Polskie kalafiory gniją w polu
Na polu w Giedlarowej błyszczy od białych główek kalafiorów. Wyglądają idealnie, są zdrowe i pachnące. Tylko że nie ma komu ich zabrać.
- Jeśli uda mi się sprzedać kalafior po 1,80 zł, to już sukces. W sklepie jest po 8-10 zł. Gdzie te pieniądze znikają? - pyta Agata Kępa, rolniczka, która od miesięcy próbuje związać koniec z końcem.
To nie pierwszy raz, gdy rolnicy z Podkarpacia zostali z pełnymi polami. Warzywa, których nikt nie chciał, rozwozili już po przedszkolach i domach dziecka, bo sieci handlowe wolały towar z zagranicy. - Polskie sklepy biorą belgijskie i hiszpańskie kalafiory. My jesteśmy tylko awaryjnym dostawcą, kiedy tam zabraknie - dodaje.
Pola zamiast magazynów
- Kalafior nie poczeka. On nie wie, że politycy się dogadują. Jak nie ma kupca, to gnije - mówi Sławomir Kępa, gospodarz 13-hektarowego pola, na którym w tym roku zniszczył 70 arów warzyw, bo nie było komu ich zebrać.
Zanim przyszły kalafiory, posadził szpinak. Ale i tu napotkał trudności. Bo, jak mówi: - Zakład przetwórczy ogłosił upadłość. Szpinak poszedł pod pług. I teraz to samo grozi kalafiorowi. Nie ma komu sprzedać, a kredyty trzeba spłacać.
Kępa mówi o długu pół miliona złotych. Część rolników nie dostała zapłaty nawet za ubiegły rok - zaledwie 7% należności. - Co mamy zrobić? Nie możemy przestać uprawiać, bo ciągniki i maszyny wzięte są na leasing. To cyrograf. Nie da się tego przerwać.
Dwie mszyce i cały tir do zwrotu
Rolnicy nie ukrywają frustracji wobec absurdów systemu. - Supermarket odrzuca towar, bo znaleźli dwie mszyce na liściu. Dwie! Czy mam lać więcej chemii, żeby ich nie było? - pyta Kępa. - To wy, konsumenci, decydujecie, czy chcecie kalafior zdrowy, czy spreparowany.
Ich apel jest prosty: kupujcie lokalnie, patrzcie na kraj pochodzenia. - Miasto przeżyje tylko wtedy, gdy przeżyje wieś. Jak nie będzie nas, to nie będzie was - podkreśla rolniczka z Żurawicy.
Kryzys, jakiego jeszcze nie było
Według rolników to największy kryzys w rolnictwie od 1989 roku. - Minister mówi o „nadprodukcji”, ale to kłamstwo. To nie urodzaj, to zalew importu. Do Polski wlewa się żywność z Ukrainy, Ameryki Południowej, teraz jeszcze z USA. My mamy kalafior, a oni mają tańsze kontenery - mówi rolnik z powiatu leżajskiego.
Rolnik wymienia też liczby: w zeszłym roku do Polski trafiło 4 miliony ton pszenicy, z czego tylko 700 tysięcy było tranzytem. Reszta została. Teraz Unia planuje zwiększyć import cukru, jaj i miodu - i to w niektórych przypadkach nawet pięciokrotnie.
- A teraz tutaj przytoczę kilka danych odnośnie tej nowej umowy handlowej. Cukier, pięciokrotny wzrost. 20 tysięcy ton do 100 tysięcy ton. Jaja, trzykrotny, z 6 tysięcy ton do 18 tysięcy ton. I teraz szczyt - miód, z 6 tysięcy ton do 35 tysięcy ton. I w jaki sposób my jako rolnicy mamy konkurować chociażby właśnie z takimi krajami jak Ukraina?
To jednak nie wszystko: - Umowa z krajami Mercosur poniekąd przykryła tą umowę handlową z USA. I już jesteśmy świadkami tego, co się dzieje na rynku chociażby produktów mleczarskich. Przypłynął tylko i wyłącznie jeden statek z masłem, a cena masła już poleciała na łeb i szyję - dodaje rolnik.
Złość i bezsilność rolników
Na konferencję w Giedlarowej, którą 15 października zorganizował Tomasz Buczek - poseł do Parlamentu Europejskiego, przedsiębiorca z woj. podkarpackiego - przybyli rolnicy z Podkarpacia i Lubelszczyzny. I wszyscy mówią to samo: system się załamał, a politycy zamiast rozwiązań - przerzucają się winą.
- My nie chcemy kredytów, chcemy uczciwej ceny za to, co produkujemy. Kredyt nas nie uratuje, kredyt nas dobije - mówi rolnik z powiatu jarosławskiego.
Padają też słowa o obłudzie i braku krytycznego myślenia wśród decydentów. - Rolnicy nie chcą protestować, chcą pracować. Ale jeśli rząd dalej będzie udawał, że nie ma problemu, to znowu wyjdą na ulice. Bo nie walczą o politykę, tylko o przetrwanie - podsumowuje Tomasz Buczek.
Rolnicy apelują do ministerstwa i do tych polityków, którzy, jak sami to powiedzieli "bawią się w tej piaskownicy" - Weźcie się za robotę!
Na polu czeka kalafior
Na końcu spotkania Tomasz Buczek zaapelował do konsumentów z prośbą o wsparcie rolników w odbiorze ich plonów:
- Przyjedźcie po większą ilość. Nie przyjeżdżajcie po dwa kalafiory, bo dla rolnika dwa kalafiory to naprawdę jest więcej kłopotu niż pomocy. Jeżeli przyjedziecie to po 20, 30, 50 i więcej sztuk. Na pewno kupicie taniej niż w sklepie, a jednocześnie rolnicy sprzedadzą drożej niż do pośredników, którzy zarabiają w tym łańcuchu dostaw.
Kryzys, który dusi polskie rolnictwo
Problemy, z którymi zmagają się rolnicy to rosnące koszty produkcji, brak stabilnych rynków zbytu i zbyt w bardzo niskich cenach skupu, które nie pokrywają nawet podstawowych wydatków. Ponadto: zalew taniego importu z krajów spoza Unii Europejskiej, który wypiera polskie produkty z rynku, zadłużenie i problemamy z uzyskaniem zapłaty od przetwórców, którzy często bankrutują lub zalegają z należnościami. I finalnie: brak realnego wsparcia ze strony państwa i nieuczciwe praktyki sieci handlowych, które odrzucają towar z błahych powodów.
Czego domagają się rolnicy
Rolnicy jasno określają swoje postulaty. Nie chcą kredytów, dopłat, lecz uczciwej zapłaty za własną pracę. Domagają się ochrony polskiego rynku przed zalewem taniego importu spoza Unii Europejskiej, wprowadzenia obowiązku sprzedaży określonej części polskich produktów w sieciach handlowych oraz zagwarantowania bezpiecznych umów z przetwórcami. Oczekują też przejrzystości w ustalaniu cen i skutecznych działań państwa wobec pośredników, którzy zarabiają najwięcej kosztem producenta. Podkreślają również, że kluczowe jest także budowanie świadomości konsumentów.
Agnieszka Sawicka
