5 października, w Tygodniku Rolniczym ukazał się artykuł Plony gniją, nikt ich nie chce kupić. Rolnik musiał stalerzować 10 hektarów kapusty - bo nie było nikogo, kto chciałby ją odebrać. Drugie pole to papryka - również niechciana.
„Tyle dobra, że aż gardło ściska”
Na początku była bezsilność. Rolnik ze świętokrzyskiego, który został z 4 ha polem papryki i 10 ha polem kapusty bez odbiorców, opublikował w sieci prosty apel: - Przyjedźcie, sami sobie zbierzcie. Niech się nie zmarnuje - napisał. Nie spodziewał się, że ten post poruszy tylu ludzi.
- Jestem w ciężkim szoku, jak to daleko zaszło. To przerosło moje najśmielsze oczekiwania - mówi dziś. - Przyjechali ludzie z Zakopanego, Krakowa, Wrocławia, Pomorza. Grupy, rodziny, nawet morsy! Nie po to, żeby się pokazać. Po to, żeby pomóc - mówi. - Tyle dobra, tyle ciepła, że aż się gardło ściska - podsumowuje.
Tysiące ludzi na polu
Samozbiory trwały kilka dni. Pola tętniły życiem jak podczas żniw. Sąsiedzi pomagali kierować ruchem.
- Tu się po prostu nie dało wjechać. Tysiące samochodów! - wspomina rolnik. - I wszyscy z jednym celem - żeby to się nie zmarnowało.
Zamiast gniewu i rozgoryczenia pojawiła się energia. Ludzie odjeżdżali z workami pełnymi zdrowych warzyw, a w rolniku rosła wdzięczność. Tymczasem w internecie zaczęły się pojawiać kolejne posty: cebula, buraczki, marchewka, pietruszka…Rolnicy z całej Polski zaczęli ruszać jego śladem.
„Musimy się jednoczyć. Bo jak nie my, to kto?”
- Musimy zbudować narodową świadomość, że my, rolnicy, jesteśmy ostatnią ostoją bezpieczeństwa żywnościowego. Nie dajcie nas zniszczyć - apelował rolnik.
I ten apel nie pozostał pustym hasłem. Bo kiedy rolnicy zobaczyli, że dobro naprawdę działa, postanowili iść krok dalej.
"Na warsztat": dobro, które wraca
Podkarpackie studio filmowe "Na warsztat" opublikowało w sieci wiadomość o tym, jak dobro Polaków procentuje.
- W ciągu 12 godzin zebraliśmy ekipę ludzi, fundusze i pojechaliśmy, żeby wspomóc rolnika - opowiadają organizatorzy.
Po całej akcji grupa poszła zapłacić rolnikowi. Ten jednak… odmówił i powiedział, że jeśli już chcecie coś zrobić, to dajcie te pieniądze komuś, kto naprawdę ich potrzebuje.
I tak się stało. Pieniądze trafiły do chorej na raka mózgu kobiety. - Dobro procentuje - mówią uczestnicy akcji. Bo dobro, kiedy je wprawisz w ruch, wraca szybciej, niż myślisz.
„Nie siedź w domu. Rób coś”
- Ktoś powie, że 500 zł to mało. Ale mało to jest siedzieć w domu i nic nie robić - mówi uczestnik tej inicjatywy. - Wystarczy działać.
Bo choć samozbiory dobiegły końca, coś się zaczęło. Manowicie nowa fala solidarności, która nie potrzebuje haseł ani kamer. Tylko ludzi z sercem i rękami gotowymi nieść pomoc.
Agnieszka Sawicka
