StoryEditorRodzina

Rolnik, który stracił rękę marzy, aby znów przytulić żonę

30.03.2019., 10:03h
- Działałem w straży, byłem radnym gminnym, udzielałem się w radzie sołeckiej. To był 10 września, środa. Ładny dzień – wspomina Piotr, rolnik spod Rawicza. Prasa wciągnęła mu rękę i zmiażdżyła. Jak teraz funkcjonuje?

Myślicie, że nie ma już dziś pokrytych bliznami rycerzy? Są. Jeden z nich mieszka w Szkaradowie pod Jutrosinem w powiecie rawickim. Ma na imię Piotr i od czterech lat bierze się ze światem za bary prawą, jedyną ręką. Wita się jak dawniej. Uściśniesz sobie z Piotrem dłoń. Ale już nie zawiąże butów. I nie obejmie żony, jak jeszcze przed kilku laty.

Jadąc do Szkaradowa, byłam już po krótkiej rozmowie z żoną Piotra. Joanna zdążyła mi przez telefon powiedzieć, że Piotr czytał w „Tygodniku” z wyjątkowym przejęciem dwa artykuły. O Jadzi – sprzed trzech lat, i o Joli, o której napisaliśmy trzy miesiące temu. Każdą z nich los pozbawił ręki. Obie nie zgodziły się na to, by nad nimi zatriumfował. Piotr od czterech lat idzie z nimi, dosłownie, ramię w ramię. Pracuje, działa w OSP i łapie życie już też tylko jedną ręką. Zgodził się opowiedzieć nam i Wam, o tym jak to robi.

Pojechała z plastrem

Ma 43 lata. Urodził się w domu, w którym rozmawiamy. Tam mieszkali jego rodzice, którzy przyszli z sąsiedniej wioski na gospodarkę do bezdzietnego wujostwa w Szkaradowie. Dom duży, jakieś 100 metrów w jednym poziomie. Gdzieś muszą się przecież podziać cztery córki Wybierałów: Dominika, Beata, Otylka i Madzia.

Piotr skończył szkołę w zawodzie mechanik maszyn rolniczych w Sławoszewicach pod Miliczem. Dziś już jej zresztą nie ma. Kiedy tylko skończył osiemnaście lat, rodzice przepisali mu gospodarstwo. Sześć miesięcy później jego ojciec zmarł na nowotwór. Piotrowi w pracach i zarządzaniu pomagała mama, a chwilę później również teściowie. Bo z Joanną ożenił się, kiedy miał zaledwie 22 lata. Joanna ledwo osiągnęła pełno­letność.

W Szkaradowie rozwinął się rolniczo. Mieli dwadzieścia sztuk bydła, w tym dziesięć mlecznego, a do tego sto tuczników. Uprawiali osiem hektarów – zboża, buraki, kukurydzę.

Działałem w straży, byłem radnym gminnym, udzielałem się w radzie sołeckiej. To był 10 września, środa. Ładny dzień. To lato długo było gorące. W domu był akurat remont, przebudowywaliśmy kotłownię. Rano pojechałem po beton do Jutrosina. W drodze powrotnej popsuł mi się ciąg­nik – wspomina Piotr.

Nie wystraszył się, nie jest zabobonny. Zholowali ciągnik do domu, było akurat południe. Na polu jego teść już zgrabiał siano. Piotr przesiadł się na inny traktor. Na polu okazało się, że śruby od podbieracza się łamią. Przez telefon wysłał Joannę po nowe do sklepu na końcu wsi. Kupiła, ale okazało się, że za krótkie. 
Miał być tylko sznurek

 – W przyszłość patrzę z optymizmem. Zamartwiać się? Jaki z tego pożytek? – pyta Piotr

  • – W przyszłość patrzę z optymizmem. Zamartwiać się? Jaki z tego pożytek? – pyta Piotr


Kiedy wróciła do domu, zadzwonił do niej jej ojciec. W słuchawce usłyszała: „Przyjedź na pole, Piotrowi rękę wciągnęło”.

Ja sobie wyobraziłam, że to może palec. Wróciłam do domu po wodę utlenioną i plaster. Kiedy tam zajechałam, zobaczyłam Piotra i leżącą obok rękę. Trzymała się ramienia na kawałku skóry. Zapomniałam numeru na pogotowie – wspomina Joanna i przeszukuje nerwowo telefon. Po chwili pokazuje zdjęcie z widokiem, od którego większość z nas mdleje.

Piotr też pamięta tę chwilę. Była jedną z tych, które stają się wiecznością.

Pracowaliśmy we trzech w bliskim sąsiedztwie. Każdy na swoim sprzęcie, w odległości dwustu metrów od siebie. Jedną łąkę już zebrałem. Nie zrobiłem nic, czego nie robiłbym wcześniej setki razy. Nie podbierało mi sznurka, kulał się po walcach. Wyłączyłem napęd, poszedłem poprawić i znów go włączyłem. Ale sznurka nie chwyciło. Napęd był włączony, a ja poprawiłem raz jeszcze. Wtedy wciągnęło mi palec – opowiada.

Ta maszyna jest bardzo żarłoczna. Palec to dla niej mało. Piotrowi w kilka sekund wciągnęła rękę aż do ramienia, miażdżąc ją. Piotr krzyczał i machał drugą. Ale teść i kolega pracowali w szumie swoich ciągników, nie słyszeli Piotra. Podbiegli i zaczęli uwalniać mu rękę po pięciu minutach.  

W pierwszej chwili nie wiedzieli, co się stało, stracili głowę. W końcu uwolnili rękę, trzymała się na wąskim pasku skóry. Nie czułem bólu, właściwie nic nie czułem. Powiedziałem, żeby ściągali paski i zacisnęli mi przy ramieniu. Uratowało mnie, że te wałki się kręciły i były gorące. Przypaliły mi naczynia. Gdyby nie to, wykrwawiłbym się. Ale kiedy tak wisiałem na tej prasie, całe życie przebiegło mi przed oczyma. Całe. Sądziłem, że to koniec – mówi Piotr, a oczy mu wilgotnieją.


Weźcie ją ode mnie

Joanna dodzwoniła się na pogotowie. Przyjęło zgłoszenie, ale do wysłania helikoptera dyspozytorka potrzebowała decyzji lekarza. W sekundę zmieniła zdanie, kiedy Joanna wysłała jej zdjęcie ręki. Chwilę po tragedii na miejscu pojawiła się ochotnicza straż. Na pogotowie Piotr musiał czekać 40 minut. Na helikopter – 7 minut dłużej. Załadowano go natychmiast do śmigłowca i przetransportowano do szpitala w Trzebnicy. Tam z dyżuru właśnie schodził doktor Ahmed.

Zobaczył mnie i postanowił zostać i operować. Przyszył rękę, ale od razu mówił o ryzyku. Żeby to jeszcze była rana cięta. Ale była szarpana. I do tego ta ilość brudu, wybitnie niesterylne warunki. Drugiego dnia krążenie w niej miałem lepsze nawet niż w zdrowej ręce. Przez trzy dni, do piątku, wszystko wyglądało dobrze, mimo trzydziestu dwóch szwów, które trzeba było mi założyć na klatce piersiowej. Z ręką wyrwało mi kawał skóry z torsu – opowiada Piotr, podnosząc koszulkę .

Przez trzy dni wchodził do komory hiperbarycznej. Kiedy wyszedł z niej w sobotę po południu, pękła tętnica. Lekarze wieźli Piotra na salę z palcami powtykanymi w naczynie. Podczas operacji sztukowali tętnicę żyłami z nóg. Krwotok zahamowano, Joanna dojechała do szpitala po zabiegu, chwilę posiedziała z Piotrem.

Ale kiedy wróciłam wieczorem do domu i położyłam się, dopadł mnie okropny zapach. Musiałam umyć włosy. To była zapowiedź, że z ręką nie dzieje się jednak dobrze – wspomina.

Już w niedzielę było wiadomo, że nie da się jej uratować. Piotr, zanim mu o tym powiedziano, czuł, że jest kiepsko, i prosił lekarzy, żeby „odejmować, byle ratować życie”.

Amputowali we wtorek. A potem przez cały tydzień, dzień w dzień, operacje. Otwieranie rany, czyszczenie. Non stop w znieczuleniu. A w przerwach – na potężnych środkach przeciwbólowych. Do tego pojawiły się kłopoty z oddychaniem, bo podczas wypadku uszkodzeniu uległo też kilka żeber i płuco – opowiada Piotr.


Praca jak lekarstwo

Cały pobyt w szpitalu trwał trzy tygodnie. Pytam Piotra, czy po powrocie poczuł jakiś smutek, jakiś brak albo lęk przed nową rzeczywistością.

Nie, wszedłem i poczułem, że jest robota do zrobienia. Tylko żeby zebrać trochę sił, bo męczyło mnie nawet kilka kroków – wspomina przez łzy, a jego zięć, Mieszko, przypomina, że tata już szóstego dnia  próbował jeździć ładowarką.

Nie załamywałem się. Starałem się za dużo nie myśleć, jeśli już, to pozytywnie. Usiąść i narzekać? Po co? Co to da? Człowieka ratuje, że jest robota do zrobienia – mówi Piotr.

– Jedyna rzecz, której mąż nie zrobi, to butów nie zasznuruje. Ale krowy doi – dodaje dumna Joanna.

Pytam Piotra, czy poczuł, że są teraz rzeczy, których już nie zrobi, które nie są dla niego.

Pierwszy raz poczułem coś takiego, kiedy pojechałem wiosną na pole orać. Przy pługu były przykręcone śruby. Żeby rozłożyć ramię, trzeba było przytrzymać klucz z jednej i drugiej strony. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to już nie będzie to samo życie. Żony już też tak nie przytulę. A chciałbym – mówi nieśmiało.

Ale z tego pola wracał ciągnikiem. Sam. Prowadzi, a jeśli go zatrzymują, to za przekroczenie prędkości. Zmienił samochód na taki z automatyczną skrzynią biegów i jeździ nim.

Joanna była w tamtych dramatycznych chwilach największym oparciem dla Piotra. Teraz razem z nim marzy o nowej protezie

  • Joanna była w tamtych dramatycznych chwilach największym oparciem dla Piotra. Teraz razem z nim marzy o nowej protezie


Robiłem to tysiąc razy!

Pracuje w gospodarstwie, chwyta za łopatę i widły. I przede wszystkim wciąż jeździ do akcji ze swoją strażą.

Ostatnio dwa tygodnie temu. Na Jeziorach był pożar komina. Tydzień temu pożar w Pawłowie. 25–27 wyjazdów do roku. Tylko zawyje syrena, mnie już nie ma. Nie prowadzę. Ale już bez ręki zdałem egzamin z udzielania pierwszej pomocy. Instruktor sam siebie zadziwił. Na bieżąco opracował metodę udrożnienia dróg oddechowych dla kogoś jednorękiego. Zażartował: „Piotr, pięćdziesiąt tysięcy za ten patent!”. W procedurach tego nie ma, ale na fantomach to wszystko działało jak trzeba – cieszy się Piotr.

Pytam go jeszcze raz, czy feralny ruch, który wykonał, to była rutyna. Mówi, że tak. Ale kiedy dopytuję, czy ten rutynowy zabieg wykonał bezpiecznie, już nie może tego potwierdzić. Czy zajęcie się tym sznurkiem w sposób bezpieczny zabrałoby mu dużo czasu? Mówi, że zaoszczędził najwyżej minutę, może dwie. W zamian bezpowrotnie stracił część siebie.

Nie myślał o zbieraniu pieniędzy na lepszą protezę. Ta, którą ma, jest najtańsza i najprostsza. Właściwie zapewnia wyłącznie efekt kosmetyczny.

Jakoś można żyć bez tego. A są chyba bardziej potrzebujący. Nawet w naszej lokalnej społeczności, raptem cztery domy dalej – mówi.

Jednak kilka dni po wywiadzie dowiaduję się, że zainspirował się panią Jolą. I już jest umówiony w firmach w Poznaniu i Lesznie. Żeby jeszcze kiedyś móc objąć żonę.

Karolina Kasperek
Fot. Karolina Kasperek

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
16. kwiecień 2024 11:36