StoryEditorInterwencje

Kryzys na wsi pogłębia się. Windykator już czyha na maszyny rolnicze

04.12.2019., 16:12h
Kryzys na wsi coraz bardziej widoczny. Po dwóch latach suszy wielu rolników ma coraz poważniejsze problemy finansowe. Ich skala zaczyna przygniatać nawet najstarszych i najlepszych, którzy jeszcze niedawno chcieli rozwijać swoje gospodarstwa.

Teraz walczą o przetrwanie i zaczynają zabiegać o zachowanie maszyn, które mogą stracić.
 

Wystarczy jeden poślizg ze spłatą raty

Tadeusz Dziuk ze wsi Proboszczów (gm. Pielgrzymka, pow. złotoryjski, woj. dolnośląskie), który razem z synami gospodaruje na niemal 200 ha, może stracić ciągnik oraz kombajn zbożowy. Ciągnik kupiony za 230 tys. zł jest już spłacony niemal w połowie, bo 90 tys. trafiło na konto sprzedawcy. Mimo to może go przejąć firma kredytująca, gdyż rolnik spóźnił się z zapłatą kolejnej raty. I zaczęły się prawdziwe problemy… 

Jednej z rat nie zapłaciłem w terminie. W konsekwencji wypowiedziano mi niemal natychmiast umowę, choć zapłaciłem już odsetki karne i ciągle uzupełniam zaległości, ostatnio zapłaciłem 24 tys. zł – opowiada Tadeusz Dziuk. 

W gospodarstwie był już windykator, który chciał odebrać maszynę, ale rolnik zażądał dokumentów dotyczących jej przejęcia. 

Straszył, że przyjedzie z policją – opowiada rolnik. – I bardzo dobrze, niech pokaże policji dokumenty. 

Teraz pan Tadeusz próbuje znaleźć pieniądze na kolejne raty.
 

W niemal identycznej sytuacji jest jego syn Piotr, który na potrzeby wspólnego gospodarstwa kupił kombajn zbożowy za 570 tys. zł. On również spłacił już niemal połowę rat, ale z kolejną się spóźnił. Dlatego teraz i on może stracić maszynę. 

Dwa lata z rzędu mamy suszę, brakuje pieniędzy, ale należności spłacamy – mówi pan Tadeusz. – Każdy może stracić na moment płynność finansową. Każdemu może się to zdarzyć, ale to nie jest powód, żeby zrywać umowę i zabierać człowiekowi narzędzie pracy. Nie uchylamy się od płacenia.

W takiej sytuacji ich gospodarstwo, w którym uprawiają niemal 200 ha pszenicy, jęczmienia, rzepaku i ziemniaków, może lec w gruzach, bo bez podstawowych maszyn nie będą mogli prowadzić nawet najprostszych prac, choćby produkować paszy dla zwierząt. Druga część gospodarstwa to bowiem produkcja zwierzęca: 20 sztuk bydła i 150–200 trzody. 



Tadeusz Dziuk uważa, że państwo powinno wesprzeć rolników w ratowaniu ich warsztatu pracy

 

To nie są jednostkowe przypadki, to nagminna (i naganna) praktyka banków i firm leasingowych

Także w regionie lubuskim nie brakuje podobnych problemów. Waldemar Sebastiańczyk (pow. Żagański, gm. Szprotawa), który na 100 ha prowadzi produkcję roślinną oraz hodowlę 100 sztuk bydła mlecznego i mięsnego, również znalazł się w fatalnej sytuacji. A jej okoliczności do złudzenia przypominają przykład z Dolnego Śląska. 

Stawką jest ciągnik za 350 tys. zł (z czego rolnik spłacił 120 tys. zł) oraz kosiarka dyskowa i mieszalnik do pasz za 28 tys. zł (z czego zapłacił 24 tys. zł), które windykator także chciał zabrać. 

Mężczyzna, który do nas przyjechał, na podstawie jakichś danych w tablecie chciał mi zabrać maszyny. Powiedziałem mu, że domagam się dokumentów na piśmie i prawomocnych decyzji. Dopiero wtedy sprawa przycichła – opowiada pan Waldemar. 

On również nie otrzymał pisma o wypowiedzeniu umowy. Co ciekawe i ważne, to fakt, że pisma z wszystkimi bieżącymi informacjami firma wysyłała na adres, gdzie mieszka z rodziną. Jednak pismo w sprawie zerwania umowy zostało podobno wysłane jeszcze na stary adres syna, który jest formalnie właścicielem ciągnika. 

Domyślam się, że to działanie celowe firmy, która chciała wyciągnąć od nas maszyny. Próbują robić nas w konia – mówi rolnik. – Bez żadnych formalności chcą przejmować maszyny. Ale przestali się odzywać, kiedy zażądaliśmy dokumentów. 

Jego zdaniem tego rodzaju sprawami powinno zająć się Ministerstwo Sprawiedliwości i zbadać sposób działania tego rodzaju instytucji finansowych, które według niego poważnie szkodzą rolnikom. 

– Można jeszcze normalnie funkcjonować. Jeśli będziemy brali kredyt, to tylko w polskim banku. Zdarzyło mi się już spóźnić z zapłatą raty, ale wtedy z Banku Spółdzielczego zadzwonił kierownik i mnie ponaglił. Bez żadnych wezwań i kosztów za jeden list po 250 zł, bo na tyle wyceniają swoje wezwania zagraniczne firmy i banki – opowiada Waldemar Sebastiańczyk.  

 

Rolnicy robią co mogą, aby nie podpaść kredytodawcom. Ale mogą coraz mniej… 

Niebawem musi znaleźć kolejne kilkanaście tysięcy na ratę za ciągnik. Dlatego czeka na pieniądze za straty suszowe. 

– Jeśli nie przyjdą lada dzień, będziemy musieli zmniejszyć stado krów i część sprzedać – nawet poniżej kosztów produkcji. Stoimy pod ścianą, nie mamy innego wyjścia – wyjaśnia rolnik. 


Zdaniem Waldemara Sebastiańczyka władze muszą sprawdzić działalność firm, które pod byle pretekstem chcą zabierać rolnikom maszyny

 

– To zaczyna być coraz poważniejszy problem, ale będzie jeszcze większy, bo rolnicy nie mają pieniędzy po dwóch latach suszy – mówi Stanisław Myśliwiec, prezes Lubuskiej Izby Rolniczej. – Wielu gospodarzy, aby zapłacić w terminie raty, sprzedaje plony albo zwierzęta poniżej kosztów produkcji, zdarzają się nawet tacy, którzy sprzedają ziemię. Wiedzą, że dzień zwłoki dla banku czy firmy leasingowej to dobry pretekst, żeby żądać karnych odsetek albo możliwość zabrania narzędzi pracy, czyli ciągnika czy kombajnu. A bez tego stracą wszystko, zostaną bankrutami, ale niestety jest też grupa, która już w ogóle nie ma możliwości, żeby się w ten sposób ratować. 


Artur Kowalczyk
fot. Artur Kowalczyk (x2)

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
24. kwiecień 2024 15:34