StoryEditorRodzina

Fotografia - Augustyna Czyżowicza sposób na czas

20.01.2018., 14:01h
W dolnośląskiej Brzózce, w której do większości domostw doprowadza przybysza jedna ulica, stoi dom, a przy nim stodoła. Że nie znajdziemy w niej siana ani zboża, sugerować może jedynie przytwierdzona wysoko tablica z napisem „Śladami Ojców Naszych. Wystawa kresowa w dolinie Łachy”. O tym, jak wyglądała kresowa rzeczywistość, opowiadają zgromadzone w budynku sprzęty i zdjęcia. Autor niezwykłej wystawy, Augustyn Czyżowicz, zaświadcza nimi o ulotnym żywocie wszystkiego i trwałości pamięci.
Pisano już, że w Brzózce „stanął czas”. Tak, ale to tylko część prawdy. Bo wnętrze stodoły brzózeckiego rolnika, Augustyna Czyżowicza, mówi więcej – także o tym, że czas nie lubi się zatrzymywać, właściwie nigdy tego nie robi. Ludzie rodzą się, żyją i umierają. Podobnie z przedmiotami – służą, zużywają się, w końcu przestają być potrzebne, choć potrafią trwać dłużej od nas i wyzwalać wspomnienia. Te w Brzózce „urodziły się”, jak Augustyn Czyżowicz, na Kresach. I razem z nim opowiadają zwiedzającym o życiu w Sąsiadowicach – krainie dzieciństwa Czyżowicza i wielu jego krajan, przesiedlonych wraz z nim po wojnie na Dolny Śląsk.



  • Augustyn Czyżowicz z albumem wydanym przy okazji wystawy „Śladami ojców naszych”. Okładkę zdobi autoportret

Sprzęty ciężkie od wspomnień

To wspomnienie chałupy kresowej – tak jak było koło Lwowa. Pościel, łóżko, kołyska, albo ten stołek – bardzo ważny. Na takiej ławeczce spożywało się posiłki. Siadało się na niej jakkolwiek, byle coś do ust włożyć. A to? Ładne, prawda? I dość nowoczesne w kształcie... – mówi gospodarz, manipulując przy drewnianej sofie. Chwali się, że w antycznym meblu nie tylko podnosi się siedzisko, ale rozsuwa i w minutę robi z niego wygodne, ścielone słomą łóżko dla dwojga. Łóżka okazują się zresztą meblami kryjącymi wiele wspomnień.




To tutaj – to z mojej chałupy. Wniesione przez mamę w wianie. Piękne, solidne, dębina z Kresów. Małżonkom mogło służyć przez lata. A te dzisiejsze – ledwo się pierwsze dziecko urodzi, już w rozsypce – mówi z nieskrywaną satysfakcją. Łóżko to mebel szczególny – życie na nim zaczyna się, ale i kończy. O końcach nie chce opowiadać – są zbyt bolesne i – mimo upływu lat – wciąż żywe. „Zostawmy to, to są ciężkie sprawy” – słyszę.

Woli opowiedzieć o butach. Nadziane na prawidła oficerki były ponoć postrachem dzieci. Ale i dowodem na to, że praca szewca ma sens. – To jest ich historia – mówi Augustyn Czyżowicz, pokazując utkane skórzanymi zelówkami podeszwy. Z Sąsiadowic przywiózł też swoją pierwszą czytankę. W niej – zamiast wstępu – pean na cześć towarzysza Stalina. Obok stare żarna, cepy, dzierze do ciasta, w których kąpano też dzieci. „Bo drewno przyjazne dla malucha”.



  • Sprzęty przywiezione z Sąsiadowic stanowią sporą część wystawy w stodole. Każdy z nich budzi wspomnienia

Trochę jak Indianie

Podlwowskie Sąsiadowice opuścił jako siedmiolatek. Ale to te siedem lat ukształtowało jego pamięć. A nawet przedziwnie umieściło w niej wydarzenia, których nie mógł pamiętać, ale o których dziś mówi ze wzruszeniem, pokazując przedwojenne dokumenty i zdjęcia.

To uroczystość 3 maja, chyba w 1938 roku, ja  urodziłem się rok później. A tu wójt. Ma buty po kolana, a dzieci obok bose. Trzeba było być wójtem, żeby mieć w czym chodzić – tłumaczy ówczesną rzeczywistość. Szczególne miejsce w niej zajmowała babka Wiktoria.

Była taka ludzka, miła, ciepła! Kiedy ktoś umarł, żałowała go. Żałowała, póki ktoś inny nie umarł. Wtedy żałowała następnego, i tak miała zacne zajęcie przez całe życie – żartobliwie wspomina babcię.



  • Na Kresach nic się nie marnowało. Szewc wykorzystał każdą skórzaną łatkę


W Sąsiadowicach żyło się inaczej niż dziś. Augustyn szuka porównań i znajduje... Indian.

Widziałem na filmach. Kiedy taki Indianin szedł na targ, stawał, wbijał piętę w ziemię i tak sobie nią wiercił przez kilka minut, coś myślał, przeżywał. A cywilizowany człowiek? Ciągle w biegu. Ludzie wtedy mieli dużo więcej czasu, żeby wyjść na wioskę, żeby się przejść, pośpiewać. Mieli czas na schadzki, na gry – mówi bardziej z sentymentem, niż z żalem. Bo wszystko to działo się też po wojnie – w Brzózce i okolicznych wsiach. Stodoła obwieszona jest dowodami na to.

Życie łapane obiektywem

Zdjęcia z Sąsiadowic to tylko kropla w oceanie odbitek zdobiących jej ściany. Większość to powojenne obrazy autorstwa samego gospodarza. Bo Augustyn Czyżowicz, z zawodu rolnik, bardziej nawet niż muzealnikiem, jest fotografikiem. Lokalnym fotografem-amatorem, którego prace okrzyknięto kilka lat temu dziełami najwyższej próby. Odbija się w nich kilkadziesiąt lat powojennej historii lokalnej społeczności.

Ten żyje. Ten ledwo, a ci już nie. Tu facet do ślubu jedzie, ale sam. Młoda chyba na drugim wozie. A to? Nie kondukt, nie. Ludzie sznurem idą z kapliczki na górce miedzą, bo nie było drogi – przebiega wzrokiem i palcami po kolejnych zdjęciach, przywołuje wspomnienia, a z nimi uczucia.




Zdjęciami Czyżowicza można by napisać kompletny żywot człowieka. I będzie w nich wszystko. Narodziny, dziecięca niefrasobliwość, miłość, strach, smutek, bieda, ekstaza i śmierć. Kobiety trzymające dzieci do chrztu i odprowadzające dziecięce trumny. Młode męskie torsy eksponowane w wiejskim meczu siatkówki i nieśmiałe oblicza panien pozujących w letnich sukienkach pod śliwą czy wiśnią. Na jednym z bardziej charakterystycznych zdjęć jedenaście kobiet uwieczniono w drodze powrotnej z kapliczki z Trzcinicy Wołowskiej. Widać tylko chustki na dziecięcych i dorosłych głowach. O czym myślą? O czym rozmawiają? Musiał zastanawiać się każdy, kto na to zdjęcie spojrzał. Z portretów patrzą twarze niemowląt i staruszek, a codzienność przyłapywana jest na najbardziej prozaicznych, ale i niezwykłych swoich przejawach. Kobiety na motorach, mężczyźni odpalający od siebie papierosa, ale i stogi siana, tumany kurzu wzbijane przez ciągniki, wiejskie potańcówki, pogrzeby.

Lubiłem się przyglądać

Obserwowanie świata bawiło go od dziecka. Fotografowania uczył się sam, z książek. Kiedy skończył siedemnaście lat, pojechał z ojcem do Wrocławia, z którego przywiózł aparat marki Belfoca. Za Belfocę można było kupić tucznika. Pytam, czy wolał fotografować ludzi, czy przedmioty. Zastanawia się.

Ciekawe pytanie. Chyba najbardziej lubiłem, żeby był człowiek i odpowiednie dla niego tło. Na przykład jakaś maszyna. Im starsza, tym bardziej wartościowe zdjęcie – wspomina.

Zrobienie zdjęcia trwało dużo dłużej niż wyciągnięcie smartfona i przeciągnięcie palcem po ekranie.

W takiej nocy – ludzie ustawieni, aparat na statywie. Lont, a na jego czubku woreczek z magnezją. Podpalam, magnezja wybucha. Zdjęcie doświetlone, ale ludzie – wychodzili z przerażonymi minami. Ale stosowałem też żarówki. W kieszeniach baterie, drut. Za duże napięcie dawało potężny błysk, ale kosztowało zniszczoną żarówkę – opowiada o warsztacie brzózecki fotograf.



  • Wesela to częsty motyw w fotografii Czyżowicza. Zapraszano go na wiele takich uroczystości w Brzózce i okolicy


W dzień świąteczny zużywał kilka rolek, na jednej było miejsce na osiem zdjęć. Przy weselach czy Pierwszych Komuniach „trzaskało się i trzaskało”.

Ale nie chodzi o to, żeby napstrykać bez sensu. Jedno ujęcie sporo kosztowało, więc zanim uruchomiło się aparat, trzeba było się dobrze zastanowić, czy warto, czy to ma sens. Chociaż czasem trzeba bardzo szybko reagować, jeśli chce się robić dokument – opowiada i dodaje, że fotografią kolorową zachwycił się tylko na chwilę. Jego zdaniem przerysowywała świat. Nic tak dobrze jak zdjęcia czarno-białe nie oddawało prawdy o nim. Zwłaszcza wiejskiej biedy.

Nie pozwalają mu rdzewieć

Kilka lat temu Krzysztof Konieczny, znajomy z sąsiedniej wioski, ornitolog i przyrodnik działający w fundacji „proNatura”, bliżej przyjrzał się fotografiom. Wiadomo było, że Czyżowicz od dziesięcioleci uwieczniał sceny z życia i śmierci krajan, że jego zdjęcia zasilały rodzinne kroniki dziesiątek rodzin w Brzózce i okolicy. Ale nagle okazało się, że na strychu jest jeszcze ponad dwa tysiące klatek na negatywach. Krzysztof Konieczny, zdawszy sobie sprawę, że ma do czynienia ze znaleziskiem niezwykłym, do stodoły ściągnął specjalistów.



  • Ojciec brzózeckiego fotografa, Brzózka, lata 50. XX wieku


Oczyściliśmy zdjęcia. W międzyczasie ściągnąłem do Brzózki kulturoznawców z Uniwersytetu Wrocławskiego. Przyjeżdżali wiele razy, zapisano jakieś dwieście stron z nagranych opowieści pana Augustyna. Postanowiliśmy, że tak tego nie zostawimy. Dzięki funduszom z Muzeum Historii Polski wydaliśmy książkę-album. Wspomnienia Augustyna Czyżowicza ilustrowane wyłącznie jego zdjęciami – opowiada Krzysztof Konieczny.

Augustyn Czyżowicz za chwilę kończy 80 lat. Ale nie męczy go oprowadzanie po stodole kolejnych gości. Wręcz przeciwnie. Mówi o nich: „Cieszę się, bo nie pozwalają mi rdzewieć”. Nie rdzewieje. Czasem tylko boi się o młode pokolenie. Czy w świecie, w którym tysiąc zdjęć można zrobić w ciągu godziny, starczy młodym siły, by stawić czoła kryzysom.

Karolina Kasperek

Więcej fascynujących zdjęć znajdziecie w Internecie
na stronie  www.archiwumczyzowicza.pl
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
15. grudzień 2024 12:52