StoryEditorwywiad

Kalinowski: polscy rolnicy dadzą sobie radę z Zielonym Ładem. Co innego może być dla rolnictwa niebezpieczne

16.12.2020., 11:12h
Z Jarosławem Kalinowskim, europosłem PSL, byłym ministrem rolnictwa, rozmawiają Krzysztof Wróblewski, Paweł Kuroczycki i Marek Kalinowski.

Czy Polska, polskie rolnictwo, mogą funkcjonować bez Unii Europejskiej?

Kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej nasz eksport żywności był wart 10 mld euro. Dzisiaj to ponad 30 mld euro. Wpływy z eksportu żywności wzrosły o ponad 20 mld euro. My po prostu wygraliśmy na akcesji. Oczywiście od czasu do czasu na poszczególnych rynkach zdarzają się spiętrzenia, ale bez dostępu do rynku UE nie byłoby rozwoju polskiego rolnictwa i przetwórstwa żywności. Jakie rynki zostają nam bez Unii? Rosja? Polska w Rosji jest dziś postrzegana jako większy wróg niż Stany Zjednoczone, Putin nie wyjdzie z Krymu, embargo na nasze jabłka i sery trwa, a miliony ton rosyjskiego węgla jadą do Polski.

Największą przysługę to embargo uczyniło rosyjskiemu rolnictwu.

Rosjanie wykorzystali embargo do przeprowadzenia olbrzymich inwestycji. Nawet jeśli embargo zostanie zniesione, to nie ma powrotu do tego, co było na rynku rosyjskim. A przecież eksportujemy, głównie do UE, 90% mięsa wołowego, 60% drobiu, 40% mleka. Nie sprzedamy tych produktów do Rosji.

Wspomniał pan o problemach na rynkach. Dziś dotknęły one wieprzowiny.

– Dostęp do europejskiego i światowego rynku ma swoje plusy i minusy. Problemy z wieprzowiną trwają od dawna. W mojej rodzinnej gminie Somianka, gdzie na przełomie wieków było 1000 gospodarstw, w tym 300 trzodziarzy, dziś jest ich 8. Na to nałożył się ASF i koronawirus, który przerwał łańcuchy dostaw. Wstrzymanie przez Chiny importu z Niemiec, po znalezieniu tam dzików chorych na ASF, spowodowało katastrofę na europejskim rynku.

Wróćmy do pierwszego pytania o Polskę i Unię. Rozmawiamy 7 grudnia, niebawem dowiemy się czy zawetujemy budżet UE.

Mam nadzieję, że nie. Weto spowodowałoby, że fundusz odbudowy po covidzie będzie funkcjonował bez Polski i Węgier. Koło nosa przeszłoby nam 60 mld euro, w tym 30 mld w gotówce na wsparcie gospodarki. W tym są pieniądze, które miały trafić bezpośrednio do rolnictwa, także dla trzodziarzy mocno dotkniętych problemami związanymi z koronawirusem. Polscy rolnicy mogą być pozbawieni pieniędzy przez szaleńcze działanie kierownictwa Zjednoczonej Prawicy.

Odwróćmy to pytanie. Czy Unii Europejskiej opłaca się wypychać Polskę i polski rynek na margines? Przecież to niemieckie i francuskie firmy budują u nas drogi, rolnicy kupują ciągniki produkowane w Niemczech, Francji czy Finlandii.

Polska jest biorcą netto pomocy z UE, co znaczy, że więcej otrzymujemy niż wpłacamy. Oczywiście to nie jest tak, że – zakładając, że znajdziemy się poza Unią – zamkniemy się na świat jak Korea Północna. Stosunki handlowe i tak będziemy mieli, tylko skończą się przywileje w dostępie do unijnego rynku. Wyjście z UE nie ma żadnych pozytywów. Znam oczywiście te wyliczenia, z których wynika, ile wraca do tamtych gospodarek z każdego euro wydanego w Polsce, ale te ciągniki, maszyny, drogi i technologie zostają u nas. Może to zabrzmi patetycznie, ale my, 50-, 60-latkowie, jesteśmy pierwszym pokoleniem Polaków, które nie doświadczyło bezpośredniego dramatu wojny. Dzięki UE jesteśmy w strefie bezpieczeństwa i rozwoju. Zawsze byliśmy między Rosją a Niemcami, a dziś jesteśmy w wielkim bloku bezpieczeństwa z Niemcami. W relacjach zewnętrznych trudno nam będzie jednak wrócić do tego co było przed rządami Zjednoczonej Prawicy. Utraciliśmy kapitał zbudowany w latach 80. i 90. Niemcy byli nam wdzięczni za zjednoczenie i to było widać w relacjach i działaniu. Mieli też w pamięci to, co zrobili Polsce w XX wieku. Ale nie tylko ich cierpliwość w stosunku do Polski się wyczerpała.

Skąd pana zdaniem taki upór rządzącej Polską koalicji w sprawie zawetowania budżetu?

Moim zdaniem, z wewnętrznych sporów w rządzie między premierem Morawieckim a ministrem Ziobro. Wynika to też z przekonania Jarosława Kaczyńskiego i całej prawicy, że Unia powinna być wyłącznie wspólnym rynkiem i nic ponadto. Ale tak nie jest i nie będzie. UE opiera się na konkretnych wartościach, m.in. na zasadzie praworządności, w tym niezawisłości i niezależności sędziów i sądów. Jeśli ktoś myśli, że to zmieni, to się myli. Jednym z filarów UE jest też integracja – ta postępuje na wielu obszarach, na których pojedyncze państwa nie są w stanie oddziaływać skutecznie, jak polityka zagraniczna, czy sprawy klimatu. Ostatnio pojawił się pomysł wspólnego zadłużania się krajów Unii. Warto się nad nim pochylić, bo zgodnie z ideą, nasze zadłużenie stałoby się wspólne i jego część spłacałyby kraje, które są płatnikami netto do budżetu.

Czyli Jarosław Kalinowski jest euroentuzjastą?

Tak, pozostaję euroentuzjastą. My odwracając się od Europy stracimy znacznie więcej niż choćby Brytyjczycy, którzy sobie poradzą pod względem bezpieczeństwa i sojuszy. My mieliśmy szansę wejść w miejsce Brytyjczyków i obok Niemców i Francuzów oraz kulejących gospodarczo Włochów być głównym rozgrywającym w Unii Europejskiej.

Wróćmy na nasze podwórko. Wspomniał pan, że w rodzinnej gminie Somianka pozostało 8 gospodarstw produkujących trzodę. Jedno z nich prowadzi syn.

– W chlewni, którą jeszcze ja zbudowałem, utrzymuje dwadzieścia kilka loch rasy puławskiej w cyklu zamkniętym. Patrząc na dzisiejszą sytuację plany rozwoju są wstrzymane.

A jak syna dotknął dzisiejszy kryzys na rynku wieprzowiny?

Kilka dni temu sprzedawał świnie po 3,5 zł/kg. Do niedawna byliśmy w strefie czerwonej, teraz jesteśmy w żółtej. Namówiłem syna na rasę puławską i w dłuższej perspektywie nie żałujemy. Jednak uważam, że przy takiej skali produkcji należy łączyć ją z własnym przetwórstwem. W tej chwili nasze gospodarstwo ratuje uprawa ziemniaka skrobiowego.

Na wsi ogromne poruszenie spowodowała tzw. „Piątka dla zwierząt”. Skąd ona się wzięła pana zdaniem?

Jarosław Kaczyński już kilka lat temu mówił, że zwolennicy uboju rytualnego są na niższym poziomie kulturowym, czyli traktował i nadal traktuje rolników jak barbarzyńców. Moim zdaniem, pewną rolę odegrał w tym Janusz Wojciechowski, polski komisarz ds. rolnictwa. Przez lata, kiedy był europosłem, należał do „grupy przyjaciół zwierząt”. Organizował konferencje związane z dobrostanem i transportem zwierząt. Dziś jest orędownikiem rozwoju rynków lokalnych. Ale dziś rynki lokalne to kilka procent popytu. W naszych warunkach oparcie się na rynkach lokalnych zabije rolnictwo.

Nowy unijny „Zielony Ład” proponowany przez Brukselę budzi dziś więcej obaw niż nadziei.

Tym, co budzi największe obawy, jest ograniczenie stosowania pestycydów, antybiotyków o połowę oraz nawozów o 20% do 2030 r. Komisarz Wojciechowski nie chce ujawnić szczegółowych założeń tego planu. Wiadomo jednak, że wskaźniki używania np. pestycydów różnią się w poszczególnych państwach, zupełnie inne są w Holandii niż u nas. W połowie grudnia Bruksela ma opublikować zalecenie do budowy planów strategicznych w państwach członkowskich. Z przecieków wiem, że mamy zatrzymać spadek areału upraw ekologicznych, a jeśli chodzi o pestycydy, to będziemy musieli zastępować najbardziej szkodliwe substancje. Jeżeli zmniejszenie stosowania pestycydów będzie związane z obecnym poziomem ich stosowania, to sobie poradzimy. Trudno się nie zgodzić co do celu, bo zmieniający się klimat będzie dotykał także rolnictwo. Odpowiedzią będzie m.in. rolnictwo precyzyjne, które zmniejsza zużycie środków ochrony roślin i nawozów.

Czy rolnictwo precyzyjne nie jest dla nas ślepą uliczką, bo sprawdza się głównie na dużych areałach, które u nas nie dominują?

To prawda, ale pamiętajmy też, że dane statystyczne dotyczące polskiej wsi i rolnictwa są oderwane od rzeczywistości. Z ostatniego raportu „Polska Wieś 2020” wynika, że blisko 80% pobierających dopłaty bezpośrednie w Polsce nie prowadzi działalności rolniczej. Średnie gospodarstwo jest prawdopodobnie 2–3 razy większe niż twierdzi GUS, choć trudno to udowodnić. Nie jest jednak tajemnicą, że przeciętny rolnik w Polsce posiadający 30 ha użytkuje 60–70 ha, bo połowę areału dzierżawi, przeważnie bezumownie i nie pobiera na tę ziemię żadnych dopłat ani unijnych, ani krajowych. W nowej WPR będzie to jeszcze większy problem, bo jeśli w systemie ziemia nie będzie zapisana na użytkownika, to nie otrzyma on pieniędzy na tzw. ekoschematy (30% w pierwszym filarze), dopłat rolnośrodowiskowych (w drugim filarze), czy dopłat do paliwa rolniczego jako pomocy krajowej.

Co począć z tym problemem?

W Parlamencie Europejskim zgłosiłem poprawkę, że od nowej WPR każdy kraj członkowski ma obowiązek opracowania i wdrożenia w swoim planie strategicznym definicji aktywnego rolnika. Takie rozwiązanie sprawi, że tylko rolnicy będą mogli korzystać z unijnego wsparcia dla rolnictwa. Właściciele ziemi powinni otrzymywać słuszną rentę dzierżawną. Zdaję sobie sprawę z tego, że w naszym przypadku będzie to bardzo trudne do przeprowadzenia. Ale konieczne, gdyż jest to jedna z głównych barier w rozwoju naszego rolnictwa.

Co zatem czeka polskich rolników?

Nowa WPR nie powinna być powodem do obaw. Rolnictwo będzie w większym stopniu angażowane w przeciwdziałanie zmianom klimatycznym i ochronę środowiska – 30% środków na dopłaty bezpośrednie będzie związane z realizacją ekoschematów, podobnie w II filarze 35% środków będzie angażowane w inwestycje prośrodowiskowe, np. w odnawialne źródła energii w gospodarstwach. Mniejsze i średnie gospodarstwa będą wspierane przez płatności redystrybucyjne, podwyższone będą też dopłaty dla młodych rolników.

Co z ubezpieczaniem tych mniejszych, nieaktywnych rolników KRUS?

Tego nie możemy zmieniać, bo drobni rolnicy nie mogą stracić z powodu unijnych wytycznych.

W jaki sposób możemy wyłonić naszych aktywnych rolników?

Powiem na moim przykładzie. Od kiedy tylko było to możliwe moje gospodarstwo zaczęło rozliczać VAT na zasadach ogólnych. Takich jak ja jest w Polsce około 100 tys. Nie ma problemu, aby aktywni rolnicy przedstawiali tego rodzaju dokumenty o kosztach i przychodach. Przecież czynią już to wnioskując o dopłaty do paliwa rolniczego. Poza tym nikt nie przechodził na VAT, żeby stracić tylko żeby zyskać przy inwestycjach.

Ogromnym problemem są emerytury rolnicze w Polsce. Młodzi nie mogą przejmować gospodarstw, bo ich rodzice nie osiągnęli jeszcze wieku emerytalnego. Czy powinien nastąpić powrót do wieku emerytalnego dla rolników do 60. roku życia?

Trzeba wrócić do tych rozwiązań. Uważam, że wsparcie rent strukturalnych pieniędzmi z UE było dobrym pomysłem. Przyspieszyliśmy wymianę pokoleń, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że wiele było w nim nadużyć. Jednak gdy wyszły na jaw, to system zaczęto uszczelniać.

A czy nie byłoby dobrym rozwiązaniem przesunięcie granicy wieku dla młodego rolnika do 45 lat?

– Odpowiem politycznie. Na najbliższe 7 lat temat jest zamknięty, ale to nie znaczy, że nie należy zacząć dyskusji o kolejnej perspektywie finansowej.

Podsumowując, jakie pan widzi perspektywy przed polskim rolnictwem?

Wyzwania, jakie stoją przed nami, włącznie z „Zielonym Ładem”, nie powinny być dużym problemem. Myślę, że sobie poradzimy, bo jesteśmy na dobrej pozycji startowej. Większe niebezpieczeństwo jest w decyzjach podejmowanych przez rząd, czego przykładem jest cały czas forsowana tzw. „Piątka dla zwierząt”.

Czego Pan życzy naszym Czytelnikom na nadchodzące Święta Bożego Narodzenia?

Jako politykowi i byłem ministrowi, ale ciągle rolnikowi, marzy mi się, abyśmy w kluczowych dla naszego rolnictwa kwestiach odsuwali bieżącą politykę na bok i myśleli perspektywicznie o tym, co będzie za lat pięć, dziesięć i piętnaście. Tego życzę polskiemu rolnictwu. A w dobie pandemii życzę wszystkim Czytelnikom przede wszystkim zdrowia tak na Święta, jak i na co dzień.

Dziękujemy za rozmowę.
fot. I. Oleszczyński

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
13. grudzień 2024 19:32