StoryEditorInterwencja

Chlewnia to nie armagedon

23.01.2017., 15:01h
Rolnicy w wielu wsiach stają się mniejszością. Ich prawa do inwestowania i rozwijania produkcji zgodnie z surowymi wymogami środowiskowymi, sanitarnymi i dobrostanu zwierząt są łamane. Stwierdzili – dosyć tego! Swoje interesy mogą obronić tylko, jeśli będą działać wspólnie. Dlatego powołali Ogólnopolskie Stowarzyszenie Obrony Praw Rolników, Producentów i Przetwórców Rolnych. Organizacja stawia sobie za cel walkę o prawo do inwestycji w produkcję zwierzęcą.

Produkcja trzody może przyczynić się do wystąpienia gronkowca, paciorkowca, grzybów, prątków gruźlicy oraz larw i jaj pasożytów, na przykład tasiemca. Wdychanie zaś powietrza z terenu znajdującego się blisko fermy może przyczyniać się do „przypadków chorobowych ludzi i zwierząt obejmujących reakcje organizmu ze strony układu immunologicznego, jak i układu pokarmowego, takich jak: biegunka, wymioty, alergia, bóle głowy, silne łzawienie, astma, zapalenie spojówek oraz obniżenie odporności organizmu. Związki azotu oraz mocznika mogą przekształcać się w toksyczne azotyny i azotany, które mogą przyczyniać się do powstawania procesu nowotworowego”.

Twierdzenia absurdalne, choć autentyczne. Są to zapisy protestu mieszkańców jednej z miejscowości, którzy sprzeciwiali się budowie według nich przemysłowej fermy na 1,5 tys. tuczników.

Okazuje się, że otchłań sąsiedzkiej złośliwości i braku zrozumienia dla charakterystyki produkcji zwierzęcej w naszym kraju jest nieograniczona. Najgorsze jest to, że opinia publiczna jest w stanie uwierzyć w najbardziej kuriozalne i z merytorycznego punktu widzenia bezwartościowe argumenty przeciw budowie nowych chlewni, obór i kurników.

Rolnicy uważają, że starając się o pozwolenia na budowę, muszą zmagać się nie tylko z biurokratycznym aparatem, który wymaga od nich zdobycia wielu dokumentów. Nawet jeśli opinie i ekspertyzy sanitarne i środowiskowe są dla nich pozytywne i dowodzą, że budynki nie wywołają środowiskowego armagedonu, dla władz gminy są bezwartościowe. Wójtowie i burmistrzowie często liczą się tylko z histerycznym krzykiem tłumu. Producenci rolni twierdzą, że muszą walczyć z coraz lepiej zorganizowanymi grupami czerpiącymi korzyści z organizowania protestów. Rolnicy stali się mniejszością na wsi. Ludność napływająca z dużych miast nie chce pogodzić się z faktem, iż obszary wiejskie to miejsce produkcji rolnej. Protestują więc przy wszelkich inwestycjach związanych z produkcją zwierzęcą.

Socjotechnika, a nie zootechnika

Stosowana jest manipulacja oraz podstępne sztuczki socjotechniczne.

– Na zebraniu wiejskim kobieta podchodzi do mnie ze zdjęciem chorego dziecka. Ma mikrofon, rzuca mi fotografię na kolana i mówi: „Co pan na to? Pan mi truje dziecko”. Przeprowadziła się z miasta, pokazuje dziecko chore, z kroplówką i zarzuca mi, że dziecko jest chore. To straszna manipulacja i perfidny zabieg socjotechniczny – opowiada jeden z rolników starający się wybudować kurnik.

Producenci takich historii doświadczyli wiele.

– Wychodzi mężczyzna na zebraniu sołeckim i mówi: „Szanowni państwo, rozbudowujące się ścieżki rowerowe, piękne plaże, niedaleko jezioro, rozbudowujące się szkoły, sielska wiejska i anielska wieś”. Zapada na sali cisza i nagle gwałtownie kończy: „Do tego fermy”. Po czym wychodzi. To jednak wystarcza, aby wywołać natychmiastowe wzburzenie zebranych na sali – mówi kolejny producent.

Rolnicy muszą zmagać się z profesjonalnymi moderatorami, którzy mają duże doświadczenie w wystąpieniach publicznych. Umiejętnie manipulują mieszkańcami nieposiadającymi elementarnej wiedzy o produkcji zwierzęcej. Podstawowe informacje dotyczące zasad produkcji rolnej są przekłamywane. Chodzi o wywołanie negatywnych emocji. Wnioski protestujących są zazwyczaj jednoznaczne i nie podlegają dyskusji. Stosowana jest zasada, że blokujemy za wszelką cenę, oczywiście zgadzamy się na budowę wszędzie, tylko nie u nas.

– Wychodzi specjalista od socjotechniki i mówi: „Szanowni państwo, ja się nie znam, ekspertem nie jestem, ale jak uważacie – 50 ton amoniaku to dużo czy mało?” – opowiada producent drobiu.

Ludzie zostają w prosty sposób zmanipulowani. Dochodzą do przekonania, że rolnicy szkodzą środowisku, a inwestycje i rozwój produkcji rolnej przyniosą zgubę całej okolicy i oznaczają katastrofę ekologiczną. Argumenty przeciwko inwestycjom bywają tak kuriozalne i niedorzeczne, że nie sposób na nie sensownie odpowiedzieć.

– Protestuje sąsiad, który 3 lata wcześniej obok nas wybudował dom. Sprowadził się z dużego miasta. Swoją drogą gmina nie udzieliła żadnej informacji o tym, że nieruchomość mieszkalna powstaje w pobliżu. Wiedział jednak, że buduje na gruntach rolnych. Ma 10-letnią córkę chorą na autyzm. U nas produkcja trzody odbywa się od 30 lat. W proteście przeciw budowie pisze zaś, że dziecko choruje przez naszą produkcję. To są argumenty, z którymi dyskutować nie sposób. Gdyby 50 loch zapewniało nam spokojne życie, nie zwiększalibyśmy produkcji. Protestujący generują absurdy i są bezkarni. Muszą być prawne konsekwencje nieuzasadnionego blokowania inwestycji – twierdzi producent trzody z Wielkopolski.

Gminy łamią prawo

Czara goryczy przelała się w gminie Dobrcz na początku grudnia ubiegłego roku. Jeden z rolników zamierza tam wybudować kurnik. Inwestycja nie będzie miała charakteru przemysłowego. Dobrcz to miejscowości na terenie powiatu bydgoskiego. Od lat przybywa w niej mieszkańców, którzy uciekają przed miejskim smogiem w poszukiwaniu czystego powietrza. Inwestor zdobył wszystkie raporty i opinie środowiskowe. Stwierdzają jednoznacznie, że kurnik nie zaszkodzi środowisku naturalnemu. Wójt nie miał podstaw, by nie wydać decyzji środowiskowej, do czego obliguje go prawo! Niestety, do akcji wkroczyli ludzie, którzy do gminy Dobrcz sprowadzili się w ostatnich latach z Bydgoszczy.

Pretensje do powodzi

Twierdzą, że powody przybycia były oczywiste. Chcieli odpocząć od miejskiego zgiełku i korzystać z dobrego połączenia komunikacyjnego z miastem. Tym, co się dzieje w gminie, niespecjalnie się interesowali. Na pytanie, dlaczego inwestowali w nieruchomości na terenach rolniczych, odpowiadają, że taka ziemia była zwyczajnie tańsza. Według nich straty wynikłe z sąsiedztwa kurnika, polegają na przykład na spadku cen nieruchomości z powodu braku chętnych na ich ewentualne kupno. To jakby mieć pretensje do rzeki, że spowodowała powódź na terenach zalewowych, na których wybudowano osiedle mieszkaniowe.

Protestujący są świetnie zorganizowani. Kiedy zorientowali się, że jeśli wójt oraz rada gminy będą przestrzegać prawa i wydadzą pozwolenie środowiskowe, postanowili samorząd odwołać. Zbierają podpisy pod referendum o odwołanie wójta i radnych. Rolnicy wobec takiej agresji stwierdzili, że muszą działać wspólnie w obronie egzystencji swoich gospodarstw. Na początku grudnia ubiegłego roku około 30 gospodarzy zorganizowało pod urzędem gminy protest. Podczas odbywającej się sesji rady zastawili kilkunastoma ciągnikami teren wokół urzędu. Domagali się między innymi prawa do produkcji polskiego mięsa na polskiej wsi.

Protest okazał się częściowo skuteczny. Napływowi nadal protestują, jednak fala nienawiści wobec rolników opadła. Spotkanie rolników, którzy chcą tworzyć Stowarzyszenie Obrony Praw Rolników, Producentów i Przetwórców Rolnych, odbyło się na początku stycznia w Zblewie w gminie Waganiec niedaleko Włocławka. Na jej terenie dwóch młodych rolników chce wybudować dwie tuczarnie. Oczywiście tamtejsi napływowi uważają, że każda z nich, mogąca jednorazowo pomieścić 1900 tuczników, doprowadzi do ekologicznego końca świata w ich miejscowości.

Ograniczanie rolnictwa

– Problem nie dotyczy już tylko interesów jednego rolnika. Z nieuzasadnionymi protestami i blokowaniem inwestycji zmagają się producenci w całym kraju. Rolnicy są siłą, lecz jednak niezorganizowaną – uważa Jan Kazimierczak, jeden z inicjatorów powołania Stowarzyszenia.

„Argumentem dla osób protestujących jest to, że obornik śmierdzi. Jest wywożony na pola. Ludzie myślą, że powoduje degradację środowiska. A to przecież nawóz naturalny, najlepszy z możliwych. Rolnicy prowadzący produkcję nie mogą być ograniczani przez ludność napływową, która nie rozumie specyfiki rolnictwa i wsi. Oczywistym faktem jest, że jest to miejsce produkcji żywności” – pisze w swoim manifeście programowym Stowarzyszenie.

W tej chwili trwają prace związane z rejestracją organizacji i wyborem jej władz. Stowarzyszenie ma działać w całym kraju. Zbierane są podpisy i przyjmowani kolejni członkowie. Stowarzyszenie już uzyskało zapewnienie wsparcia przez Kujawsko-Pomorską Izbę Rolniczą. Krajowa Rada obiecała pomoc i udostępnienie swojego zaplecza prawnego. Poparcie obiecały duże organizacje związkowe. Informacja o powstaniu została także wysłana do ministerstwa rolnictwa. O akcjach Stowarzyszenia i jego działalności będziemy informować na łamach TPR.

Tomasz Ślęzak

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
28. kwiecień 2024 00:11