StoryEditorWiadomości rolnicze

Kakaowa republika

05.10.2015., 12:10h
W przedwyborczej zadymie dużą rolę zaczyna odgrywać problematyka związana z polskim rolnictwem i polską wsią. I tak przedstawiciele koalicji PO–PSL chwalą się, że polskie rolnictwo jest nowoczesne, doinwestowane, a wielu rolnikom i ich rodzinom żyje się lepiej niż mieszkańcom miast. 

 

Owe prawdy głoszą nie tylko politycy, ale też i wybitni naukowcy mający parcie na szkło. Oczywiście cały ten dobrobyt zawdzięczamy dwóm czynnikom: arcymądrej polityce rządu – prowadzonej przez ministra Sawickiego i jego ekipę oraz unijnym miliardom euro, które to jakoby spłynęły na całą polską wieś – w tym i na rolnictwo. Jeżeli jest tak dobrze, to dlaczego cały czas notujemy dysparytet dochodów rolniczych w stosunku do średniej płacy netto w gospodarce narodowej. W ubiegłym roku wynosił on 72 do 100. W tym roku ze względu na suszę i kryzys na rynku mleka, te nożyce będą bardziej rozwarte i ów dysparytet może wynieść nawet 62 do 100. A przecież dochody z pracy rolników indywidualnych brutto spadły już w 2014 roku – o 10 procent w stosunku do 2013 roku – o czym poinformował 23 września prezes GUS-u. Prawda jest taka – mamy około półtora miliona gospodarstw rolnych. Z czego milion wegetuje i tak naprawdę nie wiadomo z czego żyją ich właściciele? Wszak nie da się wyżyć z unijnych dopłat do tych kilku hektarów, nawet jak oddamy je w dzierżawę. Ponad 400 tysięcy gospodarstw stara się prowadzić jakąś działalność rolniczą. Ale w tych gospodarstwach żyje się z dnia na dzień i jest to praca bez perspektyw. Owszem, około 50 tysięcy gospodarstw chwyciło wiatr w żagle i się dobrze rozwija. A o ponad tysiącu gospodarstw – przeważnie wielkoobszarowych – można śmiało powiedzieć, że są nie tylko nowoczesne, ale i dokapitalizowane. I to właśnie te dwie grupy gospodarstw są bezlitośnie wykorzystywane przez propagandę rządową – jako żywy dowód na dobrą pracę i dobre życie na polskiej wsi. Taka jest prawda o polskim sukcesie. Ale pomysłu na całościowy rozwój polskiego rolnictwa i obszarów wiejskich nadal nie ma. Więcej, jeżeli nie będziemy potrafili mądrze wspierać rolników w okresie klęsk żywiołowych, np. suszy, chodzi też o minimalizowanie jej skutków poprzez prawidłową sieć zbiorników retencyjnych i nie będziemy wspierać polskiego przemysłu przetwarzającego żywność czy też nadal będziemy lekceważyli kolonizatorskie praktyki właścicieli sklepów wielkopowierzchniowych, to nawet te najlepsze gospodarstwa będą miały kłopoty. Rządowa propaganda wykorzystuje jeszcze jeden miernik dla potwierdzenia dobrej kondycji polskiego rolnictwa. Jest nim wskaźnik wzrostu eksportu żywności. Nikt nie wyjaśnia jednak jaka jest jego struktura, skąd pochodzą surowce, z których produkowana jest spora część naszych eksportowych hitów. A przypływają one np. z Wybrzeża Kości Słoniowej (kakao do produkcji czekolady), czy Brazylii, Chin, Malawi, Zimbabwe (tytoń), Niemiec i Danii (tuczniki do polskich ubojni). Jesteśmy też potentatem w konfekcjonowaniu łososia, ale niestety nie jesteśmy już potęgą w eksporcie bananów, jak to było niedawno. Nie można więc mówić o nas, jak o bananowej republice, ale to jest marne pocieszenie. Na szczęcie jesteśmy kakaową republiką. 

Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
16. maj 2024 07:54