StoryEditorKomentarz naczelnych

Rolnicy i przemysł spożywczy powinny mieć priorytetowy dostęp do energii

W dobie kryzysu energetycznego pewne sektory gospodarki powinny mieć stały dostęp do energii. Od nich bowiem zależy bezpieczeństwo żywieniowe całego kraju. Zatem naszym zdaniem, nie ma tutaj żadnego pola do dyskusji.

Jak będzie funkcjonowała nasza gospodarka późną jesienią i zimą?

Niestety, nie mamy takich informacji ze strony rządzących, zaś niby kompetentni eksperci snują sobie tylko jakieś wizje. Wiadomo już, że w tym roku polskie kopalnie wydobędą znacznie mniej węgla niż planowano. Dotyczy to też Bogdanki, która jest wzorem dla innych. Wiadomo też, że znaczna większość importowanego węgla jest po prostu błotem, i to bardzo drogim! Górnicy – a ich przedstawicielem jest Rafał Jedwabny, przewodniczący związku zawodowego Solidarność 80 w Polskiej Grupie Górniczej – mają sto procent racji w tym, że nieracjonalne odchodzenie od węgla skończy się wielkim kryzysem gospodarczym. Zapracowały na ten kryzys wszystkie ekipy rządzące. Ale obecna ma chyba największy wkład. Wszak uzależnianie się od ruskiego węgla kosztem zamykania polskich kopalń było bardzo zagadkowe. Bo przecież wielu polityków Zjednoczonej Prawicy przewidziało agresywne działania Rosji oraz uzależnienie Niemiec i innych państw UE od ruskiego gazu, ruskiej ropy czy też ruskiego węgla.

Wracając do naszego pytania, to które zakłady będą musiały ograniczyć lub wstrzymać produkcję w okresie najgłębszego kryzysu?

Naszym zdaniem, rząd musi jednoznacznie stwierdzić, że nade wszystko priorytetowo dostęp do energii powinni mieć przetwórcy żywności oraz rolnicy! Rozumiemy doskonale, że ciepło, a raczej ciepławo, powinno być w mieszkaniu każdego mieszkańca naszego kraju. Zarówno tego z bloku, jak i z wiejskiej chaty. Dogrzane powinny być także szpitale, przychodnie oraz wszelakie zakłady opiekuńcze. Ale ograniczenie dostaw energii – i to rzecz jasna dotowanej – do zakładów przetwarzających żywność i do gospodarstw sprawi, że będzie w domach ciepławo, ale i „głodnawo”. Owszem, żywność na półkach będzie, ale bardzo droga, jeżeli rolniczy sektor wpadnie w kłopoty związane z astronomicznymi cenami energii. Będzie droga także dlatego, że zwiększymy jej import. I za duże pieniądze będziemy sprowadzali wszelakie badziewie. Czyli nasuwa się proste pytanie: jaką żywność polski rząd ma wspierać – polską czy zagraniczną? Czyli wybór będzie jak przy węglu – lepszy polski węgiel czy też ruski albo węglowe indonezyjskie błoto!

"Przemysł spożywczy zarabia na szoku kosztowym" - większej bzdury nie słyszeliśmy

Ze smutkiem, ale i pewnym rozbawieniem przeczytaliśmy informacje jednego z zagranicznych banków – działającego w Polsce, że przemysł spożywczy zarabia na szoku kosztowym. Chodzi o to, że z sukcesem przenosi rosnące koszty surowców i energii na ceny w sklepach. Mieszkańcy miast kupują w marketach twaróg półtłusty za ponad 20 zł/kg. Wszak sam surowiec służący do wyprodukowania tego twarogu kosztuje obecnie około 17 złotych. Bowiem na produkcję takiego twarogu zużywa się około 7 litrów mleka. Rzecz jasna, trzeba do tego dodać koszty przetworzenia i opakowanie. Dlatego można śmiało powiedzieć, że dla zakładów mleczarskich produkcja twarogu jest mało opłacalna. Owszem, dochodzą do tego jakieś grosiki ze sprzedaży serwatki, ale jest to najgorsza serwatka – kwaśna. Na mleku spożywczym też nie ma wielkiego biznesu. Bo to w butelce kupić można za 3–3,20 zł/l, a przecież za surowiec zapłacić trzeba 2,5–2,7 zł/l. Oczywiście raport bankowy nie wspomniał, jak to wielkie sieci handlowe zarabiają na szoku cenowym. Ale najbardziej ubawiły nas informacje, że najtrudniej przerzucić na konsumentów koszty przetwarzania ryb, skorupiaków i mięczaków. Wszak to akurat są towary luksusowe (zwłaszcza homary, ostrygi i ośmiornice), gdzie marże są i tak bardzo wysokie.

Mimo toczącej się wojny, w Ukrainie zbiory zbóż wypadły dobrze

Ukraińscy rolnicy zebrali w tym roku rekordową ilość zbóż – 67 mln ton. To jeden z pięciu najlepszych wyników w minionych 30 latach. Z tego 45 mln ton ziarna trafi na eksport. A przecież wiosną tamtejsze ministerstwo rolnictwa zapewniało, że zbiory będą o połowę niższe niż rok wcześniej. Którędy pojedzie to zboże, jeśli Rosja zamknie korytarz transportowy przez Morze Czarne? Jednocześnie z Rosji płyną informacje, że tam tegoroczne zbiory zbóż strączkowych i oleistych wyniosą ok. 137 mln t. Co w takiej sytuacji zrobi Władimir Putin, który niedawno groził zamknięciem korytarza zbożowego przez Morze Czarne? Wszak zgodnie z porozumieniem powinien działać do 20 listopada! Szantaż gazowy na razie nie zmiótł rządów Niemiec, Francji czy Holandii (choć poczekajmy na mrozy). Sytuacja na froncie ukraińskim jest coraz gorsza dla Rosjan. Na dodatek, rosyjskie rolnictwo boryka się z klęską urodzaju. Nawet rosyjscy eksperci pracujący na Zachodzie uważają, że blokada eksportu jest jedną z niewielu opcji, które zostały Putinowi (oprócz broni jądrowej). Czy jest ona przesądzona? Tego nie wiemy, ale pewnie niedługo się dowiemy.

Ukraiński minister rolnictwa apeluje o dofinansowanie produkcji wagonów do przewozu zboża w Unii Europejskiej. UE ma bowiem tych wagonów zaledwie 12 tys. (Ukraina ponad 20 tys.). To oznacza, że Kijów bardzo poważnie liczy się z tym, że żegluga przez Morze Czarne będzie utrudniona. Łatwo sobie wyobrazić, że nawet po wygranej przez Ukrainę wojnie, wypędzeniu Rosjan ze wszystkich terytoriów Ukrainy, Czarnomorska Flota nadal może utrudniać ruch statków płynących po ukraińską pszenicę. A to znaczy, że trzeba będzie przygotować lądowe korytarze transportowe, w tym – najważniejszy – przez Polskę. Miejmy nadzieję, że ukraińscy farmerzy na tym zyskają, a polscy rolnicy nie stracą.

Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróblewski
redaktorzy naczelni Tygodnika Poradnika Rolniczego
fot. TPR

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
10. maj 2024 13:41