Zdzisław Pysznik układa swoje fraszki między wizytami w oborze a opracowywaniem projektu nowej maszyny rolniczejPrzemysław Staniszewski
StoryEditorŻycie wsi

Rolnik z Mazowsza układa wiersze i marzy o projektowaniu maszyn rolniczych

02.03.2024., 12:30h
Gada jak najęty. Mówi wierszem, do tego dowcipnym, prawie zawsze w pikantnym tonie. Pisze fraszki, ale zaznacza, żeby napisać, że to działalność poboczna. Bo tak naprawdę chce projektować maszyny rolnicze. Zdzisławowi Pysznikowi z Wachu w gminie Kadzidło los nie oszczędził najsmutniejszych doświadczeń. A on wciąż udowadnia, że warto żyć.

Miał być kaleką, a do dziś prowadzi mleczne gospodarstwo i cieszy się zdrowiem

Urodził się, bo innego wyjścia nie miał. Tak mówi. Urodził się też jakby wbrew naturze.

Kiedy się urodziłem, 3 lipca 1960 roku, właściwie miałem nie żyć. Leczono mnie z zatrucia krwi. Szybko pojawiło się zapalenie opon mózgowych, a następnie stan krytyczny. Do Ostrołęki wezwano samolot z Warszawy. Lekarka wyszła z niego i powiedziała, że „trupa na pokład brać nie będzie”. Rodzice zadeklarowali, że gdybym umarł, odbiorą ciało. I powiedzieli, że mają mnie ratować za wszelką cenę. W Warszawie nie było komu mnie operować. Ropę miałem wszędzie podobno, ściągano mi ją z całego ciała. Wydobrzałem, nie zostało mi po tym żadne upośledzenie. No, może poza jednym – że ciągle dowcipkuję. Poszedłem do szkoły. Miałem być kaleką, a ćwiczyłem podnoszenie ciężarów. Na nic nie narzekam, a pierwsze zwolnienie lekarskie wziąłem w wieku 62 lat – mówi cały czas rozbawionym tonem Zdzisław, który całe życie zajmuje się rolnictwem, prowadzi gospodarstwo, w którym hoduje krowy mleczne. Na początku lat 80. ubiegłego wieku opiekował się też PGR-em.

Ośla ławka za dowcipy

W szkole nie miał z nauką żadnych problemów. Za to mieli z nim niemałe kłopoty nauczyciele, bo nieustannie rozbawiał klasę. Za specyficzne poczucie humoru czasem spędzał lekcje w oślej ławce. A to powiedział dowcip, a to fraszkę.

Pracował, od kiedy pamięta. Kiedy miał 11 lat, jego ojciec kupił kosiarkę konną i zgrabiarkę.

Zaprzęgałem dwa konie i jechałem grabić i kosić. Gdyby wtedy jakieś służby działały tak, jak dzisiaj, gdyby zobaczyły, że taki szkrab obsługuje maszyny, to rodziców by zamknięto, mnie oddano innej rodzinie i jeszcze konie by nam zabrano – wspomina i dodaje, że praca jest najlepszym środkiem wychowawczym, a ciężka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Za to lenistwo i pijaństwo niejednego sprowadziły na manowce.

image

Zdzisław Pysznik układa swoje fraszki między wizytami w oborze a opracowywaniem projektu nowej maszyny rolniczej

FOTO: Przemysław Staniszewski

Po krótkim pobycie w szkole lotniczej w Dęblinie z młodzieńczej pasji pilotażu pozostało mu tylko latanie za dziewczynami. Wspomina ciężką pracę w gospodarstwie i dlatego od lat marzy, żeby udoskonalać i projektować maszyny rolnicze.

Chciałbym, żeby udała się współpraca z Uniwersytetem Przyrodniczym w Poznaniu, z Centrum Innowacji i Transferu Technologii, ale też redaktorem Przemysławem Staniszewskim. Mam też obietnicę z Ministerstwa Rozwoju i Technologii, że jeśli centrum zajęłoby się moimi pomysłami, to uruchomią dotację. Mam koncepcje różnych maszyn, ale żeby zrobić prototyp, trzeba mieć potężne pieniądze – snuje marzenia Zdzisiek.

Dodaje, że banki nie dofinansowują innowacji. To zadanie dla instytucji państwowych.

Przez chwilę studiował rolnictwo – zaczynał w Olsztynie, a kiedy przeniesiono pierwszy i drugi rok do Gdańska, wrócił na gospodarkę, którą trzeba było przejąć, kiedy rodzice odeszli na emeryturę.

Lubi poświntuszyć

Zdzisław opowieść o życiu co chwilę przerywa fraszką. Wiecie, jakie jest przeznaczenie człowieka? „Nie po to Pan Bóg człowieka stworzył, żeby pił, chodził i chleb torzył, lecz po to, żeby pracował i dobre uczynki na chwałę Bogu potęgował”.

Torzyć to po staropolsku „marnować”. Często używam staropolskich terminów, żeby fraszki łączyły pokolenia – mówi Zdzisław.

A propos młodych: „Młody robi to, na co ma ochotę. Stary tylko to, co może. Korzystaj z młodości!”. Zdzisław mówi, że ludzie i grupy społeczne mają różne potrzeby, więc on pisze dla każdego inne fraszki. Sporo erotycznych, sporo religijnych i dla przedstawicieli Kościoła. Dla Zdzisława, który zna się też z biskupami, te pierwsze nie wykluczają się absolutnie z drugimi. Bez względu na odbiorcę wszystkim bezwzględnie życzy dobrze, choć ma szczególne życzenia dla kobiet: „Życzę ci dobrego humoru. Uśmiechu od ucha do ucha. Przyjemnej pracy, po pracy – przyjemności dla brzucha. Brzuch, jak wiadomo, jest jamą, więc gdy pokarm będzie do jej głębin docierał, życzę, by boleśnie nie drażnił, lecz niebiańsko ocierał. Tak dostarczony obficie, dawał energię niespożytą, byś mogła czuć się spełnioną kobietą...”. Snuje i snuje rymy, którymi raczył panie w zeszłoroczny Dzień Kobiet na falach radiowej Jedynki.

Stracił najcenniejsze

W rozmowie nazywa mnie co jakiś czas „Perełeczką”. Pytam, skąd tyle czułości.

Moja córka to była największa radość mojego życia, Perełeczka. To był Kwiatuszek, Skarbuś kochany tatusia. Tatuś nosił na rękach swojego Kwiatuszka. Myśmy się tak świetnie rozumieli bez słów. Wystarczyło, żeśmy spojrzeli na siebie. Karolina chodziła do pierwszej klasy podstawówki i mi umarła. A młodsza urodziła się i umarła zaraz po porodzie. I co mi zostało? Tylko popatrzeć i powspominać. Prędzej czy później umrzeć trzeba. Dlatego ja mam tylko tę satysfakcję, że pójdę do swoich Kwiatuszków i będę miał się z kim bawić na tamtym świecie. W kościele, kiedy będę leżał na katafalku, a ksiądz będzie śpiewał „Anielski orszak niech twą duszę przyjmie”, ja nie będę czekał na ten orszak, bo mam tam dwa swoje aniołki – mówi.

Starszą córkę dwadzieścia lat temu rozbolało gardło. Wymiotowała. Zdzisław nie wie, co się stało, że w półtorej doby przyszła śmierć. To trudna sprawa, dziś już nie sposób tego ustalić. Po śmierci drugiej córki rozsypała mu się rodzina. Pytam, jak to jest, że tyle w nim energii, tyle radości i pogody. Jak to możliwe, że po takich doświadczeniach wciąż potrafi się śmiać, dowcipkować i dobrze życzyć wszystkim bez zawiści? Zdzisław mówi, że on nie wierzy. On po prostu wie, że Bóg jest. Że istnieje jakiś jeszcze inny świat niż ten, którego doświadczamy. I to mu daje siłę. A satyra jest darem, który pomaga przetrwać najtrudniejsze chwile.

Chciałbym te fraszki zebrać do kupy i wydać. Póki co, nie znalazłem profesjonalnego wydawcy, ale mam nadzieję, że się znajdzie. Wszystko ku radości potomnych – przyznaje.

Wójt mu kiedyś zarzucił, że nieustannie rozśmiesza mu pracownice. Że zamiast pracować, słuchają fraszek. Zdzisiek udowodnił, że ze względów kardiologicznych warto się pośmiać do rozpuku: „Dla prawidłowego krążenia i dla prawidłowego oddechu po piętnastu minutach ciężkiej pracy należy się pół minuty głębokiego śmiechu. A kto się nie śmieje, lecz ciężko wzdycha, to też dla zdrowia prawidłowo oddycha”. Wójt wysłuchał fraszki i uwierzył. My też.

Karolina Kasperek

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
03. październik 2024 00:58