
Bóbr zabrał ziemię
Rzeka, która codziennie towarzyszy rolnikom w ich życiu i pracy, stanowiąc piękny element krajobrazu, we wrześniu 2024 roku zniszczyła albo zabrała to, co najcenniejsze – glebę, warstwę orną ziemi.
Teraz, żeby znowu ją uprawiać, muszą sami ją odtworzyć czy wręcz budować. A to zajmie nawet kilka najbliższych lat.
Tak jest w przypadku Andrzeja Mitczaka ze wsi Ciechanowice (gmina Marciszów), który pomaga synowi w prowadzeniu jego gospodarstwa i choć ma już wiele wiosen na karku, to nie pamięta równie złej sytuacji.
– Bóbr zniszczył to, co najcenniejsze, a więc warstwę orną ziemi. Część po prostu zabrał z nurtem podczas powodzi, a część została zawalona, bo inaczej nie można tego nazwać, piachem, żwirem, kamieniami i głazami – opowiada pan Andrzej.
Razem z synem nie wiedzieli na początku, co robić, bo z 13 ha ziemi IV klasy zrobiło się żwirowisko, a nawet nieużytek. Rolnicy jednak walczą o swoją ziemię. Największe głazy, kamienie oraz wiele ton żwiru wyzbierali i dzięki temu, paradoksalnie, jedna z dróg w pobliskiej wsi została wzmocniona, bo właśnie tam wywieźli kamienie ze swojego pola.
– Wysypaliśmy to na drogę i wzmocniliśmy ją na długości około półtora kilometra – mówi pan Adam, który niedawno przejął rodzinne gospodarstwo od ojca. – Resztki jeszcze, niestety, zostały i ciągle widać na polu skutki powodzi. Ale mimo to staramy się odbudować ten grunt i doprowadzić ziemię do normalnej kultury rolnej, żeby znowu rodziła i dawała plony. Staramy się tu posiać kukurydzę, bo nasze bydło potrzebuje przecież paszy.
To wszystko rolnicy zrobili sami, bez niczyjej pomocy, bez żadnego wsparcia finansowego.
– Na pole przyszli urzędnicy z gminy i zrobili zdjęcia, my też, bo potem może się okazać, że kłamiemy i na naszym polu nie było żadnej powodzi – ironizuje rolnik.
Rolnicy nie zobaczyli nawet złotówki
Jednak chyba najbardziej dojmujące dla gospodarzy jest to, że nie otrzymali dotychczas nie tylko ani złotówki pomocy finansowej, ale także żadnego materialnego wsparcia dla swoich starań, choćby obornika czy wapna potrzebnych do rekultywacji ziemi.
Obornik popłynął z rzeką
– Obornik, który mieliśmy przygotowany jesienią na nawożenie ziemi, rzeka także zabrała, ale na szczęście mamy bydło, więc teraz daliśmy swój, a wcześniej jesienią daliśmy też wapno, ale nikt w tym w żaden sposób nie pomógł – opowiada Adam Mitczak.
– Żadnej pomocy, żadnego wsparcia. To smutne, jednak się nie poddamy – dodaje pan Andrzej.
Niestety, wydaje się, że to nie koniec gehenny gospodarzy, gdyż wał przeciwpowodziowy, który rzeka przerwała na granicy ich pola jesienią ubiegłego roku, ciągle nie jest w żaden sposób nie tylko naprawiony, ale nawet prowizorycznie wzmocniony. A na skraju pola widać krater w wale wyrwany przez żywioł.
– Przecież wystarczy trochę większego deszczu na wiosnę i Bóbr znowu zniszczy to, co z takim mozołem staramy się odtworzyć – martwi się pan Andrzej.
Mimo to rolnicy będą w tym roku próbowali uprawiać na rekultywowanym przez siebie polu kukurydzę, bo tego wymaga od nich właśnie kilkadziesiąt krów, które hodują.
Poziom zniechęcenia rolników jest bardzo wysoki
Kolejny rolnik, Krzysztof Ligęza z pobliskiej wsi Janiszów, jest w podobnej sytuacji, ale na szczęście jego szkody były mniejsze, gdyż tam rzeka poczyniła nie tak duże spustoszenie. Na 5 ha jego pola nie widać już żadnych skutków jesiennej nawałnicy żywiołu.
– Posprzątałem sam pole, sam się tym zajmuję i uprawiam. Nie byłem tego nigdzie zgłaszać ani interweniować. Wie pan, więcej nerwów, straconego czasu i mitręgi, a pomocy żadnej, choć były przecież obiecanki. A więc po co chodzić po urzędach albo do nich pisać? – analizuje sytuację pan Krzysztof. – Wiem, że podobnie jest w wielu innych przypadkach, gdyż rolnicy są po prostu zniechęceni ciągłymi obietnicami, a potem brakiem jakiejkolwiek pomocy czy wsparcia. Choćby w postaci wapna, czegokolwiek.
Urzędowo jest OK!
Ryszard Borys, prezes Dolnośląskiej Izby Rolniczej, zaznacza, że nikt do niego w tego rodzaju sprawach nie przyszedł, ale jednocześnie przyznaje, że wielu rolników jest już rozczarowanych sytuacją domniemanej pomocy. Sami starają się walczyć o swoje grunty po powodzi i przywracać je do normalnej kultury rolnej, czyli rekultywować.
– Obietnice były – przyznaje Borys. – Jednak w czasie jednego ze spotkań w resorcie mówiono na ten temat i zastanawiano się, kto ma te szkody szacować i w jaki sposób. Pojawiły się w dyskusji na ten temat także wątpliwości, czy w ogóle niektóre grunty warto już rekultywować.
Być może najsmutniejsze jest to, iż sam zna podobne przypadki rolników, choćby gospodarza, któremu powódź zalała 20 ha, a w procesie szacowania szkód uznano tylko 6. Resort rolnictwa na nasze pytania dotyczące m.in. takich problemów stwierdza, iż: „Skierowane pytania są bardzo ogólne i dotyczą prawdopodobnie jednostkowych przypadków (…) wyjaśniam, że do MRiRW nie wpływały do tej pory sygnały o podobnych problemach ani o ich powszechności”.
A pytaliśmy m.in: Czy są jakieś fundusze na rekultywacje ziemi po powodzi? Jeśli tak, to jakie obszary zostały tym objęte i ile pieniędzy trafiło do rolników na Dolnym Śląsku? Czy i jak resort rolnictwa może tych rolników wesprzeć?
W takiej sytuacji można więc już chyba przyjąć, że powodzi na wsi albo nie było, albo jej skutki zostały już usunięte.
Artur Kowalczyk
fot. A. Kowalczyk