
Od marzenia do gospodarstwa. Jak zaczęła się historia "Agrodolinki"?
Gospodarstwo wykorzystuje wyłącznie technologię i maszyny, które były powszechnie stosowane w latach 80. XX w. Stanowi ogromną atrakcję i jest odwiedzane przez wycieczki szkolne oraz firmy odbywające w nim spotkania integracyjne dla pracowników. Młodzież dowiaduje się tu między innymi skąd bierze się mleko, warzywa oraz jak wygląda utrzymanie i żywienie kur.
– Gospodarstwo kupiliśmy 5 lat temu od starszego małżeństwa, które nie mogło już dalej go prowadzić. Szukaliśmy miejsca dla siebie. Wcześniej zaczęliśmy prowadzić działalność turystyczną i rekreacyjną. Organizujemy spływy kajakowe. Kilkanaście kilometrów od gospodarstwa mamy pole biwakowe. Okazało się, że dom na wsi można kupić zdecydowanie taniej niż mieszkanie w Stargardzie lub Szczecinie. Żona pochodzi z Chodzieży. Mieszkała w bloku. Ja miałem epizody mieszkania w mieście, jednak nigdy mi to nie pasowało. Z zawodu jestem stolarzem, podobnie jak mój ojciec. W dzieciństwie mieszkaliśmy u moich dziadków na wsi. Oni mieli 1 ha pola oraz łąkę. Niewielki chlewik, utrzymywana była świnia oraz krowa. Na własne potrzeby. Wieś była typowo rolnicza, ja wychowałem się wśród rolników i zawsze chciałem nim zostać. W każde wakacje pomagałem przy pracach żniwnych. Chciałem w dzieciństwie zostać rolnikiem i to mi się nieoczekiwanie udało – wspomina Mariusz Ławniczak z Gogolewa w powiecie stargardzkim.
Ursus C-360 – serce gospodarstwa z duszą lat 80
Prowadząc rozmowy dotyczące zakupu gospodarstwa z ich właścicielami umówił się, że zostanie w nim Ursus C-360. Maszyna została wyprodukowana w 1986 r. i miała kompletne wyposażenie. Zachował się oryginalny silnik, skrzynia, mosty oraz dokumentacja. Czytelne na nich są numery seryjne. Traktor był kompletny, jednak wymagał ingerencji, ponieważ przez lata nie był gruntownie remontowany. Poddany był jedynie kosmetycznym czynnościom związanym z poprawą jego stanu wizualnego.
– Kiedy kupiliśmy gospodarstwo zasadziłem ziemniaki i jesienią zorganizowaliśmy wykopki. Zaprosiłem swoją rodzinę i znajomych. To było przypomnienie sobie dawnych lat, kiedy pomagałem przy nich. Ziemniaki kopane były elewatorową kopaczką. Było sporo dzieci i one o swoich doświadczeniach opowiedziały w szkołach i przedszkolach – mówi Mariusz Ławniczak.
Okazało się, że wrażenia ze zbioru ziemniaków wśród młodzieży były bardzo pozytywne. Wieść o wykopkach w pobliskich miejskich szkołach szybko się rozniosła.
– W pierwszych wykopkach udział wzięła rodzina trzypokoleniowa oraz dwie mniejsze. Ku naszemu zdziwieniu echo o nich się rozniosło dosyć szeroko. Zaczęły do nas dzwonić szkoły i pytać czy mogą przyjechać, aby zobaczyć, jak wygląda gospodarstwo oraz na czym polega praca przy ziemniakach. W kolejnym roku na naszej plantacji pojawiła się setka ludzi. Nasi znajomi zaczęli nam wskazywać, że organizacja takich atrakcji w gospodarstwie wiąże się z pewnym wysiłkiem, nakładami pracy, czasu i także pieniędzy. Zaczęliśmy się zastanawiać czy może nie zacząć na tym zarabiać i nie poprowadzić jakiejś bardziej zorganizowanej formy działalności – mówi Alicja Ławniczak.