StoryEditorRodzina

Rytel: Kolejne Święta spędzają w baraku na kółkach

30.03.2018., 16:03h
– Ale tu jest teraz bardzo ciepło! – No tak, ale mamy kominek na full! A na termostacie ustawione 25 stopni. Ale w sypialni, w taki dzień jak dziś, otwierałam szafę i odrywałam rzeczy od ściany. Bo przymarzały.
Z Ireną Schmidt siadam w maleńkiej jadalni z ławą-narożnikiem, przyklejonej do maleńkiej kuchni, co raczej jest aneksem. Z jadalni widok na salon. Ten – wielkości mniej więcej większej łazienki. Łazienka zaś ma rozmiar kantorka czy spiżarenki. Takiej zakuchennej, w której wielu z was trzyma trochę słoików z zaprawami. Żeby wejść do salonu trzeba się przecisnąć przez ani korytarz, ani nawet korytarzyk. Trzeba zmieścić się między jednymi a drugimi drzwiczkami, a ktoś o wzroście koszykarza musi wtedy porządnie zgiąć kark. Ale najbardziej zdumiewa mnie, kiedy Irena, otwierając drzwi do swojego barako-domu, mówi: „No przecież trzeba było dzwonić!”. Bo ten domek-barak na kółkach chce być jak prawdziwy dom. I ma dzwonek.

W holenderskim domku w pomorskiej wsi Rytel, przez który przeszła w zeszłym roku nawałnica, mieszkają Irena z mężem i pięciorgiem dzieci – córką Magdą i czterema synami. Zachodzę w głowę, jak mieszczą się w przestrzeni o wymiarach 11 na 3,70 metra. Ale jeszcze większe zdziwienie ogarnia mnie, kiedy słyszę, ile kosztuje utrzymanie w domu przyzwoitej temperatury.

Jak dla lalek

Ogrzewanie – 300 złotych na tydzień. Ale zdarzało się i 450 tygodniowo. Bywało, że musieliśmy w jednym tygodniu wymienić trzy butle. Jeszcze kiedy gotuję obiad, jest znośnie, bo to niskie pomieszczenie, szybko się nagrzewa. Czasem trzeba nawet okno otworzyć. Ale rano, czy wieczorem.... o, mamy tutaj koce, i wtedy każdy w kocyku – opowiada Irena.

Na szczęście znalazła się firma, która postanowiła wesprzeć dwie rodziny w Rytlu ogrzewające swoje kontenery. Interwencja sołtysa Łukasza Ossowskiego, a potem wojewody pomorskiego zaowocowała darem od spółki KGHM, która przeznaczyła na okres grzewczy dla każdej z rodzin po 10 tys. zł.

We wnętrzu – przytulnie. Kuchenne meble w ciepłym kolorze drewna. Narożnik z żakardową tapicerką. Jest i zegar wiszący, i szafki, i lustro. Firanki i zasłonki, wielkie okno, a w nim doniczki z prawdziwymi storczykami i sztucznymi amarylisami. Rozłożysta kanapa, z której można oglądać telewizję na sporym ekranie. Jest przyjazna za dnia, ale w nocy hula nad nią wiatr. Syn Marcin regularnie na niej marznie.


  • To całe pół kuchni z korytarzykiem, z którego wchodzi się do „łazienki”

Zrobił się wielki ogień

Niby dom, ale Irena wciąż ma poczucie, że porusza się po nim jakby po omacku. Bo dom, który znała od dziecka, budowany przez jej rodziców, w którym kołysała do snu siedmioro swoich dzieci, zabrał jej w zeszłym roku wiatr i grad. Pytam, jak to wyglądało.

Szczerze? Strasznie. Będę to pamiętać do końca życia. Był wieczór...to nie był taki normalny wieczór. Nie wiem, jak to opisać. Wszędzie dookoła burze, gorąco. Wszyscy byliśmy wtedy w domu. Zrobił się jeden wielki ogień. Było jasno jak w dzień. Pozaciągałam rolety. I nagle przez okna zaczęła się lać woda, bo wiatr aż odepchnął futryny. Syn złapał za ręczniki, potem prześcieradła. Nie nadążaliśmy z wycieraniem, aż nagle usłyszeliśmy huk. Zaczęłam budzić dzieci – wspomina Irena.

Powyciągała szybko dresy, żeby ubrać chłopców. Nie mieli pojęcia, co się stało. Słyszeli tylko, że walą się kominy i wiatr rzuca po podwórku płytami eternitu. Siedzieli wystraszeni w jednym pomieszczeniu. Podejrzewali, że to może samolot spadł na dom. Nie wychodzili najpierw ze strachu, a potem dlatego, że wejście zatarasowało im przywiane z podwórka złamane drzewo. Wiedzieli tylko, że przez sufit leje się woda.

Zadzwoniliśmy po straż pożarną. Ale powiedzieli nam, że nie dojadą, bo muszą najpierw ratować ludzi uwięzionych w samochodach. Wyszliśmy w końcu, poodsuwaliśmy gałęzie, obeszliśmy dom wkoło. Podświetliliśmy go reflektorami samochodu. Nie było szczytu – cały wpadł do środka – mówi Irena, odwracając co chwilę wzrok.

Pałac na kółkach

W ciągu tygodnia trzy razy przykrywali swoje ruiny plandekami. Próbowali mieszkać między butwiejącymi belkami. Kominów nie było, piece – rozmoczone. Dzieci kładli spać w domu obok, w którym mieszka ojciec Ireny.



  • Irena wciąż zastanawia się, czy kolejne Boże Narodzenie spędzą już w normalnym domu
Po dwóch tygodniach wojewoda pomorski zaproponował im kontenery mieszkalne. Miały być nowe, docieplone, prosto z fabryki. Ale na to nie przystała burmistrz Czerska.

Powiedziała, że dostarczy nam pałac na kółkach. To, w czym mieszkamy, nazwała pałacem. Zamieszkaliśmy pod koniec listopada i już po półtora tygodnia zamarzła nam woda w rurach. Pierwszą fakturę za gaz płaciliśmy 6 grudnia. Do dziś zapłaciliśmy za gaz 4,5 tysiąca złotych – opowiada Irena, starając się odciąć emocje. I dodaje, że pani burmistrz ani razu nie odwiedziła ich w domku, który zorganizowała.

Nie wiem, może się boi? – mówi z rozgoryczeniem Irena.

Ledwo woda w rurach stopniała, a zrobił się koniec grudnia. I pierwsze święta w domu-przyczepie. Nie przypominały tych w starym domu. Ale Irena zrobiła wszystko, żeby tak było.

Były inne. Chłopcy rozebrali stół w starym domu i przynieśli go do baraczku. Większość rzeczy kupiłam, nie lepiłam pierogów jak zawsze. Skromniej niż zwykle. W starym domu musiało być dwanaście potraw. Barszcz, którego w tym roku nie mieliśmy. Choinka w domu to zawsze do samego sufitu. W tym roku mieliśmy małą, stała o tu, na stoliku. Przeżyliśmy, a zaraz następne święta – mówi rwanym głosem gospodyni przyczepy na kółkach.

Zbudujemy wam dom

 Z koszykiem ze święconką pójdzie, jak zawsze, Magda. Jej mama chętnie włożyłaby do niego kawałek drożdżowej baby. Ale nie będzie jej w tym roku, bo Irena boi się nawet otwierać piekarnik, nie ma przekonania do gazowego, zwłaszcza takiego, który od lat jest na wyposażeniu mobilnego domku. Odszkodowanie nie dało nadziei na dużo więcej.

Na dom do zburzenia dostaliśmy 31 tysięcy. Co można za to zrobić? Zawsze mówię, że postawić dach na drągach. Bo przecież nic innego się za to postawić nie da – mówi Irena.


  • To widok, którego Irena nie chciałaby pamiętać. Ich stary dom nadawał się, niestety, wyłącznie do zburzenia
Schmidtami i kilkoma innymi poszkodowanymi w Rytlu zainteresowała się – dzięki pośrednictwu sołtysa Łukasza Ossowskiego i miejscowego proboszcza – bytomska Fundacja Petralana. Chciała remontować dom, ale kiedy go zobaczyła, zdecydowała o rozebraniu starego i zbieraniu na nowy. Pieniądze z odszkodowania Schmidtowie wpłacili do fundacji i rozpoczęła się zbiórka.

Kiedy powiedzieli „rozbiórka”, łza się nam w oku zakręciła. Ale chwilę potem usłyszeliśmy: „Będziemy z wami zbierać na nowy dom” – wspomina Irena.

Do grudnia Fundacja zebrała tyle, żeby w dwa i pół dnia postawić z gotowych elementów konstrukcję w stanie deweloperskim. Ściany z dachem stanęły 30 stycznia. Ale w takim domu wciąż nie da się mieszkać – trzeba wykończyć łazienki, a tu Irenę przeraża kupowanie samych gniazdek, których jest 36. To oznacza dla niej kwotę przynajmniej kilkuset złotych. W sytuacji, w której ona nie ma pracy, a mąż zarabia w tartaku najniższą krajową, to dla nich wyczyn.

Nie mamy paneli, fundacja ma podobno dla nas płytki. Ostatnio zgłosił się niezwykle hojny człowiek, prezes firmy Klimatherm z Gdyni – producent pomp, który podarował nam nową pompę ciepła! – mówi wzruszona.

 Człowieka trudniej odbudować

Od koleżanki dostała już lampę do nowego domu, z oszczędzonych pieniędzy kupili lodówkę i pralkę. Cieszy się, że postawi gdzieś w domu ceramiczną lalkę, którą dostała niedawno na urodziny, i zastanawia się, gdzie postawi te swoje ukochane storczyki. Już wie, że w nowym domu nie będzie klasycznych parapetów. I może komuś wyda się, że nie mają tak źle, a właściwie to że nawet można im zazdrościć. Będzie nowy dom, o kilka metrów większy, bardziej nowoczesny. I że co tam dwa lata spędzone w niskim domku na kółkach.



  • Przez szczytową ścianę baraku zimno wpraszało się do Schmidtów bez pardonu. Tak, że zamarzała odzież w szafie stojącej pod tą ścianą

Ale nic nie jest takie, jakim się wydaje. Irena już wie, że kiedy tylko przyjdzie dzień, kiedy będą mogli nocować w nowych murach, każe natychmiast wywieźć barak z podwórka. Nie chce na niego patrzeć ani dnia dłużej niż trzeba. W międzyczasie wizytami bombardowały ich telewizje. Są wdzięczni, bo dzięki temu otrzymali wiele pomocy. Ale trudno było wtedy chronić dzieci.

Wszyscy przyjeżdżali, wystawiali mikrofony i do dzieci: „A co wy wtedy czuliście?”. Powiedziałam, że zgadzam się na wszystko, ale żeby już zostawić dzieciaki. One nie chciały o tym wszystkim opowiadać. Jeden z synów przeżył to tak bardzo, że od tamtego czasu budzi się w nocy, krzyczy, że coś na niego leci. Kopie w ściany albo wali w nie pięściami. Nie możemy tego opanować. Jest uczniem szkoły specjalnej, radzi sobie, ale teraz musi być pod opieką psychologa. Nie myślę o tym, co było. Za późno płakać nad rozlanym mlekiem. Myślę tylko, że w nowym domu będziemy czuć się bardziej bezpiecznie niż w holenderskim domku – kończy Irena.

***


Fundacja Petralana pomaga kilku poszkodowanym rodzinom w Rytlu, postawiła sobie także za cel budowanie jednego domu w roku najbardziej potrzebującym. Możesz ją wesprzeć, wchodząc na stronę www.petralana.eu.

Jeśli chciałbyś jakoś pomóc mieszkańcom Rytla, skontaktuj się z jego sołtysem poprzez profile facebookowe: „Sołectwo Rytel” lub „Solidarni z Rytlem”.

Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
26. kwiecień 2024 04:24