Pomysł Staraków na uprawę dyni
Jest wrześniowa środa. Michała zastaję w ciągniku, choć jest już wieczór. Joanna w tym czasie piecze słodkie i słone specjały, bo w piątek znów w ich tonącym w pomarańczu Dyniowym Zakątku w Olszanach pojawią się grupy uczestników warsztatów. Czasem to szkolna klasa, czasem koło gospodyń lub klub seniora. Michał mówi, że wszystko zaczęło się od jednego słoika. Bywa, że kiedy są z Joasią zmęczeni pracą w gospodarstwie, myślą o tym słoiku w niewybredny sposób, ale szybko im to mija.
Michał jest z Olszan, wychował się w gospodarstwie, w którym pracowali już jego dziadkowie. Zostali tam przesiedleni z podlwowskiego Gródka w 1945 roku. Michał nigdy nie chciał być rolnikiem. Skończył ekonomię i zakładał, że nie wróci na gospodarstwo. Joanna pochodzi z miasta. Poznali się 10 lat temu na popularnym portalu społecznościowym.
– To był 2011 rok. Kiedy ją poznałem, powiedziała: „Nie myśl, że założę chustkę i pójdę w buraki”. Więc ją zagoniłem w dynie – żartuje Michał.
W 2000 roku, tuż po skończeniu studiów, przejął po rodzicach gospodarstwo. Nie było łatwo, bo lata 90. ubiegłego wieku nie należały do najłatwiejszych na wsi. Rodzice przeszli na emeryturę, a Michał szukał jakichś nowych ścieżek w produkcji.
– Chciałem czegoś nowego. Myślałem najpierw o ogórkach, ale natknąłem się na dynię i jakoś mi się spodobała. Zacząłem uprawiać. Na początku obieraliśmy ją w paski. W tej postaci, jako półprodukt, nasza dynia jechała do przetwórni do Holandii, do Niemiec, raz nawet do Włoch na lody. Koszty pracy i transportu okazały się na tyle duże, że przestało się to opłacać. W międzyczasie pojawiła się Asia. Na sezon dyniowy brała urlop w pracy. Aż w końcu zapytała: „Co się właściwie robi z tej dyni?”. I zrobiła ten pierwszy słoiczek – dyniowy. Potem drugi, trzeci i kolejne. Przyjeżdżali znajomi, rodzina, częstowała ich i smakowało. W końcu znajomi powiedzieli: „Zróbcie kiedyś dyniową imprezę. Może te przetwory by się sprzedawały?” – wspominają.
Sprzedaż dyni na Święcie Dyni i początek biznesu na wsi
Jak im poradzono, tak zrobili. Kilka lat temu obok Olszan odbywało się akurat pierwsze Święto Dyni. Asia wzięła kilka słoików. Podobno nie nadążała z ich wypakowywaniem – tak się sprzedawały. Klienci zainteresowali się dynią, zaczęli przyjeżdżać do gospodarstwa i tam kupować przetwory. Joanna wymyślała coraz to nowsze kompozycje: mus dyniowy, dynię w jabłkach z rodzynkami, dyniowe smarowidła – z dyni hokkaido, piżmowej, bambino, bananowej, melonowej żółtej i kilku innych odmian.
– Pandemia okazała się dla nas dobrym czasem. Napisałem na Facebooku, że zamykamy się z powodu wirusa na jakiś czas. A klienci nam na to, że gdzie oni będą teraz kupować. Wystawialiśmy więc raz w tygodniu namiot przed bramą i przyjeżdżali ludzie nie tylko z gminy, ale z całego województwa. Było ich coraz więcej, zaczęło się robić ciasno, a tu nadchodziła jesień i zastanawialiśmy się, gdzie to wszystko za chwilę sprzedawać. W międzyczasie rozpoczęliśmy remont jednego ze starych budynków w gospodarstwie i tam postanowiliśmy zrobić wiejski domowy sklep. Działaliśmy już wtedy w ramach rolniczego handlu detalicznego – mówi Michał.
Od warsztatów w gospodarstwie do zagrody edukacyjnej
Klienci kupowali, ale mieli też propozycje. Nauczycielki, które odwiedzały gospodarstwo, dopytywały o warsztaty. To zainspirowało Michała i Joannę i remontowany budynek rozrósł się do zagrody edukacyjnej, którą nazwali Dyniowym Zakątkiem. Od 3 lat do Olszan przyjeżdżają na warsztaty także szkoły. A Starakowie remontują kolejny budynek.
Oferta sprzedaży zagrody edukacyjnej Dyniowy Zakątek
W ofercie Dyniowy Zakątek ma przede wszystkim olej, który Michał i Joanna sami tłoczą z roślin, które uprawiają.
– Tłoczymy oleje z ostropestu, z dyni, z rzepaku, był też słonecznik, ale w zeszłym roku mieliśmy powódź, zniszczyło nam ten słonecznik i w tym roku nie posiałem. Najbardziej lubię ten z rzepaku. Jest bardzo wdzięczny, bo jest świetnym, neutralnym tłem – można go zrobić z ziołami, czosnkiem. Dyniowy jest smaczny sam w sobie, jest charakterystyczny, nie da się z nim kombinować. Ostropest też można przyprawić. Jest zdrowy dla wątroby. Nasze oleje są tłoczone na zimno, więc nawet ten rzepakowy nadaje się też tylko do sałatek, twarogu – opowiada.
W Dyniowym Zakątku można kupić:
- keczup dyniowy,
- paprykarz dyniowy,
- dynię z warzywami,
- dżemy z dyni z mango i ananasem,
- chleby oraz chałki,
- ale też zaprawione cukinię i ogórki i dużo więcej oryginalnych produktów.
– Tych składów to ja nawet dobrze nie znam. Asia sprawuje nad tym pieczę, ale też ma niezwykłe wyczucie smaku. Byliśmy kiedyś w restauracji, w której przy płaceniu rachunku poczęstowano nas likierem. Asia na to: „Ciekawe, czy z dyni dałoby się zrobić likier”. Po miesiącu mieliśmy likier dyniowy – nie do handlu, dla nas, dla znajomych. To absolutnie autorska receptura. Czy zdradzamy przepis? Owszem, zawsze. Są cztery składniki: pierwszy to nasza miłość, drugi – dynia, trzeci – alkohol i czwarty – nasza tajemnica – żartuje Michał i dodaje, że na święta przygotowują zestawy prezentowe ze swoich produktów.
Kiedy jest otwarty sklep w Dyniowym Zakątku?
Wiele receptur powstało przez przypadek. Bywało, że Asia stała nad czymś długo, po czym kazała Michałowi wyrzucić cały gar mikstury, bo wyszła nie taka, nie ten składnik dodała. Michał spróbował, powiedział, że to całkiem dobre, po czym modyfikowali recepturę, nadawali nową nazwę i rodził się nowy asortyment.
– Sklepik w gospodarstwie mamy czynny tylko w piątek. Częściej nie dalibyśmy rady, bo zajmujemy się tym wszystkim właściwie sami. Klienci przyjeżdżający w piątki mają zwykle pełny asortyment. W sobotę od czasu do czasu pojawiamy się na jakimś jarmarku naturalnej żywności. Klienci przychodzą wtedy też po karmelową dynię. Lubię ją. Jest też czekolada dyniowa, karmelki dyniowe i uwielbiany przez klientów syrop dyniowy do kawy. Asia piecze nocą, na ostatnią chwilę. Ja sam często nie wiem, co to będzie. Kiedy jedziemy z tym na jakiś jarmark, mówię klientom, że to ciasto-niespodzianka – może z kamyczkiem, a może znajdą tam złoty pierścionek. I wtedy wszystko znika w mig – mówi Michał.
Zupa dyniowa z ekologicznej dyni
Litrowy słoik bogatej w składzie zupy dyniowej kosztuje 38 zł. Michał mówi, że mimo że cena nie jest najniższa, opłacalność tej produkcji ciągle spada. Koszty składników, prądu, słoików wciąż rosną. Ten rok, jak i kilka poprzednich, nie był dla dyni najlepszy – mokro, zimno, późne zasiewy i „robaki”. Te ostatnie dlatego, że Starakowie niczym swojej dyni nie pryskają.
– Kiedyś na jarmarku poznałem restauratora z Wrocławia. Chciał zamówić kilka litrów oleju rzepakowego, ale też odwiedzić gospodarstwo. Przyjechał kilka miesięcy później, w czerwcu i kazał się wieźć na to „niepryskane pole”. Powiedziałem, że pryskam tylko na chwasty. Nie bardzo wierzył, a ja pomyślałem: „A skąd ty, chłopie, będziesz wiedział, czy ja nie pryskam?”. Przeszedł się tam i z powrotem po poprzeczce. I powiedział: „Rzeczywiście, nie pryskał pan. Bo nie ma śladu po traktorze” – opowiada z dumą Michał.
Ich oleje, z dyniowym na czele, pojawiają się na zdjęciach w otoczeniu całkiem egzotycznej przyrody. Czasem to palma, czasem dalekowschodni krajobraz.
– My jeździmy mało, bo mało mamy czasu, ale nasi klienci często daleko latają. Kiedyś ktoś z klientów złożył propozycję: „Lecę do Australii, chcielibyście jakieś fotki?”. Przystaliśmy. Teraz albo prosimy, albo klienci sami proponują. Mówią: „Jadę do Malezji, wziąć buteleczkę?”. Jedna z klientek często lata służbowo po świecie i nazywa ten olej buteleczką służbową – mówią.
Starakom marzyłoby się otworzyć dyniową restaurację. Przeczuwają, że to mógłby być dobry pomysł, ale brakuje rąk do pracy. Michał najchętniej zabrałby się za taki biznes z rodziną, ale dzieci, póki co, niekoniecznie parałyby się dynią. Można by zatrudnić kogoś, ale co z tego, że ktoś pracowity, jak smaku nie ma, jak twierdzi Michał. Jest zdania, że takiego wyczucia, jak Asia, nie ma nikt.
Jak wygląda dzień w Dyniowym Zakątku?
Póki co wszystkie siły wkładają w uprawę i przyjmowanie gości w zagrodzie edukacyjnej. Jak wygląda taki dzień w Dyniowym Zakątku?
– Dzieci przyjeżdżają do nas i siadają do stolików. Trzeba spełnić tylko jeden warunek – dzieci mają być głodne. U nas czeka na nich dyniowe śniadanko – bułeczki dyniowe o różnych smakach. Później opowiadamy o gospodarstwie i pracy, ale tak, żeby nie zanudzać. Potem otwieramy słoiczki i oleje, i wszyscy próbują. Jeśli jest ciepło, idziemy na polanę z dyniami. Są opowieści, konkurencje z dynią – turlanie ich, bieganie między nimi. Można wsiąść do traktora. Potem dzieciaki ubierają się w pomarańczowe fartuszki i pieką bułeczki dyniowe. Później doją sztuczną krowę i pieką w naszym piecu dyniową pizzę. I tak do późnego października – mówią Michał i Asia.
Karolina Kasperek
