasz Ossowski. Granatowe spodnie, gustowna kraciasta koszula, ujmujący uśmiech. Z trochę zmęczonej twarzy nikt by nie zgadł, że ten człowiek od paru tygodni nie śpi i wykonuje pracę tytana.

Chciałem być dzisiaj pierwszy raz w pracy. Ale nie udało się, nie dojechałem – opowiada.

W tym rytelskim nieszczęściu szczęśliwie ma w firmie w Chojnicach „prawą rękę”. Dzwoni tylko: „Ewelina, ja nie dam rady dziś przyjechać”.



Łukasz Ossowski (po prawej) i Sławomir Wozinski, naczelnik rytelskiej straży, przy świeżo ściętym drzewie obok remizy. Najnowsze informacje, jak radzi sobie Rytel, znajdują się na profilu fejsbukowym: „Solidarni z Rytlem”


Dziś przyjechał tir z Gdowa. Niesamowita gmina – najpierw zadzwonili z pytaniem o potrzeby. A potem zrobili zbiórkę wśród mieszkańców i robili zakupy z listy – mówi wzruszony sołtys i czyta list, jakim gdowianie opatrzyli transport darów dla Komitetu Społecznego Rytel. Takich gmin było więcej.

Tkwiliśmy w ciemności

Komitet zawiązał się już w sobotę, niecałą dobę po dramacie.

W sobotę taki widok: 84-latka stoi przed domem. Na nim osiem drzew. Do towarzystwa ma tylko małego pieska. Jak ona miała sobie dać z tym radę? Sąsiedzi żyją i mają dom tylko dlatego, że słup przewrócił się akurat w inną stronę. Traktujemy Rytel w kategoriach cudu – wiele zniszczeń, żadnej ofiary. 

Wiedziałem już, że nie ma kontaktu z Modrzejewem, Małą Klonią i innymi osadami – bo sołectwo Rytel to głównie osady położone w lasach. Pozrywane maszty, powalone słupy, więc ani prądu, ani telefonu, a kilka kilometrów lasu prowadzącego do każdej z osad – powalone. Wiedzieliśmy, że musimy sobie pomóc od środka, nie czekać na władze. Więc założyliśmy komitet – mówi Łukasz Ossowski.

Przez kilka kolejnych wieczorów w Rytlu ciemność mogli kroić nożem. Nie mieli pojęcia, co dzieje się z zostawionymi ciemnościom i samym sobie osiemnastoma leśnymi osadami. Drugiego dnia czuć było zniecierpliwienie. „Dlaczego nie ma wojska?” „Dlaczego nie ogłoszono stanu klęski żywiołowej, który wiele by ułatwił?”.

Burmistrz Czerska przysłała do mnie o 2 w nocy SMS-a: „Napiszcie, jakie macie zniszczenia”. Nie wiedziałem, o czym mam pisać. Nie byłem w stanie tego oszacować. Do mojej siostry, która mieszka dwie ulice ode mnie, szedłem dwie godziny. Mieszka już w lesie. Jej ogród w niczym siebie nie przypomina – opowiada o pierwszych dniach.

Pomoc mierzona tysiącami

Komitet działał już w sali Ośrodka Kultury w Rytlu. W międzyczasie Łukasz zadzwonił do opiekuna w swojej telefonii komórkowej i powiedział: „Pilnie potrzebuję internet, laptopa i telefon”. Dostęp do sieci mieli po dwóch dniach. Łukasz założył konto „Solidarni z Rytlem” na Facebooku. W poniedziałek ruszył też do lokalnych mediów i apelował: „Zapraszamy do Rytla, potrzebujemy rąk do pracy!”. Przez pierwsze trzy noce nie zasypiał w ogóle. „Adrenalina taka, że kładłem się, zamykałem oczy i natychmiast otwierałem”.

A tu dziesiątkami, setkami zaczęły spływać propozycje pomocy. A potem tysiącami wolontariusze.

W poniedziałek rano wrzucamy informację, że potrzebujemy agregaty. O 13.00 pojawia się facet i mówi: „Przywiozłem je”. „Świetnie, proszę poczekać!” – mówię. Gdzieś zniknął, myśłałem, że na papierosa. A tam tylko kartka „Używajcie, ile będzie potrzebne”. I numer telefonu – wspomina sołtys Rytla.

W taki sposób pojawiały się w sztabie piły spalinowe, prowadnice, kalosze. 15 sierpnia, po zwołaniu zebrania mieszkańców, Łukasz wychodzi na schody ośrodka kultury. A przed nim półtora tysiąca ludzi.

Nogi się pode mną ugięły. I jeszcze ptak mnie niemiło potraktował. Niby w znaki nie wierzę, ale powiedziałem: „Ptak na mnie narobił, musi się udać!”. W tłumie byli mieszkańcy i rosnąca z każdym dniem rzesza wolontariuszy. Trzeba było ich podzielić. Krzyknąłem: „Pilarze z piłami na moją lewą! Osoby do pomagania pilarzom – w środku! Osoby do prac lekkich – po prawej stronie!”. Kobiety, dzieci, mnóstwo młodych ludzi – wspomina.

Codziennie o 9.00 spod ośrodka rozdysponowywali ludzi do pracy w całym sołectwie. Zawsze po uważnym rozpatrzeniu, kto i jakiej pomocy potrzebuje.

Łukasz nie potrafi zliczyć ludzi, miejscowości, funkcji. Przyjechali harcerze – z Warszawy, Chojnic, Gdańska. Ludzie z Poznania, Katowic, Świnoujścia, Mazur, Berlina, Czech.

Starym mercedesem przyjechał emerytowany 65-letni górnik, siedział trzy tygodnie. Spał w agroturystyce u kolegi, który oddał pokoje. Stołował się w sztabie w GOK-u – Łukasz nie może się nachwalić ludzi.

Z wdzięcznością mówi o Tadeuszu, który zjawił się nagle ze słowami: To jest mój jeep z napędem na cztery, a swoją pomocą służę wam bez reszty przez pięć dni. Fundacja „Zielony Jamnik” firmy Solaris podarowała piły warte przynajmniej 30 tys. złotych.

W krótkim czasie pod wodzą Łukasza wszystko funkcjonowało jak w zegarku. Jedni torowali drogi do osad, inni odbierali paczki, zawiadywali kuchnią, wydawali posiłki. Dziewczyna od telefonów, chłopak od internetu, magazynier od sprzętu. Ale agregaty wołały o paliwo.

Napisaliśmy mail do Lotosu. Po dwóch godzinach dostaliśmy limit na 10 tys. litrów – mówi Łukasz Ossowski.

Ktoś w ośrodku zarezerwował salę na wesele. Organizatorka przyszła z płaczem, ale nie że sztab jej przeszkadza, tylko że wesele na 120 osób, a w zamrażarce było mięso. Nawet agregat nie dał rady.

Koleżance odpowiedzialnej za pisma poleciłem napisać do Zakładów Mięsnych Andrzej Skiba w Chojnicach. Zrobiliśmy listę: 10 kg schabu, 20 kurczaków itd. Następnego dnia przychodzi informacja, że cały towar dotrze bezpłatnie. Następnego dnia dzwoni do mnie facet i mówi: „Nazywam się Robert Rytel i prowadzę w okolicach Łowicza masarnię. Wie pan, tak mnie tu wiąże ten Rytel, że przekazuję wam trzy tony mięsa”. „Proszę pana, ale my nie mamy gdzie tego trzymać! Nie mamy prądu!” mówię mu. A on na to: „Nic nie szkodzi. Przyjedzie do was chłodnia, wszystko w kartonach. Będzie stała tak długo, aż wszystko zużyjecie”. Przyjechała scania z napisem „Rytel dla Rytla”. Żaden gorszy sort, wszystko pierwszy gatunek – przywołuje niewiarygodną hojność Łukasz Ossowski.

Człowiek z krwi i kości

Mówię, że przyjechaliśmy, żeby dowiedzieć się czegoś o nim, że rozumiem, że przez ostatnie tygodnie jedyną tożsamością była praca na rzecz innych. Ale gdzieś w tym wszystkim jest przecież jakiś Łukasz Ossowski – człowiek.

W czwartek, po sześciu dniach, pękłem. Usiadłem za ośrodkiem i ze trzy godziny płakałem. Do trawy. Bo już nie dało się dłużej. Wiedziałem, że ten moment przyjdzie. Wiem też, że przyjdzie czas, kiedy będę może potrzebował specjalistycznego wsparcia – wspomina, ale natychmiast zbacza na wątek o tym, jak skutecznie udało się im zorganizować magazyn i docierać z pomocą do tych, którzy nigdy sami nie mieliby odwagi zgłosić się po nią.

Co jakiś czas zdradza jednak towarzyszącą niezwykłej sile nieprawdopodobną wrażliwość. Fatalnie reaguje na dźwięk pił, które pracują tuż pod oknem w czasie naszej rozmowy – strażacy ochotnicy likwidują wiele z pięknych drzew, które się ostały, ale wichura nadwątliła ich stabilność. I od razu przypomina sobie drzewo, które stało nieopodal jego domu.



Pomoc w Rytlu udawało się tak sprawnie organizować m.in. dzięki precyzyjnemu określaniu potrzeb 


Stał tu świerk, na gałęzi sroki miały gniazdo. Nie znosiłem tego ich szczekotu. Nawet z tej złości przeczytałem wszystko o srokach. Teraz nie ma gałęzi, nie ma gniazda. Wychodzę na taras i myślę: „Kurczę, jak by było fajnie, gdyby one się tam teraz kłóciły!” – mówi z tęsknotą, jak za najbliższymi.

Zaskakuje, tym bardziej, że ma na koncie naukę w szkole wojskowej. Pięć lat w potężnej dyscyplinie. Może dlatego całkiem znośnej, że grał tam na ulubionej trąbce – skończył w tym instrumencie szkołę muzyczną. Dawny przełożony dziwił się: „Ossowski, ty? Sołtysem? Ty dowódcą drużyny nie chciałeś zostać!”.

Nie byłoby może Łukasza Ossowskiego bohatera, gdyby nie inny koniec świata, który już raz przeżył. Kilka lat temu ulegli z żoną wypadkowi samochodowemu. Dwie osoby z drugiego pojazdu nie przeżyły. Łukasz obudził się na intensywnej terapii sam.

W takich momentach człowiek wariuje, ale one potem bardzo cementują. Żona leżała w ciężkim stanie na innej sali – wspomina momenty, które dziś sprawiają, że największą przyjemnością jest spacer z rodziną.

Starając się okiełznać ludzki lęk, czasem stosuje socjotechniczne sztuczki. Takie, że uśmiech wraca ludziom dużo szybciej. Jemu wtedy, kiedy dowiaduje się, że bezdzietne anonimowe małżeństwo chce zbudować ubogiej rodzinie w Rytlu nowy dom.

Kim jestem? Jestem człowiekiem, który służy swoim ludziom. Staram się też cały czas tłumaczyć, żebyśmy się nie kłócili. Żebyśmy nie mieli pretensji, że Kowalski dostał kalosz, a ja tylko pół. Fajnie, że wszyscy coś dostajemy – mówi ten, który obiecał, że Rytel, „Perła Brdy”, będzie jeszcze błyszczeć.

Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
25. kwiecień 2024 05:50