„Lepiej nic nie siać, niż tracić”. Rolnik z Wielkiej Brytanii rezygnuje z uprawy buraków cukrowych
Kryzys w rolnictwie wykracza poza granice UE. Także Brytyjscy rolnicy coraz głośniej mówią, że produkcja rolna przestaje się opłacać. Jednym z nich jest David Wheatley, rolnik z Cambridgeshire, który po 25 latach postanowił zrezygnować z uprawy buraków cukrowych. Jak przyznaje w mediach społecznościowych, lepiej zostawić pole puste, niż dokładać do interesu.
„Rolnik nie ma szans"
David Wheatley od lat współpracował z firmą British Sugar, przetwórcą buraków cukrowych w Wielkiej Brytanii. Z roku na rok jednak zarabiał coraz mniej.
– Zarobiłbym więcej, gdybym zostawił swoje pole puste. Ceny ustala się z wyprzedzeniem, a jeśli plony są mniejsze niż przewidziane, nie dostajemy premii. To trochę jak hazard – mówi bez ogródek.
Dodatkowo na ceny buraków wpływają rynki światowe i konkurencja z tańszą trzciną cukrową z Brazylii. – W takich warunkach rolnik nie ma szans – dodaje Wheatley.
Pogoda i przepisy też nie pomagają
Rolnik narzeka też na coraz bardziej nieprzewidywalną pogodę. – W zeszłym roku zaczęło padać w październiku i nie przestało aż do marca. Jeśli w tym roku będzie tak samo, stracę wszystkie nasiona, za które już niemało zapłaciłem – opowiada.
Nie pomaga też zakaz stosowania neonikotynoidów w zaprawach nasiennych. To przez niego uprawy buraka są narażone szkodniki i choroby przez nie roznoszone.
– Mam pole o powierzchni 35 akrów (akr = 0,4 ha) i poważnie rozważam, żeby nic z nim nie robić. Stracę mniej, niż gdybym posiał buraki – przyznaje Wheatley.
„Rząd już nie dotuje rolników. Teraz robi to Facebook”
David nie ukrywa, że w obliczu coraz gorszej sytuacji w rolnictwie musiał szukać dodatkowych źródeł dochodu. Zajął się pielęgnacją drzew, sprzedaje piwonie i choinki przez internet, a nawet... zarabia na mediach społecznościowych.
– Rząd zlikwidował dopłaty dla rolników, więc znalazłem inne rozwiązanie. W zeszłym miesiącu dostałem 600 dolarów od Facebooka, a w ciągu 90 dni – 1200 dolarów. To szaleństwo! Rząd przestał nas dotować, ale Facebook zaczął. Więc jeśli chcesz mnie wesprzeć, obejrzyj film do końca i zostaw komentarz – mówi do swoich widzów z uśmiechem.
Rolnik przyznaje, że jego posty zdobyły popularność, bo są szczere i pokazują codzienne życie na farmie – bez upiększeń i propagandy sukcesu.
– Ludzie chcą widzieć, jak to naprawdę wygląda. Jak zmagamy się z pogodą, z cenami, z biurokracją. I może dlatego to działa – mówi.
Sprzedaż bezpośrednia niszowych produktów. "Cztery razy wiecej niż hurtowo"
Z czasem Wheatley zaczął też sprzedawać niektóre swoje produkty bezpośrednio przez internet. – Sprawdziło się to przy niszowych produktach – piwoniach i choinkach, które sprzedaję online cztery razy drożej niż hurtowo – tłumaczy.
Podobnie było z jabłkami. – Mój sad nie nadawał się już do komercyjnej produkcji. Kiedyś wszystkie jabłka lądowały na ziemi. A w tym roku po raz pierwszy przyniosły mi zysk, bo sprzedaję je bezpośrednio klientom – mówi. Dodaje, że ma też inne uprawy, głównie zboża, ale przy obecnych, niskich cenach skupu sprzedaje tylko tyle, ile musi, żeby zapłacić czynsz za ziemię.
„Im więcej uprawiamy, tym mniej zarabiamy”
Wheatley podkreśla jednak, że tak nie powinno być i że brytyjski system rolniczy przestał działać. – Im więcej produkujemy, tym mniej zarabiamy. To nielogiczne. Stary system nie działa - ocenia.
Zwraca też uwagę, że rolnicy nie powinni być rozgrywani przez wielkie firmy. – Dysponują nami korporacje, które czerpią ogromne zyski, a my ledwo wiążemy koniec z końcem - podkreśla.
– Żyjemy na wyspie. Jeśli przestaniemy produkować własną żywność, w razie kryzysu będziemy zdani na łaskę innych krajów - dodaje.
Wielu rolników w Wielkiej Brytanii, i w ogóle w całej Europie myśli dziś podobnie jak David Wheatley. Niektórzy ograniczają uprawy, inni całkiem z nich rezygnują. Bo choć mają pola, to dziś bardziej opłaca się nic nie robić, niż siać i tracić.
Kamila Szałaj
