StoryEditorRodzina

Poznajcie Leona – 93-letniego skrzypka ludowego

06.09.2019., 12:09h
Oberki, owijoki. Skocznie, czysto i frywolnie, a nawet lubieżnie. Wiek nie jest tu żadną przeszkodą, nawet jeśli już dawno zaczęło się dziesiąty „krzyżyk”. Jak Leon Lewandowski – ludowy skrzypek z Jagodzińca pod Kaliszem.
Jak mnie pani znalazła? – pyta Leon Lewandowski.

W okolicy robiłam reportaż o kole gospodyń. I któraś z pań opowiedziała o niezwykłym skrzypku – odpowiadam i pytam, kim jest Leon Lewandowski.

Muzykantem! Płyty z moją muzyką grają w całej Polsce. A dziadek to przygrywał od Grabowa do samego Kalisza. Ile mam lat? Skończone dziewięćdziesiąt trzy. Coś tam choruję, biorę jakieś tabletki. Córka wyzywa, że jak proszki, to nie kieliszeczki. Ale jakby tak trochę damskiej wódeczki, to by człowiekowi jeszcze lepiej palce po strunach chodziły – mówi, sadowiąc na kuchennym krześle.

Powiedzieć, że Leon jest ludowym skrzypkiem, to za mało. Jest muzykantem, „skrzypkiem weselnym pierwszej ligi”, jak napisano o nim na portalu Muzyka odnaleziona, nestorem tradycji muzycznej regionu kaliskiego.

Ze smyczkiem i krowami

Urodził się w 1926 roku. Mówi o sobie „rocznik sanacyjny”. Rozmowę zaczyna od zapowiedzi swojego występu podczas dożynek w Brzezinach, na które właśnie dostał zaproszenie.

Mam tam wystąpić jako solista! – mówi i rusza do pokoju po skrzypce. W tym czasie czytam wiszące na ścianie dyplomy uznania dla jego talentu. Ma ich trochę na koncie. Jest tam i odznaczenie dla Zasłużonego Działacza Kultury, i Srebrny Krzyż Zasługi, i medal „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.

Urodził się w Pałce – wsi, która dziś jest właściwie kolonią Jagodzińca, w którym mieszka. Mówi, że pierwsze skrzypki były kupione gdzieś na jarmarku.

Małe skrzypeczki miałem. Jak tak sobie za krówkami szedłem, uczyłem się przebierać palcami. Miałem może dziesięć lat. Nikt w domu nie grał. Ale wszędzie dookoła przygrywali muzykanci, osłuchałem się.

W tym poważnym, skupionym artyście drzemią niespożyte siły i ciągła ochota, by komuś poprzygrywać do tańca. Leona Lewandowskiego nie trzeba prosić, by puścił smyczek w ruch
  • W tym poważnym, skupionym artyście drzemią niespożyte siły i ciągła ochota, by komuś poprzygrywać do tańca. Leona Lewandowskiego nie trzeba prosić, by puścił smyczek w ruch
Potem przyjechał wujek z Belgii i sprezentował mu lepsze skrzypce.

Graliśmy po weselach. A jak się z wesela wracało, śpiewało się: „Ja z wesela jadę, gorzołeckę niesę, pyta mi się moja Józia, cy jej tez przyniese. Jo ci nie przyniese, teściowej się boję, tylko sobie z Józinecką w uliczce postoję...” A teściowa groziła i goniła! – śpiewa Leon i zanim zdążę zapytać, o jaką teściową chodzi, on odpowiada kolejną nutą: „Nie tykać wianecka, nie tykać, proszę się teściowej zapytać. Jeżeli teściowa pozwoli – zdejmować wianecek powoli...”.

Podsłuchiwał starszych

Rozmowa zaczyna przybierać raczej śpiewany niż mówiony charakter. Niemal na każde pytanie Leon odpowiada kilkoma zdaniami i jedną przyśpiewką. I tak, jak w ludowej melodii nieustannie powraca ten sam motyw, tak i rozmowa zatacza koła i co chwilę wraca do jakiegoś rozpoczętego już wątku.

Wesela to jednodniowe były. Poprawin nie było, nieee. Przed wojną było trudno, ludzie pieniędzy nie mieli. Jedną świnkę raptem, ale jakie to było mięso! Aż pachniało! Dziś, na tych paszach, to już nie takie. Rosół też – przed wojną, nagotowany na takim kogutku, to pachnący, tłuściutki, palce lizać! Nie to, co dziś. Można sobie zrobić z takiej kostki, ale to by trzeba doprawiać! – przypomina sobie przedwojenne smaki i znów jakiegoś owijoka, który, też jak ludowa melodia, kręci się wokół jednego tematu: „Tam ta di da dam, łoj ta di da... chałupecka niska, dziadek babkę ściska, i wy też będziecie, tylko podrośniecie... da di dam, da di da di...”.

Sięga po skrzypce.

Takie ekstra, kapela mi kupiła – mówi o darczyńcach z Brzezin.

Od 1985 roku do niedawna grał bowiem z tamtejszą kapelą „Brzeziny”. Zjeździł z nimi pół świata – był w Związku Radzieckim, Holandii, Niemczech, Francji i na Ukrainie. Z kapelą już nie jeździ, ale wystąpił miesiąc temu na Kaliskim Taborze w dorzeczu Prosny. To festiwal muzyki o ludowych korzeniach.

Chwilę stroi. Znów kawałek tekstu o gonieniu za panienką i rusza z oberkowym rytmem. Trafia w struny bezbłędnie. Pytam, gdzie się tego nauczył.

Tata mówi trochę niewyraźnie, więc pomogę. Tłumaczył, że dawniej sporo było spotkań w domach z przygrywaniem kapeli. Chodził, przysłuchiwał się i sam próbował, ze słuchu. Nikt go nie uczył. Chodził ze skrzypcami za krowami. Taki Janko Muzykant – mówi o ojcu Krystyna, która mieszka obok.

Nigdy zbyt bogato

Do szkół muzycznych Leon nie chodził, nawet o nich nie marzył, płatnych lekcji nie brał.

A skąd by matka miała pieniądze na to wziąć? Było tak biednie, że ojciec pojechał do pracy do kopalni w Belgii. A mama zbierała grzyby i jagody. Robiła barszczyki na żytniej mące. A czasem, kiedy piekła chleb, do pieca wrzuciła małe słodkie gruszki – cukrówki. I potem robiła na nich, podpieczonych, słodką polewkę. Dobre były też owsianki i jajecznica ze śmietaną i odrobiną mąki. Albo prażonka z gotowanych ziemniaków – wspomina Leon.

Pytam o przedwojenną rzeczywistość – czy lepsza, czy gorsza od dzisiejszej, czy ludzie inni niż dziś?

Było chyba bardziej wesoło. Chociaż życie trudniejsze. Kiedyś to o kawałek grządki potrafili się bić. Bo każdy kawałek chciało się obsadzić marchewką, pietruszką. Trzeba było być bardzo pracowitym. Ktoś kiedyś mawiał „urodą kapusty nie okrasisz”. Że nie urodą utrzymasz gospodarkę tylko dobrą, ciężką pracą – wspomina Leon Lewandowski.

Pamięta też wojnę i kopanie we wrześniu dołów za wsią, żeby chronić się w nich w razie strzelaniny. Po wojnie też nie było kolorowo. Leon pracował w pobliskiej cegielni i dorabiał, przygrywając na weselach. To jego ukochany, ale też niełatwy kawałek chleba.

Trzeba było się napracować, ale nie dostawaliśmy od weselników wszyscy po równo. Taki harmonista, klarnecista albo trębacz dostawali za występ 200 złotych. Ale skrzypek to już 150 złotych. A taki perkusista – tylko 100.

Zaduma – rzecz nierzadka nawet u weselnego muzykanta. Leon Lewandowski  ma ogromne poczucie humoru, ale i dystans do spraw tego świata
  • Zaduma – rzecz nierzadka nawet u weselnego muzykanta. Leon Lewandowski  ma ogromne poczucie humoru, ale i dystans do spraw tego świata
Sytuację zmieniały majówki. Te Leon wspomina z rozmarzeniem. Na majówkę schodziły się dziewczyny, z którymi po tańcach urządzało się ciche randki. A potem układało się o tym sprośne piosenki. Dziś już nie ma majówek, nie ma też takich kapel ani wesel. I grają zupełnie inaczej.

Kiedyś nie było głośników jak teraz. Teraz to jak do młodej panny jadą, to chwilę pograją na żywo, a potem już tylko płyty włączają, aż uszy puchną. Mnie się nie podoba takie bombanie. Lepsze to nasze. Jakby tak przyszedł ten mój basista z Poznania, Mateusz. Jak on mi przybasuje, to aż elegancko. Owijoki, to szybciej, szybciej. A obereczki – to delikatniejsze, wolniej – mówi jagodziniecki skrzypek.

Po co żyję?

Mówię, że wszystkie te piosenki o kochaniu i pytam, czy śpiewano o czymś jeszcze. Okazuje się, że tak. Leon intonuje piosenkę o przyjaciołach z boiska, choć to raczej nie ludowa melodia. Czasem, też na wesołą nutę, opiewało się troski pana młodego.

To przecież jak się do kościoła jechało, to trzeba było marszami parę i gości powitać, pożegnać: „...jedzie z kościoła cała rodzinecka wesoła. Aby Młody Pan nie wesół, bo mu zjedli kluski i rosół. Oj ty Młody Panie, nie smuć się, nagotują rosołu, najesz się. Nagotują rosołu z pietruszką, będziesz spał z żonecką na łóżku...”.

Czyli jednak o jednym – stwierdzamy zgodnie i wśród śmiechu. Ale może jednak nie? Pytam Leona Lewandowskiego, o czym marzy. Czy jeszcze ma marzenia? Co chciałby jeszcze zrobić, gdyby miał dużo pieniędzy? Co zrobić inaczej, gdyby mógł jeszcze raz przeżyć życie?


Chwilę myśli i w końcu nieskazitelnie czystym głosem odpowiada śpiewnie: „Oj pieją kury, bo nie mają koguta, oj, gdzie się podziała ta dziadkowa nuta, ta dziadkowa nuta po świecie się szerzy, co rok, co miesiąc, to do śmierci bliżej, i co rok, i co miesiąc to do śmierci bliżej...”.

Tato, to co ci do trumny włożyć? Skrzypce to się nie zmieszczą, ale może harmonijkę ustną? – żartuje Krystyna i mówi, że tata często pyta „A po co ja tu jeszcze żyję?”.

Po co – wiedzą wszyscy, którzy usłyszeli choć raz dźwięki, które wydobywa smyczkiem z jaworowego pudła.

Karolina Kasperek
Zdjęcia: Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
20. kwiecień 2024 10:17