
Zamęt na międzynarodowych rynkach
Takiego zamętu, jaki wywołały wprowadzone przez Stany Zjednoczone cła na importowane towary dawno nie było. Pieniądze lubią spokój, którego nie przyniosło zawieszenie tych ceł na trzy miesiące. Bo nikt nie wie, co będzie dalej!
Ten zamęt będzie miał jeszcze jeden skutek. Może znacząco przyspieszyć rozmowy o członkostwie Ukrainy w Unii Europejskiej. Bo skoro będziemy clić amerykańską kukurydzę i soję, to stanie się ona droższa. A zatem, Europa powinna mieć możliwość kupna ziarna na Ukrainie, która przecież jest bliżej UE niż Brazylia – kolejny duży producent kukurydzy i soi. Negocjacje akcesyjne mają przyspieszyć, gdy prezydencję w UE obejmie Dania, czyli od lipca 2025 r.
Tymczasem ukraińscy partnerzy Unii odsłaniają może nie tyle oficjalne stanowisko negocjacyjne, co swoje oczekiwania. Denis Marczuk, szef Ukraińskiej Rady Rolnej stwierdził, że producenci spełniający wszystkie wymagania UE powinni korzystać z europejskich dotacji. Jego zdaniem, dla tych, którzy nie są jeszcze gotowi spełnić unijnych wymagań, okres przejściowy powinien trwać od 20 do 35 lat. Czy miał na myśli to, że choć nie będą korzystać z unijnego wsparcia, to nie będą musieli się oglądać na wymagania dotyczące ochrony środowiska, nawożenia, ochrony roślin itd.?
Przenieśmy się z Ukrainy nad Morze Północne. Leżąca tam Wschodnia Fryzja to specyficzny region Niemiec. Trochę jak nasze Kaszuby. Leży nad morzem (graniczy z Holandią), mieszkańcy posługują się specyficzną gwarą. Mało znany jest fakt, że w XVI wieku (1542–1548) Jan Łaski, sekretarz króla Zygmunta I Starego i najwybitniejszy działacz polskiej reformacji, tworzył we Fryzji struktury kościoła kalwińskiego.
Walczył i wygrał
Jeszcze mniej znana jest inna historia. Żołnierze I Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka, 400 lat później, w części Fryzji Wschodniej zarządzali niewielką polską strefą okupacyjną (1945–1948). Trudno dziś o jednoznaczną ocenę kontaktów naszych żołnierzy z miejscową ludnością, bo z jednej strony wysiedlili oni z jednego z miast wszystkich mieszkańców, aby zrobić miejsce dla 5000 Polaków uwolnionych z obozów pracy i jenieckich. Z drugiej strony, w jednym z miast wywieszono „czarną” listę 35 niemieckich kobiet, które utrzymywać miały kontakty z Polakami. I tutaj przejdę do sedna sprawy, bo przecież TPR nie jest czasopismem historycznym, lecz rolniczym. Kto wie, jaka krew może płynąć w żyłach rolnika Hero Shultego z Fryzji, który wygrał niedawno sprawę przeciwko swemu rządowi o odszkodowanie za zniszczenia spowodowane przez dzikie gęsi. Ani u naszych zachodnich sąsiadów, ani w Polsce, państwo nie przyznaje odszkodowań za zniszczenia spowodowane przez ptaki. Fryzyjski rolnik wysądził jednak 80 tys. euro od rządu Dolnej Saksonii, jako rekompensatę za szkody na użytkach zielonych. Oczywiście ten wyrok zapadł w Niemczech i nijak ma się do naszego kraju, ale pokazuje drogę, którą powinniśmy zmierzać.
Można przypomnieć, że nasz resort środowiska i klimatu twierdzi, że nie może wypłacać odszkodowań za ptasie szkody w uprawach, bo sprawcy odlatują i nie da się ich ustalić. Z takim podejściem skazywalibyśmy tylko tych złodziei, których policja złapała na gorącym uczynku, bo np. przysnęli na stoisku z alkoholem.
Dbanie o naturę, a nie o interes rolnika
Polskie instytucje związane z ochroną przyrody zdominowane są przez ludzi, którzy swoje zadania traktują jak misję polegającą wyłącznie na dbaniu o naturę i nie zważają na żadne okoliczności czy interes społeczny. To co jakiś czas widać w tak kuriozalnych rozstrzygnięciach jak dość stara, ale będąca doskonałą ilustracją zjawiska sprawa ślimaka (poczwarówki jajowatej), która wstrzymała budowę obwodnicy Poznania. Budowa zakończyła się z dwuletnim opóźnieniem. Wspomnijmy też słowa Czesława Siekierskiego, ministra rolnictwa, który niedawno publicznie przyznał, że łatwiej mu się dogadać z Brukselą niż z polskim ministerstwem środowiska.
Szkodzimy sami sobie
Na koniec o pewnej fundacji, która przeprowadziła niedawno test jogurtów dostępnych w polskich sklepach. Fundacja znalazła w nich między innymi chloran służący do dezynfekcji instalacji produkcyjnych. Tak się złożyło, że chloran był głównie w jogurtach polskich producentów w ilościach 0,015 mg/kg, 0,02 mg/kg czy 0,011 mg/kg. Unia przyjęła wartość wzorcową pozostałości chloranu w żywności, na poziomie 0,01 mg/kg. W Polsce woda pitna nie powinna zawierać więcej niż 0,3 mg chloru na litr, a więc 30 razy więcej niż przewiduje norma unijna. Nie przeszkodziło to fundacji ocenić jakości polskich jogurtów jako „miernej”.
Paweł Kuroczycki
redaktor naczelny Tygodnika Poradnika Rolniczego
fot. Pixabay