StoryEditorAktualności

Jan Krzysztof Ardanowski w rozmowie z "Tygodnikiem Poradnikiem Rolniczym": Chcę, aby izby rolnicze zyskały większe kompetencje

26.07.2019., 18:07h
O wyborach do izb rolniczych , spółdzielczości mleczarskiej i nie tylko... Z posłem Janem Krzysztofem Ardanowskim, ministrem rolnictwa i rozwoju wsi, rozmawiają redaktorzy naczelni „Tygodnika Poradnika Rolniczego”: Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróblewski 

Wywiad z panem ministrem ukaże się w „Tygodniku Poradniku Rolniczym” z datą 28 lipca. Jest to dzień wyborów do Izb Rolniczych!

– Samorząd rolniczy pełni w wielu państwach Unii Europejskiej olbrzymią rolę. Jest on dalece ważniejszy od związków zawodowych, które z reguły reprezentują interesy swoich członków. Natomiast izby rolnicze muszą dbać o interesy ogółu rolników. Wszak każdy, nawet ten najmniejszy gospodarz, z racji swojego zawodu, wchodzi w skład samorządu rolniczego. Dla mnie nie tylko z racji tego, że jestem ministrem rolnictwa, ale też z tego powodu, że przyczyniłem się do odbudowy samorządu rolniczego – którego pracami później kierowałem – niezwykle ważne jest, aby do organów izb rolniczych weszli ludzie, którzy znają bardzo dobrze problemy polskiego rolnictwa i patrzą na nie, nie tylko przez pryzmat funkcjonowania swojego gospodarstwa i swoich interesów. Słowem, ludzie oddani rolnictwu i jednocześnie kompetentni. Nie jestem zbytnio zadowolony z obecnej działalności izb rolniczych, ale też nie chcę ich poddawać zbytniej krytyce. Nieszczęściem izb rolniczych jest to, że uzależniły się od Polskiego Stronnictwa Ludowego. Takie partyjne uzależnienie jest szkodliwe. Wszak rolnicy mają poglądy odzwierciedlające niemal całą paletę politycznych barw.

Czyli jest też pan przeciwny uzależnieniu się izb rolniczych od Prawa i Sprawiedliwości lub szerzej mówiąc od obozu Zjednoczonej Prawicy?

– W czasie, gdy kierowałem samorządem rolniczym, miałem propozycje „podprowadzenia” izb rolniczych na polityczne orbity określonych partii politycznych. Nie skorzystałem z tych propozycji. Także kolegom z Prawa i Sprawiedliwości tłumaczyłem, że jeżeli będziemy mieli dobry i konkretny program odpowiadający oczekiwaniom wsi i rolników, to ludzie będą nas popierali nie z racji szyldu partyjnego, ale z racji tego, że ów program wcielamy w życie. Zdania nie zmieniam. Jeszcze raz wyraźnie powtórzę: nie chcę, aby izby rolnicze były przyklejone do jakiejkolwiek partii politycznej.

Naszym zdaniem, kompetencje samorządu rolniczego w Polsce są ograniczone w stosunku do samorządów rolniczych w starej Unii Europejskiej.

– Przez lata nie było zgody polityków, nawet ze strony tych, którzy mieli pełne usta frazesów o konieczności wzmocnienia pozycji izb rolniczych, aby znacząco poszerzyć i wzmocnić kompetencje izb rolniczych. Natomiast ja mówię jasno i powtarzam swoją wcześniej złożoną deklarację: po wyborach, po ukonstytuowaniu się wojewódzkich struktur izb rolniczych oraz Krajowej Rady Izb Rolniczych, odbędę spotkanie i to pewnie nie jedno, aby wypracować zakres znacznego poszerzenia kompetencji, ale i odpowiedzialności samorządu rolniczego. Nie chcę bynajmniej wdawać się w jakąś grę pozorów. Chodzi mi o takie kompetencje, które izby rolnicze będą mogły udźwignąć, to znaczy, sprawnie wykonać w imieniu państwa. Bo kompetencje te muszą przekazać im instytucje państwowe. Muszą też przekazać pieniądze, z którymi związana jest olbrzymia odpowiedzialność. Dlatego apeluję za pośrednictwem „Tygodnika Poradnika Rolniczego” do rolników, aby 28 lipca poszli do wyborów i wybrali tych najlepszych. Takich, którzy będą potrafili wykonywać nowe poszerzone zadania izb rolniczych i będą dobrze gospodarzyli znacznymi środkami przyznanymi im na te cele z budżetu państwa.

Jaka jest rola spółdzielczości w dalszym rozwoju polskiego rolnictwa?

– Czas najwyższy, aby przestać myśleć o spółdzielczości rolniczej w kategoriach kołchozów, których funkcjonowanie było totalnym zaprzeczeniem idei i praktyki tej formy gospodarowania. To była po prostu patologia i wynaturzenie. Coraz mniej żyje na wsi ludzi pamiętających stare czasy, ale wizja kołchozów straszy nadal mimo że ci co obecnie pracują na roli nie pamiętają czasów przymusowej kolektywizacji. A przecież spółdzielczość sprawdziła się w Polsce jeszcze za czasów zaborów oraz w okresie międzywojennym. Więcej – to do Polski będącej pod zaborami przyjeżdżano niemal z całej Europy, aby się nauczyć funkcjonowania spółdzielczości. Wspomnę tutaj choćby Kasy Stefczyka albo też działalność księdza Wawrzyniaka, czy też księdza Blizińskiego. Jestem za dalszym rozwojem spółdzielczości w sektorze rolniczym. W bogatych państwach Unii Europejskiej – takich jak Francja, Niemcy czy też Holandia, rolnicy są zorganizowani i nie działają w pojedynkę.

Martwi mnie to, że nasi działacze chłopscy zwiedzając zachodnie farmy zapamiętują z nich wyłącznie nowoczesne maszyny oraz technologie. I jednocześnie pomijają prosty fakt, że bez spółdzielczej formy zorganizowania, dorobek zachodnich farmerów byłby znacznie uboższy. Owszem, tam rolnicy choć produkują samodzielnie, to jednak na rynku muszą być zorganizowani, bowiem w pojedynkę, to na rynku nawet największy farmer zachodni nie da sobie rady. Chodzi tutaj nie tylko o wspólną sprzedaż, ale też o wspólne, a więc tańsze zakupy środków produkcji, czy też wspólne użytkowanie kosztownych maszyn rolniczych. W pojedynkę polscy rolnicy nie dadzą sobie rady. Nie pomogą tutaj żadne zaklęcia ani pieniądze zarówno te z budżetu państwa, jak i z Unii Europejskiej. Tym bardziej, że Unia nie pozwala na ingerencję w rynek. Bez spółdzielczości przegramy walkę o rynek z naszymi przyjaciółmi, ale też i równocześnie konkurentami z Europy Zachodniej. Dlatego też nie tak dawno nasz parlament uchwalił, moim zdaniem, jedną z najlepszych ustaw w Europie, regulujących działanie spółdzielni rolniczych. Rzecz w tym, aby została ona zaakceptowana przez społeczność rolników i wcielona w życie. Ustawa ta ułatwia zorganizowane działania na rynku bez podatku dochodowego, bez podatku od nieruchomości i stwarza możliwość włączenia do spółdzielni tych podmiotów, które nie są gospodarstwami, ale są ważne dla sprawnego funkcjonowania spółdzielni – np. firm przetwórczych, mechanizacyjnych czy też świadczących usługi. 

W jednym sektorze produkcji rolnej, w produkcji i przetwórstwie mleka dominuje spółdzielczość, której udział w branży mleczarskiej przekracza 70 procent!

– Mleczarstwo w formie spółdzielczej jest mi najbliższe. Doceniam rolę spółdzielczości mleczarskiej, to nie znaczy, że nie można poprawić jej funkcjonowania. Moim zdaniem, należy wzmocnić pozycję członków spółdzielni mleczarskich, którzy są wszak właścicielami spółdzielni. Owszem, wytknę nie raz, i to ostro, pewne mankamenty dręczące spółdzielczą branżę mleczarską – np. niezdrową konkurencję polsko–polską na rynkach krajowych i zagranicznych. Jestem bardzo zły z tego faktu, że upadł ROTR – duża spółdzielnia, z dużymi tradycjami, działająca w województwie kujawsko-pomorskim, z którego pochodzę. Wiem, że do tego przyczynił się jej zarząd z prezesem na czele, któremu wydawało się, że jest nieomylny, ale w organach nadzorujących tę spółdzielnię zasiadali też rolnicy. 

Jednak generalnie spółdzielczość mleczarska sprawdziła się w praktyce i dobrze, że nie doszło do jej likwidacji na początku lat dziewięćdziesiątych. Bo wówczas wobec spółdzielczości popełniono wiele błędów. Staramy się pomóc producentom mleka zarówno w obliczu klęsk żywiołowych – przykładem jest zmiana przepisów ułatwiających uzyskanie odszkodowań będących następstwem ubiegłorocznej plagi suszy. Staramy się też pomóc w codziennej pracy – tutaj przykładem jest dodatkowe paliwo rolnicze przysługujące gospodarstwom mlecznym. To dodatkowe paliwo oznacza wydatek kilkuset milionów złotych z budżetu państwa. Ale jest niezbędne, bowiem zmniejsza koszty produkcji mleka. Wszak ciągnik w gospodarstwie nastawionym na produkcję mleka jest używany codziennie przez okrągły rok.

Czy będą wkrótce uruchomione inne mechanizmy wspierające działalność rolniczą? 

– Od sierpnia ruszy program wapnowania gleb, który jest wsparciem dla wszystkich rolników, nie tylko producentów mleka. Wszak w Polsce dominują gleby mineralne, które w sposób naturalny się zakwaszają i wówczas spada efektywność plonowania i mimo tego, że „wali” się nawozy na pole, niewiele to daje. Na ten program 300 milionów złotych przeznacza resort ochrony środowiska kierowany przez ministra Henryka Kowalczyka. Jest to też przykład na to, że nie tylko minister rolnictwa troszczy się o tych co orzą i sieją. Dodatkowo też wzmocniliśmy sumą 100 milionów złotych program likwidacji azbestu, na którego realizację zabrakło pieniędzy. W sierpniu zaś ogłoszę nabór, który rozpocznie się we wrześniu, na gospodarkę wodną na poziomie gospodarstwa. Z tych pieniędzy, które pozostały w PROW-ie na lata 2014–2020, będą dofinansowane budowy zbiorników wodnych w gospodarstwach oraz systemów nawadniających – czyli deszczowni i systemów kropelkowych – niskociśnieniowych. Ale też i budowy studni głębinowych. Będzie to 100 tysięcy złotych na gospodarstwo – do 50% kosztów kwalifikowanych, a przy „Młodym Rolniku” do 60%. Chcę, aby ten program został wdrożony jeszcze w tym roku. W tym roku wezwałem też wojewodów, aby na tych obszarach, które dotknięte są klęską suszy jak najszybciej powołać komisje szacujące. Wszak po skoszeniu zbóż owe szacowanie strat nie będzie możliwe.

Nie tak dawno odbyła się w Katowicach Konwencja Programowa Prawa i Sprawiedliwości.

– W Katowicach mówiłem o realizacji naszego programu dotyczącego wsi i rolnictwa. Dyskutowaliśmy o tym, jakie działania trzeba podjąć w najbliższych latach, aby ów program ukonkretnić. Rozmawialiśmy też o nowych elementach programu rolnego PiS-u. Bardzo zależy nam na realnym wzmocnieniu pozycji rolnika w łańcuchu „od pola do stołu”. Gospodarz jest bowiem najsłabszym ogniwem tego łańcucha. Różnej maści pośrednicy, przetwórcy, ale nade wszystko handel, biorą dla siebie przyzwoite albo wręcz okazałe marże. Zaś rolnik naharuje się jak przysłowiowy wół i ma z tego niewiele. Podział pieniędzy uzyskanych od konsumenta, który jest ostatnim ogniwem łańcucha żywnościowego, powinien odbywać się bardziej sprawiedliwie. Będziemy dążyli do organizowania się rolników. W tym miejscu mam na myśli nie tylko spółdzielnie rolnicze, ale też takie działania, które sprawią, że rolnicy będą dopuszczeni do akcjonariatu w firmach przetwórczych i przez to staną się współwłaścicielami tych zakładów. Będziemy też nadal wzmacniali sprzedaż bezpośrednią z gospodarstw. Chcemy również pomóc w pracy rolnikom poprzez wprowadzenie szeroko rozumianej cyfryzacji i nowych technologii, które mają pomóc w zarządzaniu gospodarstwem – między innymi w zwalczaniu chorób zwierząt. Z racji braku rąk do pracy nie wystarcza już mechanizacja rolnictwa. Trzeba myśleć już poważnie o robotyzacji tego działu gospodarki. Trzeba też ściślej powiązać sektor badawczo-naukowy z praktyką rolniczą. Tak, by owe badania i prace wdrożeniowe odzwierciedlały potrzeby rynku. Wszak nauka powinna się nauczyć pozyskiwania pieniędzy z rynku, a nie liczyć tylko na dotacje z budżetu państwa. W naszym programie jest też wzmocnienie zadań samorządu rolniczego, o czym wcześniej już rozmawialiśmy.

Komisja Europejska podpisała umowę o wolnym handlu z krajami Mercosur. Budzi ona protesty wśród organizacji rolniczych nie tylko w Polsce. 

– Mercosur to bardzo silne rolniczo kraje. To produkcja cukru (w Brazylii) i drobiu, a przede wszystkim wołowiny. Niemcy liczą, że sprzedadzą tam swoje samochody, artykuły gospodarstwa domowego, elektronikę, a Francuzi nawozy, w zamian za to mamy kupić to, co te kraje mają tanie i dużo, czyli żywność. Ja się na taki deal nie godzę. Jest stanowisko premiera Morawieckiego, który przekonał kilku szefów rządów do wysłania listu do Junckera, szefa Komisji Europejskiej, żeby nie wchodzić w tę umowę. Porozumienie negocjowano 19 lat i komisja, która kończy swój żywot, podpisuje takie porozumienie, nie mając, moim zdaniem, do tego mandatu moralnego, bo już nie powinna podejmować takich decyzji. Liczę na organizacje rolnicze, które mają swoich przedstawicieli w gremiach unijnych, aby przy ustalaniu szczegółów, które będą w najbliższym czasie doprecyzowywane, rolnictwo nie straciło. Jeśli coś złego zacznie się dziać, to natychmiast powinniśmy wprowadzać klauzule ochronne. Komisja Europejska musi pilnować interesów rolnictwa, bo ponieśliśmy zbyt duże koszty dostosowania do bardzo surowych unijnych wymagań, żeby teraz to zniszczyć poprzez zalanie tanią, niespełniającą wymogów żywnością z Ameryki
Południowej. 

Poznaliśmy niedawno szczegóły programów dla producentów bydła i świń. W kręgach nierolniczych spotkał się on z nieżyczliwym przyjęciem. 

– Zapowiedź wprowadzenia programów krowa+ i świnia+ wywołała w Polsce rechot, nie uszczypliwości, ale właśnie rechot. Jakiś nauczyciel przebrał się nawet za krowę i chodził na czworaka. Tacy ludzie uczą nasze dzieci! Wprowadzamy dopłaty do bydła i świń. W innych krajach Europy także takie programy funkcjonują. Chodzi o zrekompensowanie rolnikom dodatkowych kosztów wybiegów, wydłużenia sezonu pastwiskowego, innego utrzymania loch i podejścia do prosiąt. Rolnicy, którzy będą spełniali te normy otrzymają dodatkowe pieniądze. Zarzucano nam, że nie zgłosiliśmy tego wcześniej do Komisji Europejskiej, ale przecież najpierw taka propozycja musi otrzymać aprobatę Komitetu Monitorującego PROW, który 26 czerwca zaakceptował nasze propozycje. Premie będziemy realizować jeszcze z budżetu na lata 2014–2020. 

Europa, a także Polska uzależniła się od importu białka roślinnego zza oceanu. Rodzime rośliny białkowe ciągle nie mogą przebić się przez barierę postawioną przez importowaną soję.

– Nie zgadzam się z twierdzeniem, że polskie białko w paszach się nie opłaca. To nie jest tylko komponent paszy, to także element dochodów polskich rolników. Jeśli chcemy używać wyłącznie amerykańskiej soi, a w ramach porozumienia z Mercosur także brazylijskiej, i wydawać na to 4 mld zł rocznie, to musimy zastanowić się co mają uprawiać polscy rolnicy. Co mają uprawiać polscy rolnicy, jeśli nie surowiec do pasz wykorzystywanych w Polsce. Uważam, że zwłaszcza przy bydle soja jest absolutnie zbędna. Mamy już technologie, które pozwalają przetworzyć śrutę rzepakową tak, że otrzymujemy probiotyczny komponent białkowy o strawności ponad 90%. Są w Europie technologie pozwalające przetwarzać śrutę rzepakową poprzez fermentację kwasem mlekowym. Chciałbym, aby robiły to polskie firmy, a nie duńska, która chce wybudować zakład w Polsce. Program białkowy kosztował 60 mln zł. A żywieniowcy nadal opowiadają głupoty, że bez soi nie da się zwierząt żywić. Jeżeli nie będzie zainteresowania ze strony odbiorców, to rolnik nie będzie miał gdzie sprzedać łubinu, grochu czy bobiku, a ich uprawa jest ważna także dla gleby i przerwania monokultur zbożowych, zabójczych w dłuższej perspektywie dla żyzności i otrzymywanych plonów. 

Dziękujemy za rozmowę.

 

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
28. kwiecień 2024 17:33