Piotr obok munduru armii niemieckiej z I wojny światowej i wojsk polskich w powstaniu wielkopolski. Maska to tylko zabawna dekoracjaKarolina Kasperek
StoryEditorHistoria

Rolnik z Wielkopolski ma najlepszą szablę w historii

19.01.2025., 14:30h

Niemieckie mundury wyglądające jak karnawałowe charakteryzacje, biała broń w niezliczonych sztukach i opowieści, które zachwycają, ale i mrożą krew w żyłach. Piotr Wojciechowski, prezes OSP w Bródkach i komendant w gminie Lwówek w powiecie nowotomyskim, choć historii nie kończył, ma ją w małym palcu. A o broni, którą kolekcjonuje, wie prawie wszystko.

Historię ma w małym palcu, a o broni wie prawie wszystko

Piotra Wojciechowskiego poznałam dwa razy. Pierwszy raz kilka lat temu, kiedy w „Tygodniku” przygotowywaliśmy dodatek dla kół gospodyń wiejskich i stowarzyszeń, w którym nie tylko opowiadaliśmy o tym, jak sprawnie zdobywać fundusze, ale też przedstawialiśmy organizacje, które świetnie sobie z tym radzą.

Działającymi na wsi stowarzyszeniami są też ochotnicze straże pożarne, a wieść gminna zawiodła nas wtedy do Bródek – do straży, która od lat rozbija bank z dotacjami na swoje, najczęściej edukacyjne, projekty. Jej prezesem jest Piotr Wojciechowski, w którego domu rozmawialiśmy wtedy o tym, jak pisać projekty i jakie nadawać im tytuły, by wnioski przechodziły.

Niemcy z niego nie strzelali

Dwa miesiące temu pisaliśmy o Muzeum Pamiątek Wojsk Inżynieryjnych w Gozdowicach, niedaleko których forsowano Odrę. Dyrektor Muzeum, Michał Dworczyk, wiedząc, że szukamy ciekawych tematów na wsiach, zaproponował swojego przyjaciela, zawołanego kolekcjonera broni mieszkającego pod Lwówkiem. I okazało się, że kolejny raz drogi zaprowadziły nas do Piotra Wojciechowskiego.

Znamy się, znamy, naprawiam mu czasem broń do muzeum. Poznaliśmy się przez przypadek. Z żoną kiedyś robiliśmy wycieczkę z okazji 3 maja i trafiliśmy do muzeum do Łysogórek, a potem do Gozdowic. Mieli tam wystawiony karabin – mausera. Podzieliłem się wiedzą, że ten, który mają wystawiony, wojny nie widział i nie używali go ani Niemcy, ani Rosjanie. Po szczegółach rozpoznałem, że to powojenny egzemplarz, wykonywany już po drugiej wojnie dla Izraela w Belgii – mówi z zaskakującym znawstwem komendant bródkowskiej straży i dodaje, że jako jedyny w historii gozdowickiego muzeum otrzymał tytuł „Przyjaciela muzeum”, na co ma dowód w postaci dyplomu.

image
Armata z czasów napoleońskich. Piotr zapewnia, że jest sprawna, ale nie zamierza jej używać
FOTO: Karolina Kasperek
image
W zbiorach Piotr ma też czapki i hełmy, także te strażackie
FOTO: Karolina Kasperek

Trzeba umieć ciekawie sprzedać innym historie

W dniu, w którym rozmawiamy, Piotr kilka godzin wcześniej był w szkole z pogadanką o historii i swojej militarnej kolekcji.

Historycy czasem nie potrafią „sprzedać” ciekawie młodzieży i dzieciom historii. A ja pokażę kilka egzemplarzy i dzieciaki szeroko otwierają oczy. Dziś mówiłem do klas od piątej do ósmej. O czym było? Od upadku Rzeczypospolitej, przez wojny napoleońskie i powstania narodowe, a skończyliśmy na 1918 roku, czyli odzyskaniu wolności. Kiedy dzieciaki zobaczą tu szablę, tu karabin, wezmą do ręki manierkę albo założą hełm na głowę, to od razu inaczej chłoną wiedzę. Właśnie wszystko rozpakowałem, dopiero co poczyściłem i poukładałem – mówi Piotr.

W domu kolekcja, a na podwórku – niewielka chlewnia i obórka. Piotr jest rolnikiem, ma świnie, bydło.

Stoją teraz w pomieszczeniu, wyprowadzaliśmy, ale teraz za zimno, szkoda mi stworów – mówi Piotr.

image
Piotr obok munduru armii niemieckiej z I wojny światowej i wojsk polskich w powstaniu wielkopolski. Maska to tylko zabawna dekoracja
FOTO: Karolina Kasperek

Żartuje, że pasję do militariów miał jeszcze przed urodzeniem. A to dlatego, że pochodzi z rodziny o długich tradycjach wojskowych. Nie było pokolenia, kóre by nie służyło w armii czy nie uczestniczyło w wojnach. Dziadkowie w pierwszej wojnie światowej służyli w armii pruskiej, jak to w zaborze pruskim. Ich bracia potem byli w powstaniu wielkopolskim, później na froncie wojny bolszewickiej, a potem w kampanii wrześniowej.

Czterech członków rodziny poległo w mundurach w drugiej wojnie światowej. A pradziad żony był żołnierzem napoleońskim, rannym nad Berezyną. Francuzi go ponoć zostawili, a zajęli się nim Polacy. I tak mu się spodobało, że ślimaki zamienił na bigos i został.

Najbardziej odległy przodek ze strony ojca, o którym coś wiemy, to Krzysztof Wojciechowski, który był w stałej załodze Twierdzy Jasnogórskiej. Wiemy, że służył na pewno w 1698 roku. Piotr Wojciechowski, mój imiennik, w powstaniu listopadowym był kapitanem piechoty liniowej. Tak się nazywało piechotę frontową. A ze strony mamy to prapradziadek Walenty Stachowiak – żołnierz napoleoński, sołtys wsi Bródki i pierwszy znany z nazwiska komendant straży ogniowej w Bródkach. Tu jest szabla napoleońska akurat, ta jest z listopada 1813 roku, oryginalna, francuska robota. Kto to trzymał? Żołnierze napoleońscy, a raczej polscy, którzy walczyli u boku Napoleona, czyli Księstwo Warszawskie – mówi Piotr i podaje szablę.

Jak Piotr Wojciechowski odnajduje swoje eksponaty?

Tłusta, bo świeżo konserwowana olejem, żeby nie rdzewiała. Ostrze, co nie dziwi, ostre. Piotr lubi żartować na jego temat.

No jak! Przecież jak miał przebić wroga na wylot, to musiało być ostre! Dzieciakom czasem opowiadam, że te rowki w szabli to po to, żeby była lżejsza, bardziej sztywna. A jak żołnierz kogoś nią przeszył, to przecież krew z takiego gładkiego ostrza by mu po oczach chlapała. A tak tymi rowkami spływała prosto do manierki – mówi z powagą Piotr.

image
Ludwikówka wzór 34, czyli szabla doskonała
FOTO: Karolina Kasperek

Kiedy tata przyjeżdżał do mojej szkoły, jak byłam młodsza, też tak opowiadał. Musiałam wtedy wszystkim wyjaśniać, że on tylko żartował – mówi córka.

Piotr ma kilkadziesiąt szabli i ta napoleońska jest najstarsza. Ma jeszcze z tego samego 1813 roku karabin napoleoński. Najstarszy element broni w jego kolekcji to grot lancy z czasów potopu szwedzkiego. Jest na nim nawet herb króla Szwecji. Wiele eksponatów to to, co pozostało po rodzinie. Menażki, manierki, hełmy, broń. A resztę regularnie znajdował na aukcjach.

Ludzie, kiedy patrzą na takie zbiory, jak moje, myślą, że kolekcjonerzy i poszukiwacze znajdują rzeczy w ziemi w takim stanie. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Często jest tak, że nie znajdujemy karabinu, tylko jego metalowe fragmenty, jedną bezkształtną bryłę „czegoś”. Drewnianych części tam nie ma, bo dawno zgniły w ziemi. Wtedy kupuję drewnianą część albo sam ją dorabiam. Tu mam taki. Tu przyjdzie łoże z drewna, tu kolba i karabin będzie jak nowy – mówi Piotr i pokazuje kolejny – francuski lebel z pierwszej wojny, który został wyorany gdzieś w okolicy. Łoże karabinu bywa bardzo ozdobne. Może być z buku, ale robiono je też czasem ze sklejki.

Kto robił najpiękniejsze szable?

Bagnet. Co o nim wiecie? Wiem, że był zawsze zdejmowany, ale dowiaduję się, że wtedy funkcjonuje samodzielnie jako świetnej roboty sztylet. Przydawał się bardzo w życiu okopowym.

Piotr pokazuje polskie karabiny z kampanii wrześniowej. I zadaje kłam temu, że walczyliśmy kiepską bronią.

To była bardzo nowoczesna broń. Widzi pani tego orła? FB Radom 1934. Polski świetny karabin, którym walczono w 1939. Czy strzeli? Proszę się nie bać, żaden nie wystrzeli. Jeśli broń jest trwale pozbawiona używalności, to nie jest bronią. Wszystkie te sztuki są jej pozbawione. Natomiast nie trzeba pozbawiać używalności broni czarnoprochowej ładowanej od przodu, jak choćby tego karabinu napoleońskiego. A tak w ogóle pozwolenie na broń jest potrzebne wyłącznie w przypadku broni na naboje scalone – wyjaśnia Piotr.

image
Militaria Piotr Wojciechowski
FOTO: Karolina Kasperek

Kto robił najpiękniejsze szable? Za najsławniejszą, najpiękniejszą i najlepiej wykonaną uważa się polską szablę wzór nr 34. To tak zwana ludwikówka, bo wytwarzana w Hucie „Ludwików” w Kielcach.

Uchodzi za jedną z najlepszych szabel w historii. Kiedy zamówiono ją dla wojska polskiego w okresie międzywojennym, bo dotychczas bazowaliśmy na szablach francuskich, rosyjskich, to projektowanie jej trwało od 1928 do 1934 roku. Ale rzeczywiście była doskonała. Ostrze musiało ciąć pręt o średnicy pół centymetra bez uszczerbku. Przebijać blachę o grubości dwóch milimetrów. I nie mogło być żadnej skazy na ostrzu. Przede wszystkim bardzo ładnie ma zrobiony sztych – z przodu się zwęża, z tylu – rozszerza. Bardzo ładnie wchodziła w ciało nieprzyjaciela i jeszcze ładniej z niego wychodziła – znów serwuje czarny humor Piotr.

Zmów zdrowaśkę za żołnierza

Rozmawiamy tak o tych szablach. Że jedna z nich mogła brać udział w powstaniu kościuszkowskim. Piotr mówi, że pewnie przeszyła niejednego Rosjanina. Skoro dużo broni, to też dużo śmierci.

Myślę, że niejedna sztuka broni w tym pokoju kogoś zabiła. I nie lekceważymy tego, raczej odnosimy się do tego faktu z pokorą. Może i sporo duchów w tym pokoju. Mamy taki zwyczaj w domu, że w Zaduszki, czyli 2 listopada, nikt do tego pokoju nie wchodzi. Nie wiem, może żaden z tych karabinów ani żadna szabla nikogo nie zabiła. A może są setki zabitych z tej broni. Uważam, że należy się im szacunek, bez względu na to, kim byli. I że ten dzień należy zostawić im. Jestem wierzący, więc w ten jeden dzień w roku w taki sposób czczę ich pamięć i modlę się za spokój ich dusz – mówi Piotr.

image
Po lewej – mundur polski z kampanii wrześniowej, po prawej – mundur Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie
FOTO: Karolina Kasperek

Pozuje do zdjęcia przy polskim mundurze z pierwszej wojny światowej. Sukno świetnie się zachowało. Piotr ma poczucie humoru i do munduru domontował halloweenową maskę, którą gdzieś znalazł. 1 listopada odwiedzał z rodziną groby, a potem z córką pojechał do Nowego Tomyśla na cmentarz żołnierzy sowieckich. Spoczywa ich tam 819.

Byłem zszokowany. Groby zasypane, zaniedbane, zniczy jak na lekarstwo. Ci chłopacy przyszli tu ginąć. Wiem, mówimy, że z nimi przyszła rosyjska władza, ale oni ginęli też za naszą wolność. A ten polski żołnierz, który z I Armią szedł spod Lenino – przecież jemu nie chodziło o politykę. On szedł z Berlingiem, bo nie zdążył z tej Syberii do armii Andersa. Ta nasza historia jest zagmatwana. Dlatego w szkole dzieciakom zawsze mówię: Słuchajcie, zasada jest taka. Jak spotkacie mogiłę żołnierza, to jaki by ten żołnierz nie był, zapalcie mu znicz i odmówcie zdrowaśkę, bo on też walczył za jakieś ideały. A serce każdej matki, bez względu na to, czy to Rosjanka, Francuzka czy Niemka, tak samo płacze po stracie syna. Jeśli zapalicie temu rosyjskiemu czy niemieckiemu żołnierzowi, może też ktoś polskiemu żołnierzowi pod Monte Cassino zapali znicz.

Karolina Kasperek

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
10. luty 2025 17:59