Rolnicy zostali bez paszy. „Za 47 złotych nie naprawię łąki”Krefta, Smentoch. Ptach/Canva
StoryEditorInterwencja

Rolnik liczy straty w tysiącach, a dostał 47 zł. "Czym nakarmię zwierzęta?"

05.09.2025., 16:30h

Rolnicy z Pomorza coraz głośniej mówią o tym, że koła łowieckie zaniżają odszkodowania za szkody powodowane przez dziki i odwlekają terminy szacowania strat. Ich zdaniem problem narasta z roku na rok, ponieważ populacja dzików jest zbyt duża, a procedury przewidziane w prawie nie chronią gospodarstw przed poważnymi stratami finansowymi. Coraz częściej w sprawę angażują się Ośrodki Doradztwa Rolniczego, które na prośbę rolników zatrudniają firmy zewnętrzne, dokonujące niezależnych wycen. Wyniki takich szacunków różnią się jednak diametralnie od tego, co proponują koła łowieckie.

„Nie mam paszy, nie mam zwierząt”

Jan Smentoch, rolnik ze Starej Huty w gminie Kartuzy, od lat toczy spór z kołami łowieckimi. Jak przyznaje, niemal każdego roku jego łąki są niszczone przez dziki, a część z nich nawet kilka razy sezonie.

– W tej chwili mam w sądzie kilkanaście spraw przeciwko kołu łowieckiemu, w wielu przypadkach ciągnących się latami. Nie mogę mieć zwierząt, bo nie mam paszy. Z ośmiu łąk praktycznie każda była już niszczona – opowiada Smentoch.

Smentoch zdecydował się poprosić Pomorski Ośrodek Doradztwa Rolniczego o zwrócenie się do firmy usługowej o wycenę szkody. Wyniki okazały się szokujące. Według ODR-u koło łowieckie powinno wypłacić mu 50 razy więcej niż wyliczyło nadleśnictwo. Sąd Rejonowy w Kartuzach wydał nakaz zapłaty w postępowaniu upominawczym, ale żeby pieniądze rzeczywiście trafiły do rolnika, potrzebna jest jeszcze klauzula wykonalności.

– Za szkodę na hektarowej działce nadleśnictwo chciało zapłacić 47,00 zł. Firma wyceniła ją na 2 100 zł. Myśliwi stwierdzili, że między dziurami po dzikach dalej mogę uprawiać pole. To absurd. Nie da się tego naprawić inaczej, niż odtwarzając całą uszkodzoną powierzchnię łąki – tłumaczy Smentoch.

Jego zdaniem problem ma drugie dno. Rolnik uważa, że myśliwi zaniżają liczebność dzików podczas inwentaryzacji, a odstrzał sanitarny, za który dostają dopłaty, paradoksalnie działa jak zachęta do utrzymywania wysokiej populacji.

Zobacz też: Rolnicy bez praw na własnej ziemi? „Myśliwi decydują, a rolnik ponosi straty”

Koła odwlekają szacowanie

Podobne doświadczenia ma Piotr Ptach z Miechucina (gm. Sierakowice), który hoduje bydło mleczne i mięsne. Jak mówi, już sam proces zgłaszania szkód sprzyja opóźnieniom.

– Zgłaszamy szkodę listem poleconym, koło ma 14 dni na odbiór, a potem jeszcze 7 dni na szacunek. Mija 21 dni, a w tym czasie trawa rośnie, a szkoda jest trudniejsza do udowodnienia. W ten sposób postępuje większość kół łowieckich – tłumaczy rolnik.

Ptach podkreśla, że w protokołach uwzględnia się tylko te miejsca, które zostały bezpośrednio zryte.

– Nawożę, dbam o łąkę, rowy oczyszczam, a myśliwy przychodzi kiedy chce i jak chce. Potem proponują mi 200 czy 400 zł za hektarową łąkę, na której trzeba zrobić pełną renowację. To śmieszne pieniądze – mówi Ptach.

Rolnik sam jest myśliwym, dlatego zrezygnował z trzody chlewnej, bo zgodnie z przepisami po polowaniu nie mógł wchodzić do chlewni przez 48 godzin.

– Sprawy sądowe to droga dla wytrwałych. Ja złożyłem pozew we wrześniu, a dziś, rok później, łąka nadal leży odłogiem i grozi mi wstrzymanie dopłat – dodaje.

Kredyt zamiast odszkodowania

Jeszcze większe straty odnotował Piotr Krefta, któremu dziki zniszczyły 20 ha łąki, z czego 13 ha doszczętnie.

– Myśliwy chciał dać mi 2 tys. zł i się rozejść. A ja się pytam: czym mam nakarmić 400 owiec przez zimę? – relacjonuje.

Rolnik wynajął firmę, która przy użyciu dronu oszacowała szkody. Wynik? Odszkodowanie powinno wynieść ok. 140 tys. zł. W praktyce Krefta musiał zaciągnąć kredyt na 150 tys., żeby natychmiast kupić paszę po żniwach.

– Pasza z własnego gospodarstwa kosztowałaby mnie 50 tys. zł. Teraz płacę dwa razy tyle, a do tego dochodzą odsetki kredytu. To cały rok pracy w plecy – przyznaje.

Myśliwi mają dziki za darmo, a rolnicy za wszystko płacą

Jak dodaje Krefta, myśliwi otrzymują dziki za darmo od państwa i nie muszą się martwić o to, skąd przybędzie im prosiąt, by mieć później co zastrzelić. Natomiast rolnik nie dosyć, że ponosi koszty uprawy, to jeszcze musi dopłacić za paszę, którą stracił w wyniku ich żerowania, bo odszkodowanie jest zbyt niskie, by mogło pokryć poniesioną przez niego szkodę. 

– Dziki pasą się na naszej ziemi. Myśliwi mają je od państwa i na nich zarabiają. Czyim kosztem? Naszym – dodaje Krefta.

Rolnicy mają żal do izby

Choć rolnicy coraz częściej szukają pomocy w sądach i w ODR-ze, wielu z nich czuje, że brakuje im wsparcia ze strony instytucji branżowych. Jan Smentoch wprost przyznaje, że ma żal do Pomorskiej Izby Rolniczej.

– Mam takie wrażenie, jakby Zarząd Pomorskiej Izby Rolniczej Reprezentował myśliwych, a nie rolników. Izba mogłaby wydać negatywną opinię o postępowaniu koła łowieckiego, a tego nie robi – ocenia Smentoch.

Prezes Pomorskiej Izby Rolniczej, Wiesław Burzyński, odpiera te zarzuty.

Zawsze stoimy po stronie rolników, ale nie jesteśmy ustawodawcą. Obowiązek szacowania szkód spoczywa na kole łowieckim. Jeśli rolnik się nie zgadza, może odwołać się do nadleśnictwa, a potem pozostaje sąd. My oferujemy pomoc prawną, doradztwo i udział przedstawicieli w komisjach – wyjaśnia.

Prezes PIR przyznaje jednak, że problem jest poważny.

– Konflikt rolników z myśliwymi trwa od lat. Dziś sytuacja wygląda lepiej niż dekadę temu, ale wciąż brakuje rozwiązań systemowych. Myśliwi niekiedy sami pogarszają sprawę, unikając rozmowy z rolnikami. Ubolewam nad tym, że konflikt pomiędzy rolnikami a myśliwymi cały czas istnieje. Mimo wszystko, wciąż potrzeba wielu zmian. Jako izba rolnicza staramy się jednak reagować na negatywne zachowania kół łowieckich z naszego terenu – ocenia Burzyński.

Takie tłumaczenie jednak nie przekonuje Jana Smentocha.

– Pan prezes uważa, że samo stanie przy rolnikach rozwiązuje problem – mówi.

Walka o każdą łąkę

Historie rolników z Pomorza pokazują, że obecne przepisy dotyczące szacowania szkód łowieckich nie zdają egzaminu. Rolnicy czują się bezradni wobec nieproporcjonalnie niskich odszkodowań, długotrwałych postępowań i odwlekania procedur przez koła łowieckie.

– Moim zdaniem zgłoszenie szkody powinno być łatwiejsze i szybciej szacowane, a to nie dosyć, że długo trwa, to jeszcze są wypłacane jakieś grosze. Zgłaszałem do starostwa, żeby stworzyć stronę, za której pośrednictwem rolnicy będą mogli zgłaszać szkodę, ale efektów brak – podsumowuje Jan Smentoch.

Na razie coraz więcej gospodarzy decyduje się korzystać z pomocy niezależnych ekspertów i walczyć o swoje w sądach. Problem w tym, że nie każdy ma na to czas, nerwy i pieniądze.

Justyna Czupryniak-Paluszkiewicz

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
05. grudzień 2025 05:05