StoryEditorWiadomości rolnicze

Unię Europejską stać na dopłacanie do rolnictwa

12.06.2014., 12:06h
Z prof. Walentym Pocztą, dziekanem Wydziału Ekonomiczno-Społecznego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, rozmawiamy na temat zmian na polskiej wsi po wejściu do Unii Europejskiej.   

W ciągu ostatnich dziesięciu lat polscy rolnicy otrzymali ponad 97 mld zł w postaci dopłat bezpośrednich. Czy są to dobrze wydawane pieniądze?

Dopłaty bezpośrednie służą głównie wspieraniu dochodów. Oczywiście poprzez wprowadzanie specjalnych wymogów, typu cross-compliance, nadaje się im dodatkowe funkcje związane z ochroną środowiska, dobrostanem zwierząt. W zależności od tego, do kogo trafią, są różnie wykorzystywane. Z badań, jakie przeprowadziliśmy w naszej katedrze, wynika, iż w gospodarstwach o niskich dochodach, w których nie ma innych dochodów spoza rolnictwa, pełnią one funkcję typowo socjalną. 

W gospodarstwach najbogatszych rolnicy deklarują, że 30% dopłat przeznaczają na cele inwestycyjne, czyli np. powiększenie areału, zakup maszyn, urządzeń, współfinansowanie pomocy z PROW. Największą grupę stanowią natomiast ci rolnicy, którzy wykorzystują płatności na pokrycie bieżących wydatków: zakup nawozów, środków ochrony, paliwa. Przeznaczają na nie ok. 70% dopłat. Wykorzystanie dopłat jest więc pochodną struktury naszego rolnictwa. 

Gdy wchodziliśmy do Unii, średnia powierzchnia gospodarstwa rolnego w Polsce wynosiła 6 ha. W ciągu dziesięciolecia wzrosła według niektórych zaledwie, a według innych − aż o 3 ha. Spotyka się opinie, iż przemiany agrarne naszego rolnic-twa hamują m.in. dopłaty bezpośrednie. Czy tak jest faktycznie?

Niewątpliwie dopłaty obszarowe mogą spowalniać proces koncentracji ziemi. Ponadto wpływają na powiększenie tzw. szarej strefy w obrocie ziemią, głównie nieformalne dzierżawy. Kiedy z każdym hektarem wiąże się dopłata, rzadko kto jest chętny, aby się jej pozbywać. Jednakże wg mnie podstawową przyczyną wolnych przemian strukturalnych na polskiej wsi jest sytuacja makroekonomiczna, w szczególności sytuacja na rynku pracy. Jeśli nie ma szans na znalezienie zatrudnienia poza rolnictwem, mieszkańcy wsi trzymają się rolniczego źródła dochodów.  

Trzeba też pamiętać, że przemiany agrarne należą do procesów długotrwałych, wymagających co najmniej wymiany jednego pokolenia. To zaś, czy kolejne  będzie chciało zająć się rolnictwem, zależy na pewno od wsparcia dopłatami. 

Wielu rolników uważa dziś, że gdyby nie dopłaty obszarowe wsparte dodatkowo płatnościami z tytułu ONW, nie uprawiałoby słabych gleb...

Nie dziwię się im. Z dopłat obszarowych pochodzi ponad połowa dzisiejszych dochodów rolników. Co do płatności z tytułu ONW w takiej formule, w jakiej je wdrożono dziesięć lat temu, nie ma dostatecznego uzasadnienia, aby je stosować na terenach nizinnych. Na tamten czas było to jednak bardzo proste narzędzie rozdysponowania dużej puli środków unijnych. W PROW 2004–2006 ogólnie dopłaty z tytułu ONW stanowiły główną część wydatków. Do dzisiaj zresztą pochłaniają bardzo dużo unijnych funduszy. Co roku ze wsparcia na gospodarowanie na terenach o niekorzystnych warunkach korzysta 700 tys. gospodarstw, otrzymując 1,3 mld zł. Pomoc obejmuje 7,3 mln ha. 

Różne względy, także polityczne, sprawiają, że z nich nie zrezygnowano. W tej wadliwej postaci instrument ten pozostanie na kolejnych siedem lat. Planuje się zmiany, ma być niby nowa delimitacja tych obszarów, nie wierzę w nią jednak przed 2020 r. 

Najgorsze w tym wsparciu jest to, że nie idą za nim żadne zobowiązania. Na przykład rolnik, który ma słabą ziemię m.in. z tego powodu, że jest zakwaszona, otrzymuje dopłaty ONW. Nie ma jednak chociażby obowiązku wapnowania takich gleb. W mojej ocenie ONW nizinne to jedne z najmniej efektywnie wydawanych pieniędzy z unijnego wsparcia. 

Skoro jesteśmy już przy PROW. Jak Pan ocenia wsparcie dla rent strukturalnych? Są różne opinie na temat tego działania, jednakże unijne statystyki podają, że mamy spośród krajów unijnych najmłodszych rolników. Czy nie jest to zasługa tej pomocy? 

Trzeba sobie postawić pytanie, czy to dobrze, czy źle...? To, że nasi gospodarze się odmłodzili, jest pozytywnym zjawiskiem. Z drugiej strony, zbyt liczna populacja młodych rolników będzie skutkować tym, że na polskiej wsi będą powolne przemiany strukturalne. Tym bardziej, że wydłuża się wiek przejścia na emeryturę rolniczą. 

A co z dofinansowaniem z PROW na tworzenie miejsc pracy poza rolnictwem?

Znaczenie tych działań jest niewielkie w stosunku do potrzeb. Na pewno przydałoby się więcej pieniędzy na aktywizację zawodową mieszkańców wsi kosztem innych mniej rozwojowych form pomocy.

Wraca za to kwestia wsparcia małych gospodarstw. Jeśli działania te nie zostaną dobrze przygotowane, mogą to być źle wydane pieniądze. Podobnie jak było w większości przypadków ze wsparciem gospodarstw niskotowarowych. Moim zdaniem dyskusje na temat tego, czy dawać wsparcie rolnikom, którzy osiągają 2 ESU, 5 czy 6 jednostek standardowych produkcji, są jałowe. Powinien być tylko jeden podstawowy warunek, a mianowicie stworzenie co najmniej jednego miejsca pracy. Ma to sens nawet wtedy, gdy rolnik stworzy stanowisko pracy dla siebie i będzie się w stanie sam utrzymać. Inaczej są to zmarnowane pieniądze. 

Czy w podobny sposób nie wydajemy źle pieniędzy na niektóre działania rolnośrodowiskowe?

Taka groźba istnieje chociażby w przypadku niektórych płatności ekologicznych. Na przykład powstało wiele sadów ekologicznych, nie ma to jednak związku z przyrostem produkcji i sprzedażą produktów ekologicznych. Przy wsparciu rolnictwa ekologicznego oprócz tzw. uprawiania dopłat trzeba poruszyć jeszcze jeden dylemat. Produkty tego rolnictwa kupują najzamożniejsi konsumenci. Czy zatem należy ich wspierać pieniędzmi publicznymi?

Jeśli chodzi o inne działania, nie wyobrażam sobie wsparcia do użytków zielonych bez prowadzenia produkcji zwierzęcej, taki użytek nie jest bowiem  wtedy łąką czy pastwiskiem, a trawnikiem. 

Istotą programów rolnośrodowiskowych jest prowadzenie produkcji rolniczej w zgodzie ze środowiskiem i przy okazji jego ochrona i pielęgnacja. Nie może ono jednak polegać na tym, że nie prowadzi się w ogóle produkcji rolniczej, chociażby ekstensywnej, a tylko pielęgnuje środowisko, wówczas jest to park, a nie o to tutaj chodzi. 

PROW przyczynił się do wymiany parku maszynowego. Za unijne pieniądze rolnicy kupili 36 tys. ciągników, ponad 228 tys. maszyn i urządzeń rolniczych. Zrealizowali ponad 3,1 tys. inwestycji budowlanych. Czy nie za mało pieniędzy poszło na inwestycje w produkcję zwierzęcą?

Polscy rolnicy kochają ciągniki, ich liczba w gospodarstwach zawsze była duża. W znacznej mierze wynika to jednak ze struktury agrarnej rolnictwa. Przy konstruowaniu nowego programu wzięto to pod uwagę. Postawiono − i dobrze − na dofinansowanie produkcji prosiąt, mleka poprzez wsparcie budowy obiektów inwentarskich. 

Szkoda, że nie można przeznaczyć pieniędzy na zakup stada podstawowego. Wynika to z przepisów unijnych, co nie oznacza jednak, że nie należało dążyć do ich zmiany. Bariera ta blokuje dofinansowanie postępu biologicznego, który jest jednym z najważniejszych i najefektywniejszych kierunków innowacji. 

Czy to, że Polska ma coraz lepsze wyniki w eksporcie artykułów rolno-spożywczych, to zasługa unijnego wsparcia?

W pewnej części tak. Około połowa zrealizowanych inwestycji w rolnictwie pochodzi w ostatnich 10 latach ze wsparcia unijnego, w przemyśle rolno-spożywczym natomiast zaledwie 7%. Nasz przemysł rozwija się głównie dzięki kredytom i środkom własnym. Ponad trzykrotny wzrost eksportu oraz trwała i wysoka nadwyżka w bilansie handlowym artykułami rolno-spożywczymi są niewątpliwym sukcesem polskiego sektora rolno-żywnościowego. W eksporcie mamy jednak, wbrew pozorom, jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Nie posiadamy rozpoznawalnych marek. Polskie produkty są często sprzedawane pod innymi nazwami – choć wyroby naszego przemysłu rolno-spożywczego są na przyzwoitym europejskim poziomie. Nie zyskujemy więc tyle na wartości dodanej, ile można by było. Musimy pracować nad przekonaniem zachodnich konsumentów do polskich produktów, co nie jest łatwe i stanowi długotrwały proces. 

Posiadanie ziemi oraz występowanie po unijne dotacje jest coraz ściślej powiązane z kwalifikacjami rolniczymi. Czego oczekuje dzisiejszy student od uczelni rolniczej?

Potrzeby są bardzo zindywidualizowane. Dzieci rolników, które chcą w przyszłości prowadzić gospodarstwa, wybierają często kierunki ekonomiczne. Zdają sobie sprawę z tego, że współczesny rolnik musi umieć liczyć i interpretować przepisy. Gospodarstw produkujących na rynek mamy ok. 100 tys., znaczna część z nich jest prowadzona przez absolwentów wyższych uczelni rolniczych. 

Istota sektora rolno-żywnościowego powoduje, że jest duże zapotrzebowanie na absolwentów naszego uniwersytetu w tzw. obsłudze czyli pracy w otoczeniu agrobiznesu. Chodzi o ekonomistów, finansistów, logistyków, specjalistów od przemysłu spożywczego itp. Staramy się im zapewnić stosowne ku temu kwalifikacje. Bardzo cenne są wyjazdy na praktyki oraz studia do innych krajów. 

Czy unijne rolnictwo, Pana zdaniem, jest w stanie funkcjonować bez dopłat?

Tak, jest w stanie. Nasuwa się jednak pytanie, czy powinno? Jeśli byśmy się zdecydowali na rolnictwo bez wsparcia, musiałyby zajść w nim silne procesy koncentracji. 

Czy Europejczycy naprawdę tego chcą? Łatwiej skoncentrować produkcję rolniczą w Stanach Zjednoczonych czy w Australii, tam są bowiem duże obszary i dużo mniejsza gęstość zaludnienia niż w Europie. 

Na rolnictwo w przeliczeniu na jednego mieszkańca UE wydaje się średnio 60–70 euro rocznie ze wspólnotowego budżetu. Nie jest to dużo w zamian za to, co otrzymujemy.  Rolnictwo w Unii  wytwarza najlepsze  na świecie surowce rolne. A przy tym jest przyjazne dla środowiska i uczestniczy w pielęgnacji krajobrazu. Wieś natomiast pełni istotne funkcje ekonomiczne, społeczne i kulturowe w życiu Europejczyków. 

Rozmawiała
dr Magdalena Szymańska 

 
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
14. grudzień 2024 17:21