StoryEditorWiadomości rolnicze

Los hodowców obojętny ministrowi

14.01.2015., 11:01h
Sala wykładowa Wielkopolskiej Wyższej Szkoły Społeczno-Ekonomicznej w Środzie Wielkopolskiej wypełniła się 5 stycznia po brzegi. Co więcej, nie mogła pomieścić rolników, którzy przybyli, by dyskutować o trudnej sytuacji producentów trzody chlewnej.  

Kilkuset hodowców świń z całej Wielkopolski miało nadzieję na spotkanie z ministrem rolnictwa, który pomimo zaproszenia jednak nie zaszczycił ich swoją obecnością. Nie pojawili się także posłowie reprezentujący ten region w sejmowych ławach. Najbardziej zawiedli rolników ci pochodzący z ramienia ludowców. Rolnicy mieli bowiem gotowe postulaty i wnioski o zmianę działań sterujących rynkiem trzody chlewnej, które chcieli przedstawić rządzącym. Hodowcy postanowili więc zebrać wszystkie propozycje rozwiązań, zawiązać grupę roboczą reprezentującą ich interesy, która następnie uda się do ministerstwa rolnictwa, by złożyć je na ręce Marka Sawickiego, skoro ani on, ani jego przedstawiciele nie są w stanie się z nimi spotkać i ich wysłuchać.

Odwaga do działania

Około 35% pogłowia świń w kraju znajduje się w Wielkopolsce, dlatego głos producentów z tego regionu jest tak ważny. To oni najbardziej odczuwają skutki załamania na rynku trzody chlewnej i wiedzą, że muszą walczyć o funkcjonowanie własnych gospodarstw i byt swoich rodzin.

– Nie jest prawdą, że niskie ceny żywca wieprzowego wynikają z nadwyżki surowca na rynku. Skoro skup świń odbywa się nawet w sylwestra i zaraz po Nowym Roku, to znaczy, że brakuje mięsa w zakładach – mówił Mirosław Jackowiak, producent trzody chlewnej spod Środy Wielkopolskiej. – Producenci świń nie mają możliwości przetrzymania zwierząt i przeczekania spadku cen z nadzieją na poprawę sytuacji. Tuczniki mogą postać tydzień lub dwa, dłużej się nie da, bo straty są wówczas nie tylko na paszy, ale także na klasie mięsności. Problemów ze zbytem świń nie ma. Tragicznie niskie natomiast są ceny żywca.

Oczywiste wydaje się już dla wszystkich, że rolnicy muszą się zrzeszać. Muszą też pracować nad poprawą wyników produkcyjnych oraz genetyką zwierząt. Ale muszą pójść jeszcze o krok dalej. Janusz Białoskórski, rolnik z powiatu czarnkowsko-trzcianeckiego, podkreśla, że utworzenie grup producentów to jednak za mało na tak nieprzewidywalnym rynku. Aby mieć wpływ na wzrost opłacalności sprzedaży, należy pominąć pośredników w skupie.

– Grupy powinny podjąć współpracę, zakupić samochody do przewozu świń i sprzedawać zwierzęta bezpośrednio do zakładów, które nie chcą rozmawiać z pojedynczymi rolnikami. Wolą mieć umowy z pośrednikami. Ale po co oddawać część zysku podmiotom skupowym, skoro te pieniądze mogą zostać w naszych kieszeniach – twierdził Janusz Białoskórski.

Jak wyjaśniał, w jego powiecie produkuje się ok. 70 tys. tuczników, więc gdyby rolnicy sami dostarczali świnie jako większa grupa, byliby cennym partnerem dla ubojni. 

– Bardzo chętnie kupowalibyśmy tuczniki bezpośrednio od rolników, ale niestety jesteśmy zmuszeni korzystać także z usług pośredników. Nie możemy sobie pozwolić na krótkie terminy płatności. Jednak jestem za tym, aby to rolnicy dostarczali sami swoje świnie. Dlaczego ktoś ma zabierać wasze pieniądze? – mówi Bernadeta Tama, prezes 11 grup producentów rolnych zrzeszających rolników z okolic Jarocina i jednocześnie prezes zarządu spółki Bermont, która wygrała przetarg na kupno upadłych Zakładów Mięsnych „Salus”.

Mięso musi być oznakowane

Jak podkreślali rolnicy, większość zakładów mięsnych jest w rękach zagranicznych właścicieli, którym nie zależy na dobru polskich producentów. Dla nich najważniejsze jest, aby kupić tani surowiec i dobrze na nim zarobić. Dlatego do naszych sklepów nie trafiają produkty najlepszej jakości, a konsumenci nie są później zadowoleni. Jak podkreśla Bernadeta Tama, firma Bermont bazuje jedynie na krajowym surowcu, jest on najwyższej jakości, a średnia mięsność świń skupowanych przez spółkę w 2014 roku wyniosła 57,4%. 

To właśnie tę dobrą jakość polskiego mięsa należy, zdaniem producentów trzody chlewnej, podkreślać i promować przy sprzedaży produktów w sklepach, aby konsumenci się do niej przyzwyczaili i jej wymagali. Tylko w ten sposób można wymusić na zakładach mięsnych, aby zaopatrywały się przede wszystkim w krajowy surowiec. 

– To konsument ostatecznie decyduje o tym, co wybierze i musimy o niego walczyć. Przekonać go, że powinien domagać się, aby na półkach sklepowych mógł znaleźć mięso pochodzące z krajowych hodowli. Należy wymagać i kontrolować, aby surowiec na  etykiecie był oznaczony miejscem pochodzenia zwierząt – przekonuje Marek Marciniak, prezes Zrzeszenia Producentów Trzody Chlewnej „Razem” w Czempiniu.

– Co z tego, że oznaczymy produkty, jeśli według nowych przepisów, które właśnie zaczęły obowiązywać, jako kraj pochodzenia mają być podawane 3 ostatnie miesiące tuczu zwierząt. Wszystkie więc warchlaki przywiezione do nas z Danii czy Holandii ostatecznie są polskie – kwitował Ryszard Mołdrzyk, prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej „Polsus”. – Co więcej, przedstawiciele naszego rządu przy ustalaniu owych przepisów wnioskowali, aby całe mięso ostatecznie było oznakowane tylko jako pochodzące z UE. Choć wcześniej było w ministerstwie rolnictwa uzgadniane, iż najlepiej gdyby podawano zarówno miejsce urodzenia, jak i odchowu zwierzęcia. W ten sposób dba się o interes polskich rolników? 

Marnotrawstwo pieniędzy z Funduszu

Jak się okazuje, od świń skupionych poza granicami Polski nie jest odprowadzana składka na Fundusz Promocji Mięsa Wieprzowego, choć jak się podkreśla, promujemy mięso ogólnie, w ramach całej UE, a nie tylko danego kraju. Tak więc nasi rolnicy płacą pieniądze na promocję mięsa zarówno swojego, jak i tego pochodzącego z Danii czy Niemiec. Hodowcy bardzo oburzali się na ten fakt i podkreślali, że należy zrobić wszystko, aby wypromować nasze produkty. Wnioskowali o przeprowadzenie dokładnych analiz rynkowych i skupienie się we wszelkich działaniach na rynku krajowym.

– Jak konsumenci mogą wybierać naszą wieprzowinę, skoro nie mają pojęcia, co tak naprawdę kupują? Należy piętnować zakłady mięsne, które kupują mięso poza granicami Polski, w sytuacji gdy mogliby je nabyć u krajowych producentów – twierdzili zgodnie hodowcy.

Z kolei Ryszard Mołdrzyk, który od roku zasiada w komisji zarządzającej Funduszu Promocji, podkreślał, że konieczne jest, aby wpływały do niego projekty opracowane przez przedstawicieli rolników, a nie tylko od organizacji zrzeszających przetwórców, przy czym muszą to być organizacje o zasięgu ogólnokrajowym. 

Zdaniem Mariana Dymarskiego, rolnika z powiatu krotoszyńskiego, problemem wciąż pozostaje brak kontroli importowanego mięsa na zawartość antybiotyków. Od naszych rolników wymaga się przestrzegania surowych norm, natomiast wiadomo, że czołowi europejscy producenci świń zużywają bardzo dużo antybiotyków w intensywnej wielkofermowej produkcji trzody.

– Niepokojące są także informacje na temat gronkowca złocistego wykrywanego coraz częściej w próbkach duńskiego mięsa. Wszyscy wiemy, jak groźna jest to bakteria. Czy nasze służby podejmują działania mające na celu wyeliminowanie tego zagrożenia? Czy ktoś to kontroluje? Moje pytanie skierowane do Inspekcji Weterynaryjnej wciąż pozostaje bez odpowiedzi – mówił Marian Dymarski.

Rolnicy wnioskują też o ujednolicenie i kontrolę klasyfikacji tusz przeprowadzanej w zakładach mięsnych. Podają wiele przykładów, z których wynika, iż pomiędzy dostawami zwierząt z tej samej partii do różnych odbiorców zanotowali znaczące różnice w ocenie tuczników. Ich zdaniem obecnie nie ma możliwości podważenia wyników klasyfikacji w zakładach, nawet jeśli są wątpliwości co do jej rzetelnego przeprowadzania. To też powinno się zmienić. 

Minister do odwołania

– Kiedy Marek Sawicki obejmował urząd ministra rolnictwa w 2007 roku, w kraju było ponad 18 mln świń. Obecnie jest co najmniej o jedną trzecią mniej i na dodatek płacą nam za nie głodowe stawki – oburzał się Marek Marciniak. Rolnicy w dyskusji niejednokrotnie opowiadali się za odwołaniem obecnego ministra rolnictwa, który ich zdaniem zupełnie nie dba o ich interesy. Coraz trudniej jest się im porozumieć z szefem resortu w ważnych dla nich kwestiach. Brak jest szeroko rozumianej polityki państwa względem wsi. Każde gospodarstwo, które myśli o rozwoju, jest obciążone kredytami. Za moment wielu z hodowców nie będzie w stanie ich spłacać.

Równie ważną kwestią jest też uchronienie takich obszarów, jak Wielkopolska czy Kujawy i Pomorze, przed afrykańskim pomorem świń. Ewentualne ogniska tej choroby w stadach oznaczają wybicie setek tysięcy zwierząt i katastrofę dla producentów trzody chlewnej. 

Poza tym rolnicy twierdzą, że tak naprawdę nie wiedzą, czym faktycznie będzie groziło im pojawienie się wirusa ASF w ich stadzie, w jakiej sytuacji otrzymają odszkodowanie, a kiedy im się ono nie będzie należało. Brak jest spójności w przekazywaniu informacji, chociażby na temat konieczności ogrodzenia gospodarstwa czy wysokości ewentualnych rekompensat za zutylizowane zwierzęta. W sytuacji, gdy wirus od tak dawna jest obecny w kraju, wszystko powinno być już jasno określone, gdyż zagrożenie jest realne. 

 

Dominika Stancelewska

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
20. kwiecień 2024 05:05