StoryEditorWiadomości rolnicze

Mieszczka w chacie za wsią

12.06.2014., 12:06h
W naszym cyklu „Wieś jest kobietą” przedstawiamy sylwetki pań, które w różny sposób związały swoje życie z gospodarstwem. Dziś bohaterką naszego wywiadu jest kobieta, która dla uroków wiejskiego życia porzuciła miejską wygodę i zamieszkała w gospodarstwie pod Szczecinkiem w woj. zachodniopomorskim.

Jak to się stało, że dziś mieszka pani na wsi?

– Jestem z miasta, z Torunia, ale już na początku szkoły podstawowej miałam jasną wizję i zamiar, żeby żyć na wsi. Mieszkałam w bloku, ale bardzo dużo czasu spędzałam z rodzicami na ich działce pracowniczej, gdzie uprawiali warzywa, drzewka owocowe, a nawet hodowali króliki. To dzięki rodzicam rozkochałam się w przyrodzie. Dziś mam dużą potrzebę bycia z nią w bliskim kontakcie. Bardzo zazdrościłam koleżankom, które dwa miesiące wakacji spędzały u rodziny na wsi. Ona kojarzyła mi się z ogrodami, zwierzętami, wspinaniem się po drzewach, przygodami. Może nawet trochę tę wieś idealizowałam. Z rodzicami prowadziłam boje, bo mama pozwalała mi w swoim ogródku tylko pielić chwasty, a ja chciałam uprawiać. Potem zaczęłam się też interesować kulturą wsi. W trakcie studiów byłam wolontariuszką w kilku gospodarstwach ekologicznych – robiłam sery, piekłam żytni chleb, sami mieliliśmy ziarno. Kilka lat po studiach, w 2007 r., przeprowadziłam się z mężem na wieś. Znaleźliśmy dom z ogłoszenia.

Jak wygląda pani siedlisko? Już zadomowiła się w nim pani jako wiejska gospodyni?

– Dom jest na odludziu, najbliższy jest 1,5 km dalej. To ponadstuletnie, poniemieckie gospodarstwo z czerwonej cegły. Latem przyjeżdża wielu naszych przyjaciół i życie towarzyskie kwitnie, ale zimą bardzo trudno tu dojechać, więc trzeba mieć dużo zajęć, żeby przetrwać, ale tego akurat na wsi nie brakuje. Mieliśmy wizję zostania mieszkańcami wsi w pełnym tego słowa znaczeniu i chyba się nam udało. Nie dojeżdżamy do pracy do miasta, hodujemy zwierzęta, mamy duży ogród. Mieszkanie na wsi zobowiązuje do tego, żeby większość żywności produkować sobie samemu. Gospodarstwo jest ekologiczne, nawozimy kompostem, stosujemy ściółkowanie, w sadzie mamy stare odmiany – jabłonie kosztele, kronselskie i grafsztynki, śliwki Opal i węgierki, gruszkę Dobrą Ludwikę i Faworytkę. Robię dżemy, np. z cukinii i marchewki, konfitury, kisimy kapustę i ogórki, pieczemy chleb żytni na zakwasie – mąkę bierzemy z jednego z ekologicznych gospodarstw, które ma młyn. Mąż stał się ekspertem w robieniu nalewek. Przez 16 lat byłam wegetarianką, teraz przestałam. Hoduję kury, gęsi, kaczki. Wiem, jak żyło zwierzę, mam wpływ na to, jak jest zabijane – wtedy łatwiej jeść mięso i robi się to bardziej odpowiedzialnie.  

Jak przebiegała pani aklimatyzacja na wsi? Czy czuła się pani na początku obco? Jak traktowali panią sąsiedzi?

– Myślę, że to kwestia tego, do jakiej wsi się trafi. Tam, gdzie społeczność ma kilkusetletnią historię, to zachodzi trudniej. Ale u mnie, w Grabowie, mieszkają głównie przesiedleńcy z akcji „Wisła”. Wszyscy więc jesteśmy jakoś nowi. Każdy nas tu zagadywał, pytał. 

Miała pani projekt, żeby jakoś się z tą wsią integrować? Czy sposobem na to miało być Stowarzyszenie Wiejskie „Zielona Przestrzeń”?

– Już jako 15-latka angażowałam się w działalność społeczną – ekologia, prawa człowieka. Przeprowadzając się na wieś, nastawiałam się na to, że będę inicjować różne akcje społeczne. Głównie koncentruję się na działaniach z kobietami, a także tych związanych z bioróżnorodnością na wsi i jej dziedzictwem kulturowym. Pierwszy projekt rozpoczęliśmy w 2008 r.  Był związany z tym, że znałam trochę kół gospodyń wiejskich. Z doświadczenia wiedziałam, że ludzie z miasta, którzy niezbyt interesują się wsią, koła gospodyń wiejskich kojarzą z ciężkim czasem PRL-u, z „babami”, które siedzą, plotkują i nic konkretnego nie robią. Wiedziałam, że koła są często jedynym katalizatorem życia na wsi i bardzo mi zależało, żeby przywracać im tę rangę. Zaczęliśmy spotykać się z kołami gospodyń, rozmawialiśmy z członikiniami, przeglądaliśmy kroniki. Udało się nam odwiedzić ponad 70 KGW z całego kraju. Ogromne wrażenie zrobiło na nas koło gospodyń z Tucholi – dokumentowało działania od momentu powstania w 1928 r. Wyniki tych badań dostępne są na stronie www.kobietynawsi.pl. Koła mogą się tam same dopisywać i prowadzić wirtualną kronikę.

Co postanowiliście robić dla tych kobiet?

– Chodziło nam o wypromowanie kół, ich działalności. Zakładaliśmy im stronę w Internecie. Dzięki temu jedne mogły „podglądać”, co robią inne. Panie czasami też wiedziały, że chcą działać, ale nie wiedziały, czym się zająć, więc strona działa jako rezerwuar pomysłów. Do współpracy udało nam się zaangażować kilka mieszkanek wsi, które pomogły stworzyć biogramy nieżyjących już lokalnych działaczek, dostępne na stronie www.kobietynawsi.pl w zakładce muzeum. 

W latach 2009–2010 nasze stowarzyszenie współpracowało z Fundacją „Przestrzeń kobiet”, która prowadziła równolegle szkolenia dla pań i zorganizowała ogólnopolską konferencję dla aktywnych kobiet wiejskich. Panie uczyły się, jak rozpoznawać potrzeby lokalnej społeczności, jak radzić sobie z jej oporem przed zmianami, o stereotypach dotyczących roli kobiet i o zdobywaniu pieniędzy na działalność społeczną. 

Czy pani zdaniem te stereotypy są ciągle obecne na wsi?

– Myślę, że dyskryminacja płci ciągle istnieje. Uważam, że kobietom na wsi jest o wiele ciężej niż tym żyjącym w mieście. Zwłaszcza jeśli chodzi o przemoc domową, która na wsi często nie budzi zdziwienia. O tym się mówi, ale jak o czymś raczej normalnym. Kobiety na wsi są też postrzegane głównie jako matki i żony. Dopiero po 50., 60. roku życia, po „spełnieniu swoich obowiązków”, aktywizują się społecznie. Wiele kół zajmuje się promowaniem potraw regionalnych. Na początku nie odpowiadało mi to, że one gotują i w domu, i na spotkaniach, gdzie powinny robić coś dla siebie. Ale tak naprawdę nastąpiło dzięki temu jakieś przewartościowanie – to, co było jedynie obowiązkiem i czymś nieważnym, teraz jest docenione, bo one dostają nagrody, wyróżnienia. Poza tym one robią to z pasji.

W co jeszcze angażuje pani mieszkanki wsi?

– Założyłam w mojej wsi Koło Gospodyń Wiejskich. Działa już prawie dwa lata. Było słychać komentarze, że pewnie się nie uda. Tymczasem jest nas sześć, istniejemy i jesteśmy aktywne. Wcześniej, zainspirowana postacią Grundtviga i modelem duńskich szkół ludowych, napisałam projekt na Kobiecy Uniwersytet Ludowy, dostaliśmy na niego dofinansowanie. Przeprowadziliśmy jako stowarzyszenie warsztaty dotyczące rozwoju społecznego i aktywizacji, rękodzieła, zdrowia i ekologii oraz nowoczesnych technologii. Przez osiem miesięcy kobiety uczyły kobiety. Na zakończenie zrobiłyśmy wystawę. Robimy palmy wielkanocne, wieńce dożynkowe, malujemy pisanki. Równolegle w Stowarzyszeniu Wiejskim „Zielona Przestrzeń” realizujemy też projekt ochrony i przywracania tradycyjnych wiejskich ogrodów kwiatowych. Są dla mnie równie ważne jak kultura kulinarna czy sztuka ludowa. Projekt „Kolorowe zagrody” wciągnął mnie bez reszty. Te ogrody to wiejskość w jednym ze swoich najcudowniejszych wcieleń.

rozmawiała 

Karolina Kasperek

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
10. grudzień 2024 01:01