Robert Kędzierski, money.pl: Kiedy myśli pan o przyszłości polskiego rolnictwa, co pierwsze się panu nasuwa? "Chłop potęgą jest i basta"?
– Jesteśmy w przededniu poważnych problemów dla całej Wspólnej Polityki Rolnej i zagrożeń dla europejskiego bezpieczeństwa żywnościowego. Polska i polskie rolnictwo są najbardziej zagrożone spośród wszystkich krajów europejskich. Potencjalne zagrożenia, takie jak Ukraina czy Mercosur, w przypadku Polski nakładają się na siebie.
Ukraina jest naszym najbliższym sąsiadem. Wszystkie kwoty dostępu do rynku europejskiego dotyczą całego rynku unijnego, ale z uwagi na bliskość granicy są w dużej części lokowane przede wszystkim w Polsce. To, co powinno być podzielone na wszystkie kraje europejskie, Ukraina lokuje u nas.
Co sprawia, że ukraińska konkurencja jest tak nierówna?
– Potencjał Ukrainy jest nieobliczalny. Po pierwsze, jest zwolniona z ograniczeń i kosztów produkcji, które dotyczą rolników europejskich. Mówię o dobrostanie zwierząt, warunkach fitosanitarnych, środkach ochrony roślin i nawozach. Wszystkie kryteria w Europie są wyśrubowane do granic wytrzymałości, a Ukrainy w ogóle nie dotyczą.
Produkują w najprostszy, najtańszy sposób. Niewyobrażalnie duże agroholdingi to dziesiątki czy nawet setki tysięcy hektarów umożliwiające obniżenie kosztów jednostkowych. Stosują najnowsze technologie na olbrzymich obszarach przy jednolitej uprawie. Doskonała ziemia. Te elementy powodują, że konkurencja jest bardzo nierówna i nie mamy żadnych możliwości, żeby ją wyrównać.
Otwarcie na handel Ukrainą sprzyja inwestorom z Europy Zachodniej jak to się ma do wsparcia Ukrainy na wojnie?
– Ukraina toczy dramatycznie ciężką wojnę z Rosjanami. Giną dziesiątki tysięcy ludzi. To też jest nasza wojna. Musimy mieć takie poczucie. Równocześnie trzeba powiedzieć, że nieodpowiedzialne otwarcie granic przez Unię Europejską kilka lat temu było gestem kompletnego braku wyobraźni i wiedzy. Dzisiaj mówimy o kontyngentach dostępu, kilka lat temu pojawiło się w Polsce tzw. zboże techniczne, które w ogóle nie odpowiadało żadnym parametrom zboża europejskiego. Nikt się tym nie przejmował i ono wjeżdżało do Europy. Od tego zaczęły się nasze problemy i destabilizacja rynku zbożowego, którego konsekwencją jest destabilizacja kolejnych rynków.
Kto faktycznie korzysta z tego otwarcia?
– To nie biedni rolnicy korzystają z otwarcia i z kontyngentów, tylko w dużej części kapitał zachodnioeuropejski: francuski, niemiecki, amerykański, który się ulokował w Ukrainie. Stąd lobby powoduje, że rozwiązania i decyzje unijne często są w sprawach gospodarczych na korzyść Ukrainy. To olbrzymi kapitał związany z oligarchami ukraińskimi, często o proweniencji jeszcze postkomunistycznej, którzy w sposób nie w pełni transparentny wzięli w posiadanie miliony hektarów.
– Tak. Bo w tym samym czasie, w którym my się z tym zderzamy z potencjałem rolnym Ukrainy, Komisja Europejska zawiera porozumienie z krajami Mercosuru. Krajami, które żyją zupełnie w innej szerokości geograficznej, w innym klimacie. Nie muszą się przejmować kryteriami produkcji i bezpieczeństwem żywności. Stosują środki, które w Europie są zabronione.
Kraje Ameryki Południowej zasypią nas niesłychanie tanią żywnością, a porozumienie z Mercosur naprawdę nam zagraża?
– Niektórzy mówią, że te kontyngenty nie są takie duże. To jest tylko początek i to jest tylko pokazanie, że oni mogą doskonale na rynku europejskim konkurować. Polska jest ważnym producentem wołowiny. Natomiast produkcja w krajach Mercosur, zwłaszcza w Brazylii i Argentynie, to produkcja, gdzie bydło opasowe przebywa cały rok na wolnym powietrzu i żywi się paszą zieloną. W ogóle nie musi się przejmować warunkami w okresie zimowym, dobrostanem zwierząt – tym wszystkim, co europejskim rolnikom spędza sen z powiek i co powoduje wzrost kosztów produkcji.
Wspominał pan o wypowiedzi premiera Tuska dotyczącej wołowiny. Rozdrażniła pana?
– Na spotkaniu w Piotrkowie pojawił się rolnik z racjonalnymi postulatami, które publicznie są znane. Pytał m.in. o polską wołowinę. Komentarz premiera mnie zmroził. Mówił, że trzeba dokładnie sprawdzić, dlaczego wołowina argentyńska może być tańsza od polskiej. Przecież wiadomo, dlaczego jest tańsza i dlaczego to groźne. To jest elementarz wiedzy o rolnictwie i bardzo źle, że premier podnosi zarzut, który dla człowieka znającego się choć trochę na tym jest skrajnie niepoważny.
To pokazuje, jak premier traktuje rolnictwo. Jak spośród wielu problemów wyciąga taki, który jest kompletnie abstrakcyjny i zupełnie nie pasuje do porównania. To może też niepokoić.
Narzucana przez Zielony ład biurokracja zabija nasze rolnictwo Zielony Ład? Dlaczego rolnicy tak silnie przeciwko niemu protestują?
– Zostaliśmy uszczęśliwieni przez Komisję Europejską Zielonym Ładem trochę na siłę. Mówię to też jako rolnik, bo do dziś prowadzę duże gospodarstwo rolne. To wszystko, co dotyka normalnych rolników, tak samo dotyka mnie. Skala biurokracji, która wzrosła przez ostatnie lata od momentu wprowadzenia Zielonego Ładu, jest niewyobrażalna. Pierwszy z brzegu przykład to rejestr zabiegów dotyczących poszczególnych działek. Na jednym ze spotkań był rolnik, który mówi: mam 100 hektarów w 200 działkach i na każdą z tych działek muszę wprowadzić rejestr zabiegów. To czysta biurokracja, która nic nie daje, niczego nie rozwiązuje. Za to niezmiernie utrudnia rolnikom życie. Do tego dochodzą inne obostrzenia, ograniczenie środków ochrony roślin, ograniczenie stosowania nawozów.
Są różne problemy, które ograniczają i hamują produkcję. Chociażby weryfikacja upraw rolnych przeprowadzana z dronów. Urzędnicy potrafią na takiej podstawie podważać wykonanie jakichś konkretnych zabiegów. Te wszystkie kryteria, które m.in. polskich rolników ograniczają, poza UE nie obowiązują.
Jaka jest dzisiaj sytuacja ekonomiczna polskich rolników?
– Od 1989 roku tak złej, tak dramatycznej sytuacji ekonomicznej rolników, jak jest w tej chwili, nie było. Dzisiaj rolnik na rynku żadnego z podstawowych produktów – mówię o zbożach, rzepaku – nie może sprzedawać po cenie opłacalnej. Do tego wszystkiego w tym roku praktycznie trzeba dopłacać.
Prosty rachunek: Cena pszenicy dzisiaj jest między 600 a 700 zł. Jeżeli policzyć niezłą wydajność, 6 ton z hektara, to 6 razy 700 zł daje przychód, który nawet na prostą reprodukcję, na zwrot kosztów nie pozwala liczyć. A jeszcze jak pszenica jest nieco gorszej jakości, co często się zdarza, bo kryteria są dość wyśrubowane, to cena jest znacznie niższa. To zupełnie nie daje rolnikom szans na przetrwanie.
U rolników rodzi się poczucie zagrożenia dla bytu gospodarstw, dla przyszłości rodzin, dla następców. Taki sygnał, że zastanówcie się, czy w tym rolnictwie macie czego szukać. Jaka jest odpowiedź dzisiaj rządu na te problemy, które się kumulują i które spędzają sen z powiek rolników?
Dwa lata temu poprzedni minister rolnictwa Czesław Siekierski siadł z rolnikami do stołu. I zawarł porozumienie rekompensujące spadek cen produktów rolnych. W tym dopłaty do zbóż. Moim zdaniem wszystkie te ustalenia miały swoje uzasadnienie. Mówiły o bezpieczeństwie żywnościowym, o rekompensacie kosztów produkcji, o zwolnieniach podatkowych, o składce zdrowotnej dla rolników, o osłonach kredytowych, o kwocie wolnej dla rolników. W deklaracjach obecnego ministra pojawiają się podobne propozycje, ale w żaden sposób nie przekładają się na decyzję rządu. Każdy nowy minister rolnictwa ma kilka miesięcy spokoju, po których rolnicy oczekują decyzji kompleksowych na rozwiązanie ich problemu. Jeżeli to nie nastąpi, sielanka się kończy.
Co z umową z Mercosur?
– Jak tylko żywność z krajów Mercosur tu wejdzie i pokażą, że mogą taniej ją przywieźć, wyprodukować i sprzedać, to naprawdę znajdziemy się w niezmiernie trudnej sytuacji. Zwłaszcza że ta umowa zakłada powiększenie kontyngentów w kolejnych latach. Żadne gadanie o rekompensatach tu niczego nie zmieni. Jeżeli jest taki system myślenia o rolnictwie, to może się okazać, że możemy w ogóle nie produkować, bo wszystko gdzieś tam można kupić taniej.
Rolnictwo równocześnie to zielona powierzchnia, łąki pastwiska, produkcja roślinna, która dzięki fotosyntezie przetwarza dwutlenek węgla. Gdyby nie rolnictwo, to dopiero by były prawdziwe problemy.
– Polscy rolnicy doskonale wykorzystali możliwość obecności na rynku unijnym przez wielokrotny wzrost eksportu. Natomiast, oczywiście, po naszej stronie jest wiele rzeczy do zrobienia i tu rząd nie może udawać, że to do niego nie należy. Rząd musi sprzyjać tworzeniu organizacji, spółek, spółdzielni, wspólnot gospodarowania, połączenia rynku producenta rolnego z handlem. Brak tych związków i udziału rolników w handlu powoduje sytuację, w której za ziemniaki rolnik dostaje 50 gr, a w sklepie kosztują 2 czy 2,50 zł? To można odnieść do wszystkich produktów.
Rolnik przestał być beneficjentem handlu. Sprzedaje tylko w najprostszej formie. Nie ma wpływu, tak jak mają rolnicy francuscy, przede wszystkim niemieccy. Nie mają tego połączenia z hipermarketami, z handlem, który w części jest w rękach rolników europejskich.
Polscy rolnicy wykorzystali dana im szansę w stu procentach, czy polscy rolnicy nie przespali szansy tych 30 lat w Unii?
Dzisiaj odpowiedzią rządu na te problemy jest próba obłożenia podatkiem VAT rolników za samozbiór, czyli sytuacja, w której nie sprzedali płodów, pozwolili mieszkańcom miast na samozbiór, nie dopuszczając do ich zmarnowania, a rząd w nagrodę obciąża ich podatkiem. Tak kuriozalnej sytuacji jeszcze nie było.
Natomiast swoją szansę przegrali rządzący. Polski komisarz Wojciechowski miał niepowtarzalną okazję na zreformowanie Wspólnej Polityki Rolnej. Bo w takiej formie ona dłużej nie przetrwa. Niestety tego nie zrobił, natomiast zdestabilizował europejskich rolników Zielonym Ładem i otwarciem UE na import produktów rolnych z Ukrainy. Polski rząd nie wykorzystał polskiej prezydencji do zmiany sposobu ratyfikacji umowy z krajami Mercosur, przez parlamenty poszczególnych państw członkowskich.
Dlaczego w Polsce nie powstają takie struktury?
– Doświadczenia okresu komunistycznego, to, że spółdzielnie były synonimem rozkułaczania i niszczenia rolników, w tej historycznej pamięci jeszcze trwa. Dlatego potrzebna jest aktywność rządu, zachęty podatkowe, tanie kredytowanie, żeby w jakiś sposób zachęcić polskich rolników do aktywności i współpracy między sobą.
Nie ma pojedynczego elementu, który cokolwiek by zmienił. Trzeba naprawdę dużego wysiłku wiedzy, intelektu, sprawności i doświadczenia, żeby z takim programem do rolników wyjść i żeby dać im satysfakcję. I tego mi dzisiaj brakuje.
Jak słyszę deklaracje ministra, z których nawet te najprostsze nie przekładają się na praktyczne decyzje, jak słyszę komentarz premiera odnośnie do rynku wołowiny, to wszystko nie wygląda dobrze.
Źródło: money.pl
