StoryEditorWiadomości rolnicze

Długo omijały nas kataklizmy. Do czasu

07.09.2017., 15:09h
Można o ochotniczych strażach pisać przez pryzmat ich historii. Można też przez pryzmat wydarzeń obecnych. Można, a nawet trzeba – kiedy dzieje się tak, jak trzy tygodnie temu w pomorskim Rytlu. Gdyby nie tamtejsi druhowie, wiele akcji ratowniczych nie byłoby tak skutecznych, a ofiar nawałnicy mogłoby być więcej.
Pierwsze pytanie, które zadaję Sławomirowi Wozinskiemu, naczelnikowi OSP w Rytlu, brzmi: „Od czego zacząć?”. Nieczęsto tak się zdarza, ale kiedy na hasło „Rytel” wyświetla się przed oczami film katastroficzny, trudno pozbierać myśli. Dlatego, aby ułatwić nam ich porządkowanie, ustalamy, że najpierw zajmiemy się kilkoma historyczno-technicznymi szczegółami.

Przygotowani na wiele

OSP w Rytlu istnieje od 1927 roku. Mają pięćdziesięciu członków. W rytelskiej straży aktywne są też kobiety – jest ich aż siedem, a trzy z nich zasilają młodzieżową drużynę pożarniczą. Strażaków, którzy mogą wyjeżdżać do zdarzeń, jest dwudziestu. Sławomir Wozinski twierdzi, że to liczba zupełnie wystarczająca na potrzeby Rytla i okolic. A przynajmniej dotychczas wystarczała.

Nikogo nie zaskoczy, że jeżdżą do pożarów, wypadków i miejscowych zagrożeń typu przymarznięty łabędź, bocian, który wypadł z gniazda, osy czy szerszenie. Jeżdżą – jak mówią – do tego, do czego wszyscy strażacy-ochotnicy w kraju, czyli „do wszystkiego”. Są w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym, więc muszą być bardziej dyspozycyjni. Zapewnia im to lekki samochód marki Ford wyposażony we wszystko, czego trzeba, by ratować ludzi z wypadków. Mają też starego stara, który ich zdaniem powinien już przejść na emeryturę. Starali się o nowy pojazd, złożyli projekt do czerskiego budżetu obywatelskiego, zajęli nawet pierwsze miejsce w głosowaniu. Ale sprawy potoczyły się inaczej niż sądzili.


Miało być coś nowego, ze zbiornikiem 4000 litrów, bo ten, który mamy, ma jedynie 2500 litrów. Zawsze twierdzę, że na tę miejscowość, bo Rytel jest chyba największy w powiecie chojnickim, to nasz zbiornik to tyle, co wiadro wody na duże ognisko – mówi naczelnik.

Czas stanął w miejscu

Z rytmu rozmowy wynikałoby teraz pytanie: „Czy byliście na to, co się stało, przygotowani?”. Zdjęcia z Pomorza i powiatu chojnickiego pozwalają przewidzieć odpowiedź.

– Myślę, że nie byliśmy. Nie mogliśmy być. W ten piątek byłem jeszcze na urlopie. Od rana wracałem z Zakopanego. Pierwsze powiadomienie SMS-em przyszło o 22.46. Zadzwoniłem do naszego kierowcy z pytaniem, co się dzieje. Po chwili okazało się, że koledzy zostali zadysponowani na ulicę Wczasową – do powalonych drzew i przewróconego słupa energetycznego. Było ciemno i trudno było określić, jaka jest skala zniszczeń. W międzyczasie wiało, padało i grzmiało. Kolega powiedział, że póki co wygląda na to, że „mają robotę do rana”. Wtedy w Rytlu zatrzymał się czas, a dowodem na to jest zegar na wieży. Zatrzymał się wtedy i do dziś wskazuje 22.35, bo wtedy to wszystko się zaczęło – opowiada Sławomir Wozinski.





Przywalony przez sosny dom w Modrzejewie. To jeden z wielu uszkodzonych przez nawałnicę budynków


Jeszcze pod Łodzią nawigacja pokazywała, że będzie w domu koło 1.30 w nocy, więc obiecał, że pomoże. Kiedy zaczęło się najgorsze, był w samochodzie, raptem pięć kilometrów od domu. Ale wszystkie drogi były już odcięte. Pozostawały potężne objazdy. Przez noc przejechał 150 kilometrów, by dostać się do domu, który rysował się na horyzoncie. Przekroczył jego próg o 7.20 rano. W międzyczasie z trudem zdobywał informacje, bo nie działały telefony.

Na zdjęciach spod Chojnic widać las jak po upadku meteorytu tunguskiego na Syberii. Ale naczelnik jest zdania, że zdjęcia i materiały filmowe nie oddają rzeczywistych rozmiarów tragedii. Także tej, która wydarzyła się w lesie w Suszku, gdzie obozowali harcerze, a do których w pierwszej kolejności próbowało się dostać dwóch kolegów Sławomira ze straży z ratownikiem z Czerska.

Mogło być gorzej

– W okolicy ludzie od lat mówili, przysłuchując się informacjom o kataklizmach na południu Polski: „Nas tak to omija!”. A inni na to: „Omija, ale może kiedyś przyjść ze zdwojoną siłą”. I zdarzyło się. W Suszku nikt nie był na to przygotowany, spodziewali się burzy i potężnego opadu deszczu. Myślę, to moja opinia, że ci zastępowi przeprowadzili i tak bardzo sprawną ewakuację. W mojej ocenie tam mogło zginąć więcej ludzi. Słyszałem, że część harcerzy stała w jeziorze, bo to było wtedy najbezpieczniejsze wyjście. Uciekali też do młodnika, bo to mniejsze drzewa. Jestem pełen podziwu dla zastępowych, ale i chłopaków, którzy tam ruszyli. Wyjście z tego lasu graniczyło z cudem. Nad ranem droga do lasu wyglądała tak, że kilometr pokonywaliśmy przez godzinę – relacjonuje naczelnik.



Prace z użyciem podnośnika na ulicy Nad kanałem w Rytlu. Oprócz całych drzew strażacy usuwali też tysiące połamanych gałęzi


Naczelnik rytelskiej OSP jest też pełen podziwu dla komitetu społecznego i sztabu sołeckiego. Organizacja pracy i pomocy była na tyle sprawna, że po kilku dniach większość mieszkańców miała prąd. Dzięki ochotnikom zjeżdżającym z całej Polski sprawnie oczyszczono kanał, ciągi komunikacyjne między wsiami i zabezpieczono dachy. Druhowie martwią się trochę o ewentualne powtórki z pogody.



Na zdjęciu druh Piotr Kurs (na pierwszym planie) i Sławomir Wozinski podczas porządkowania terenu w Rytlu


– Mieliśmy lasy, które chroniły Rytel. Teraz ich nie ma, więc w podobnej sytuacji może być trudniej. Ale szczęściem w nieszczęściu było, że nawałnica przyszła w nocy. Gdyby zdarzyła się rano albo po południu, w lasach byliby grzybiarze, a na drogach ludzie jadący gdzieś na weekend.

Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
02. maj 2024 15:25