Nikt w Murawcu, oprócz prezesa, o grożących tych odwiedzinach nie wiedział. Baczny ojciec zastrzegł sobie zawczasu, ażeby nie wyglądały wcale na konkury, sądził, że kochanie powinno przyjść nagle, niespodzianie itd.
Ciocia Pstrokońska od dwóch już dni zabawiała brata i gospodarowała w jego domu, gdy w południe jakoś, w sobotę, powóz końmi pocztowemi zaprzężony, ze strzelcem paradnym ukazał się przed gankiem.
Wysiadł z niego piękny bardzo, postawy pańskiej, wytwornie ubrany mężczyzna miłej twarzy i spytał o pana prezesa. Obie ciocie bardzo to zaciekawiło, lecz ucieszyły się, gdy im sam prezes zaraz oznajmił, jak miła go spotkała niespodzianka... Tak dawno niewidziana gałązka ich szczepu... Boromiński!...
