StoryEditorKomentarz naczelnych

Zadziwiające słowa jeszcze naszego unijnego komisarza ds. rolnictwa

Inflacja galopuje i nie widać perspektyw na jej zatrzymanie, a transport zbóż z Ukrainy przez Polskę odbija się czkawką na rolnikach. Janusz Wojciechowski, nasz unijny komisarz, widzi tę sprawę jednak inaczej.

Inflacja to największy wróg

Inflacja to dziś największy wróg rolniczych dochodów, także tych pochodzących ze sprzedaży mleka, które wszak płaci co miesiąc. Tę opinię powtarzamy prawie w każdym naszym komentarzu i nie zanosi się na to, abyśmy tego zaprzestali. Inflacja konsumencka za październik, liczona rok do roku, wyniosła 17,9 procenta. Wielu ekspertów zgodnie twierdzi, że za 3–4 miesiące może dojść nawet do 20 procent. Może być jednak jeszcze gorzej, gdy rząd w przyszłym roku zlikwiduje tarcze antyinflacyjne, bo podobno nie są zaplanowane w projekcie budżetu państwa na 2023 rok.

Czy czeka nas załamanie gospodarki?

Tak. Brak działań osłonowych to prosta droga do tego, aby nastąpiło załamanie gospodarki – także z racji śmieciowej wartości złotówki. Owszem, teraz też mamy podstawy do uzasadnionych narzekań, szczególnie ze strony rolnictwa i przemysłu przetwarzającego żywność. Ale w sumie gospodarka, mimo pesymistycznych nastrojów, ma się jeszcze w miarę przyzwoicie. Ów pesymizm wynika nade wszystko z wysokich cen nośników energii w zbliżającym się sezonie grzewczym. Ale trzeba też pamiętać, że poziom bezrobocia w Polsce jest jednym z najniższych w Unii Europejskiej. Faktem jest też, że inflacja zżera wynagrodzenia, ale znakomita większość Polaków dysponuje jeszcze gotówką i ma za co przeżyć do „pierwszego”. I tym sposobem nie jest jeszcze na garnuszku państwa. Wiemy, że zaufanie do obecnej ekipy rządowej jest niskie. Jednak nie chce się nam wierzyć, że rządowi Zjednoczonej Prawicy zależy na tym, aby w roku wyborczym szalała inflacja i bezrobocie. Bo to nie jest droga do urn wyborczych, ale do tzw. kryterium ulicznego. Mamy nadzieję, że i opozycja dostrzega to zagrożenie. Dlatego są potrzebne działania osłonowe obecnego rządu, wypracowane jednak w porozumieniu z opozycją. W tej materii potrzebna jest zgoda ponad podziałami politycznymi, a nie polityczna nawalanka, która nasila się z tygodnia na tydzień, co podkreślamy do znudzenia w naszych komentarzach.

Podkreślamy w nich także jak ważny dla polskich rolników jest korytarz zbożowy przez Morze Czarne. Niewiele brakowało, aby po ataku na rosyjskie okręty w Sewastopolu ten korytarz został zamknięty na amen. Jednak Putin poprosił Recepa Erdogana, prezydenta Turcji, żeby załatwił pisemne gwarancje Kijowa, że nie wykorzysta korytarza do celów wojskowych. Ile wart jest świstek z takimi gwarancjami podczas wojny? Naszym zdaniem tyle co papier, na którym je spisano. Co do jednego jesteśmy pewni. W interesie Ukrainy (Polski też) jest sprzedaż i transport zboża przez Morze Czarne, bo to jedyne źródło pieniędzy dla tego kraju w obecnej sytuacji. Turcja także nieźle zarabia na korytarzu. Dlaczego więc Rosja, najpierw zerwała porozumienie o utworzeniu korytarza, a następnie do niego wróciła? Tu możemy jedynie spekulować. Część ekspertów mówi, że to zwiastuje słabość Putina. My jednak jesteśmy przekonani, że to nie koniec problemów z wywozem ziarna z Ukrainy. Korytarz bardzo się może Putinowi przydać w przyszłości. Kijów zaś deklaruje, że przygotowuje plany awaryjne (transport Dunajem i koleją).

Nasz komisarz widzi sprawy inaczej. Jak? A właśnie tak!

Tak czy inaczej, na dziś ukraińskie zboże płynie morzem i nie zagraża polskiemu rynkowi. Tym bardziej zdziwiła nas reakcja Janusza Wojciechowskiego, unijnego komisarza ds. rolnictwa, który komentując wycofanie się Rosji z porozumienia o korytarzu zbożowym stwierdził, że transport drogowy przez Polskę i Rumunię zdał egzamin. Owszem, zdał, ale głównie jeśli chodzi o interesy producentów pasz, którzy zyskali dostęp do tanich surowców. Niestety, zdaniem naszego komisarza „eksport drogą lądową trzeba zintensyfikować, a tym samym wzrośnie rola Polski.”

„Dla najpilniejszych recenzentów moich poczynań”

Uprzejmie informujemy, że do redakcji TPR dotarła przesyłka z książką pod tytułem „Smród, krew i łzy”, wysłana przez biuro poselskie Sylwii Spurek. Omówiliśmy ją pobieżnie we wstępniaku w numerze 44 TPR. Książka była niestety bez dedykacji, która mogłaby brzmieć: „Dla najpilniejszych recenzentów moich poczynań”. Pani Sylwio, może znajdzie się choć jeden egzemplarz z autografem? Dla naszej redakcji byłaby to wspaniała pamiątka po czasach zamętu i szalonych ideologii.

A skoro dostaliśmy książkę, to głębiej zanurzyliśmy się w jej treści. Naszą uwagę zwrócił rozdział o tym, jak sektor hodowlany wpływa na zdrowie ludzi. Pani Sylwia, promując swą książkę, stwierdziła, że „Każdego roku z powodu chorób odzwierzęcych dochodzi do około miliarda zachorowań i milionów zgonów. Około 60% pojawiających się chorób zakaźnych to choroby odzwierzęce…”. I tu się z panią europoseł zgadzamy. Tylko malaria to 220 mln chorych rocznie i od 1 do 3 mln zgonów, głównie dzieci. Ale malarię roznoszą komary, a nie świnie i kurczaki. A wirus COVID-19, który zainfekował 631 mln ludzi i zabił niemal 6,6 mln chorych, pochodzi od nietoperzy a nie krów. Zaryzykujemy nawet twierdzenie, że w Polsce w wypadkach z udziałem dużych zwierząt gospodarskich ginie znacznie więcej ludzi niż choruje na choroby przez nie roznoszone. I to jest realny problem!

Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróblewski
redaktorzy naczelni Tygodnika Poradnika Rolniczego
fot. archiwum

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
17. kwiecień 2024 01:11