StoryEditorKomentarz naczelnych

Na modzie na wege nie zarobią rolnicy. Kto zyska?

Wegańska ofensywa z mnóstwem "witaminy E" nagannie wpływa na dietę Polek i Polaków - bo taka jest moda. A co modne, to się sprzedaje nie zawsze w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. Tradycyjnie, to nie rolnik na tym zarobi. A jak nie rolnik, to kto? Myślę, że wszyscy znamy odpowiedź na to pytanie.

Na żywności wegańskiej nie zarobią rolnicy, ale ogromne fabryki sypiące wszędzie E

Wojna w Ukrainie, inflacja i spadek cen skupu mleka, zbóż, kukurydzy i innych produktów rolniczych, a także wysokie ceny energii, gazu i paliw sprawiły, że zapomnieliśmy o problemie, który w niedalekiej przyszłości będzie miał ogromny wpływ na zasobność rolniczych portfeli. Chodzi nam o zmianę żywieniowych nawyków i modę na żywność wegetariańską i wegańską (ta druga nie toleruje nawet miodu, jako wytworu owadów, czyli zwierząt). Naganianie na tę dietę trwa w najlepsze w imię zdrowia, powstrzymania zmiany klimatu i zmniejszenia cierpienia zwierząt.

Nie należy się spodziewać, że moda na takie diety sprawi, że wzrosną dochody gospodarstw zajmujących się produkcją roślinną. Zarabiać na bezmięsnej diecie będą fabryki wegańskich i wegetariańskich kabanosów, kiełbas, kotletów, twarogów, a nawet śmietany. Do sklepów dostarczą wyroby wysoko przetworzone, zawierające dużo tzw. witaminy E, np. E235 albo E476.

Jak na tę ofensywę mogą odpowiedzieć rolnicy?

Naszym zdaniem, w ten sam sposób, jak robią to organizacje promujące bezmięsne diety. Po pierwsze, trzeba odczarować mit o znęcaniu się rolników nad zwierzętami. Od kilkunastu lat trwają przecież w Unii Europejskiej starania o poprawę dobrostanu zwierząt. Zadanie drugie, to obalenie mitu o ogromnym wpływie, głównie krów na zmianę klimatu na Ziemi. Wielu bardziej świadomych zwolenników teorii o zmianie klimatu zaczyna to przyznawać. Ale najważniejsze jest uświadomienie konsumentom, jak istotna dla człowieka jest dieta zawierająca mięso, mleko czy jaja i z jakimi skutkami wiąże się ich unikanie.

Kampania promująca zalety margaryny w połowie lat 90. pokazała, jaką moc mają argumenty zdrowotne. Za nieboszczki komuny margaryna była klasyfikowana jako tłuszcz drugorzędny i stosowany najczęściej do wypieków. Owszem, w biedniejszych rodzinach zastępowała masło, była też używana w zakładach karnych czy też w wojsku. Jednak jej – jakoby prozdrowotne – właściwości kwitowano następującym dowcipem: „margaryna mleczna przeciw ciąży jest skuteczna”! Jednak gdy pojawiły się kartki na masło, to jej odmiana – masło roślinne – była promowana i zalecana, szczególnie emerytom. Ale dopiero gdy nastał kapitalizm, producenci margaryn zaczęli przekonywać nieświadomych pułapki Polaków, że będą mieli „serca jak dzwony”, jeśli będą smarować chleb margaryną. Po czasie okazało się, że margaryna więcej szkodzi zdrowiu niż pomaga i Polacy wrócili do masła.

Jesteśmy przekonani, że tak będzie i obecnie, ale trzeba ludziom powiedzieć, jaką rolę pełni łatwo przyswajalne żelazo z czerwonego mięsa albo witamina B12 zawarta w mleku. Pieniądze na to są, choćby w funduszach promocji mleka, wieprzowiny i wołowiny: łącznie ponad 28 mln w 2023 r. I dodajmy, że są to w 100% chłopskie pieniądze, które naszym zdaniem są źle wydawane. Bo nie przyczyniają się do osłabienia wegańskiej nawały. Pieniądze z funduszy promocji powinny pracować na rzecz większego spożycia mięsa i przetworów mlecznych w Polsce. Jak się do tego ma na przykład wyjazd do Rumunii na targi rolnicze (dotacja 119 tys. zł, pozycja nr 34 w Planie Finansowym Funduszu Promocji Mleka na rok 2023)? Czy to jest lepszy wybór niż dofinansowanie targów MLEKO-EXPO organizowanych przez Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich, które to zostało utrącone? Jakże dziwnym i kosztownym pomysłem jest promocja polskiej wołowiny na targach w Nowym Jorku (83 tys. zł, pozycja nr 12 w planie finansowym na 2023 Funduszu Promocji Mięsa Wołowego). Wszak w USA rocznie produkuje się około 12 mln ton wołowiny, z czego na eksport trafia niemal 1,6 mln t. Oczywiste jest, że wzrost spożycia wołowiny w Polsce byłby zbawieniem dla dostawców mleka – zwłaszcza wobec spadku cen skupu i kryzysu, którego poważne oznaki już są widoczne.

Do Polski trafiają sery twarde po 3,6 euro za kilogram. Bo Niemcy dbają o to, aby wysokie ceny na produkty mleczarskie utrzymały się jak najdłużej. I wypychają swoje nadwyżki za półdarmo. W Polsce pojawił się już tani koncentrat mleka chudego importowany nie tylko z Niemiec, ale też Holandii, Francji, a nawet z Wielkiej Brytanii!

Co nas czeka? – takie pytanie zadają sobie dziś wszyscy producenci mleka i jego przetwórcy

Kiedyś napisaliśmy w tej rubryce, że dziś jak Chiny mają katar, to cały świat kicha. Dla cen mleka na świecie ten ponadmiliardowy rynek ma znaczenie decydujące. A teraz Chiny mają ciężkie, obustronne zapalenie płuc spowodowane przez rezygnację z polityki zero COVID. Dlaczego chińskie władze z niej zrezygnowały? Okazuje się, że mimo drakońskich restrykcji i zamknięcia ok. 800 tys. ludzi w ośrodkach kwarantanny, tzw. współczynnik R (liczba osób zarażanych przez jednego chorego) wynosił 21 (w Polsce latem ubiegłego roku utrzymywał się na poziomie 1,5). Zamieszanie spowodowane przez eksplozję pandemii w Chinach doprowadziło do ogromnego spadku popytu na mleko. Jego chińscy producenci wylewają je na pola, a krowy sprzedają do rzeźni, bo nie mają komu sprzedać surowca. Według niektórych ostrożnych ekspertów, sytuacja od połowy roku powinna zacząć się poprawiać. A zatem byle do lata.

Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróblewski
redaktorzy naczelni Tygodnika Poradnika Rolniczego
fot. pixabay

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
20. kwiecień 2024 00:45