StoryEditorKomentarz naczelnych

Pomagać trzeba umieć, a na razie import zboża rujnuje polski rynek rolny

Dziś wszystko kręci się wokół wojny w Ukrainie. I dobrze, bo to ważny temat, który dotyka każdego z nas pośrednio lub bezpośrednio, poprzez ceny towarów w sklepach. Cieszymy się, że Polska była i jest pierwszym krajem do pomocy potrzebującym Ukraińcom, ale kto pomoże naszym polskim rolnikom, którzy na tym tylko tracą?

Zmartwień mamy dziś co niemiara

Wojna za wschodnią granicą, inflacja pożerająca dochody i niebotyczne ceny środków produkcji, prądu a na koniec olej napędowy po 8 zł/l. Jakby tego było mało, tzw. polityczne elity fundują nam nieustanny festiwal wzajemnego opluwania się, obrzucania błotem i najgorszymi wyzwiskami. Jak się ich posłucha i złoży do kupy, to okazuje się, że zarówno rządzący, jak i opozycja to wszystko agenci Putina. Czyli co? Kłótnia w rodzinie? Naszym politykom (zarówno rządzącym, jak i opozycyjnym) nie przeszkadza, że do konfliktu na Wschodzie niebawem może włączyć się NATO. Takie ostrzeżenia wystosowali poważni politycy. A to oznacza, że my staniemy się krajem frontowym. Czy wiele trudnych historycznych lekcji nie nauczyło Polaków, że Niemcy, Francuzi, Holendrzy albo Belgowie nie będą chcieli umierać za Suwałki, Białystok albo Rzeszów. To niestety, zdaje się nie mieć znaczenia dla polskiej klasy politycznej.

Wieś zawsze kierowała się rozsądkiem

Rolnicy mają to w genach, bo ich prześladowania ustały dopiero na początku lat 70. XX w., kiedy Edward Gierek zniósł dostawy obowiązkowe. Bez rozsądku nie przetrwaliby pańszczyzny, II Rzeczpospolitej (strajki chłopskie), okupacji (kula w łeb za nielegalnego świniaka) i komunizmu (prześladowania kułaków itp.). Dziś wieś także kieruje się rozsądkiem, widać to choćby po tym, jakie poglądy głosi np. Michał Kołodziejczak, lider AgroUnii. Dla AgroUnii ważne są upadające małe sklepy spożywcze, problemy producentów warzyw, rosnąca inflacja i koszty energii. I tak trzymać, rozsądek zwycięży.

Niedawno pisaliśmy we wstępniaku o tym, co będzie, jeśli Rosjanie zamkną korytarz zbożowy przez Morze Czarne, to ukraińskie ziarno znów pojedzie do głodujących mieszkańców Afryki przez Polskę. Tak się złożyło, że niedawny ostrzał ukraińskich miast przez Rosjan sprawił, że giełdy towarowe wpadły w panikę, bo uznały, że los korytarza wisi na włosku (porozumienie w sprawie jego funkcjonowania obowiązuje do 20 listopada). Putinowi w zanadrzu nie pozostało zbyt wiele narzędzi, aby szantażować Europę. Trzy na cztery rury przez Bałtyk wypełnione są słoną wodą a nie gazem, mobilizacja choć z przeszkodami, ale jednak trwa, i świeże mięso armatnie niebawem pojawi się na polu walki. Bomby atomowe służą do straszenia a nie detonowania. Oprócz niszczenia ukraińskich elektrociepłowni zamknięcie korytarza może być bardzo poręcznym batem. Tym batem Rosjanie popędzą mieszkańców Afryki i Bliskiego Wschodu na Europę.

Pamiętajmy także o mieszkańcach Ukrainy, starcach, dzieciach i kobietach, które nie przetrzymają zimy w mieszkaniach pozbawionych ogrzewania i prądu (stąd bombardowanie elektrociepłowni) i być może znów będą musieli ruszyć na Zachód. Pierwszym przystankiem w ich podróży będzie Polska. Czy wówczas po raz kolejny zdamy egzamin z naszego człowieczeństwa? To pytanie pozostawiamy otwarte. Niech każdy sam zastanowi się nad tym w swoim sercu.

Ale wróćmy do rolnictwa, choć nie oderwiemy się od tematyki wojennej

Bo oto, całkiem niedawno, spółka należąca do Cedrobu, jednej z największych firm z branży drobiarskiej i paszowej ogłosiła, że zbuduje bazę przeładunkową i magazynową o pojemności 100 tys. ton w województwie lubelskim. Choć producent pasz zapewnia, że to usprawni współpracę z polskimi rolnikami, to nam jakoś nie chce się w to wierzyć. Owszem, Lubelszczyzna jest dość dużym producentem zbóż (mniej więcej trzecie miejsce w Polsce), ale nieodległa Ukraina jest nieporównanie większym i przez najbliższe lata może być źródłem taniego surowca do produkcji pasz. I naprawdę nie chodzi o pomoc dla głodujących Etiopczyków i Somalijczyków wysyłaną przez polskie porty.

Pierwsze szlaki zostały już przetarte, nie tylko na rynku zbóż, ale i rzepaku oraz słonecznika. Polska stała się bowiem w bieżącym sezonie największym importerem rzepaku z Ukrainy w Unii Europejskiej. Jesteśmy także największym importerem oleju słonecznikowego z tego kierunku. Co to oznacza dla naszych rolników? Na to pytanie nie musimy odpowiadać. Głosy o rujnowaniu lokalnych rynków przez tani import płyną z Podkarpacia i Lubelszczyzny od lat. I nikt od lat nie ma pomysłu jak ten problem rozwiązać.

Może zmierzy się z nim Janusz Kowalski, całkiem świeży jeszcze wiceminister rolnictwa. Przecież, jak wynika z zakresu jego kompetencji, oprócz rynków: ziemniaków, napojów spirytusowych, aromatyzowanych produktów sektora wina, napojów winiarskich i piwa odpowiada za rynki rolne w ramach Wspólnej Polityki Rolnej. Jest także pełnomocnikiem rządu do spraw przetwórstwa i rozwoju rynków rolnych.

Nadal podtrzymujemy i zdania nie zmienimy, że Ukrainie trzeba pomóc i militarnie, i gospodarczo, między innymi ułatwiając eksport zboża. Ale trzeba to zrobić mądrze.

Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróbelwski
redaktorzy naczelni Tygodnika Poradnika Rolniczego
fot. arch. TPR

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
23. kwiecień 2024 19:55