WPR, czyli Wspólny Paraliż Rolnictwaarchiwum
StoryEditorKOMENTARZ Naczelnego

WPR, czyli Wspólny Paraliż Rolnictwa

17.07.2023., 17:00h
Dojrzewające na naszych polach zboże i rzepak, to najdroższe plony w historii Polski. Żeby wyrosły, zastosowano najdroższe z możliwych nawozów. Ciągniki jeździły na paliwie, które jesienią 2022 r. podrożało do 7,8 zł/l. I teraz pytanie: za ile rolnicy sprzedadzą swoje zbiory? Odpowiedź będzie bardzo trudna zarówno dla ministra rolnictwa, jak i Komisji Europejskiej, która przecież odpowiada za Wspólną Politykę Rolną, a może raczej za Wspólny Paraliż Rolnictwa

Polska wersja WPR przygotowywana przez eksperta od "Piątki dla zwierząt"

Niestety, nie doczekaliśmy się Narodowej Polityki Rolnej. Dostaliśmy protezę, czyli Plan Strategiczny, a więc nasz pomysł na polonizację WPR, ale mocno zmodyfikowany przez Brukselę. W rolę protetyka wcielił się Grzegorz Puda, który przygotował zręby naszego Planu Strategicznego, a miał także wdrażać „Piątkę dla zwierząt” – prawdziwy przyjaciel rolnictwa, chciałoby się powiedzieć. Proteza została chyba źle dopasowana, skoro już dziś słychać, że nie wszystkie wymagania będą obowiązywały wszystkich rolników itd. Proteza jak to proteza, wiadomo, zupę da się zjeść i ziemniaki, może nawet mielonego, ale schabowego pożuć trudno.

Wspólny Paraliż Rolnictwa i ograniczenie produkcji zwierzęciej, czyli "efektywne" działania Brukseli

Kiedy kilka lat temu pojawiły się pierwsze propozycje związane ze Wspólnym Paraliżem Rolnictwa, zwłaszcza jeśli chodzi o ograniczenie stosowania nawozów, zastanawialiśmy się w redakcji, jak w rzeczywistości UE chce to osiągnąć. Nie trzeba było długo czekać. Kiedy saletra podrożała do 5000 zł/t, redukcja nastąpiła samoistnie. A jak będzie w nowym sezonie? Ile nawozów kupią rolnicy, jeśli rzepak sprzedadzą po 1500 zł/t, a pszenicę po 800 zł/t, nawet jeśli dziś nawozy są znacznie tańsze niż jesienią 2022 r.?

Później zastanawialiśmy się, jak Bruksela chce ograniczyć produkcję zwierzęcą. I proszę, mamy jeden z najcięższych kryzysów na rynku mleka. Ceny skupu spadły już o ponad 30%, a końca kryzysu nie widać. Spółdzielnie mleczarskie notują bezprecedensowe straty, a Bruksela nic. Na polskie apele o przeprowadzenie interwencyjnego skupu mleka w proszku i masła Unia odpowiada, że nie ma takiej potrzeby. No dobrze, Polska jest w Brukseli na cenzurowanym, więc robią nam na złość. Ale kiedy Europejska Rada Mleczarska, zrzeszająca dostawców głównie z państw zachodnich wielkich producentów mleka (łącznie z 14 krajów), apeluje o wprowadzenie programu dobrowolnych redukcji, aby ograniczyć podaż mleka na rynek, nasz komisarz ds. rolnictwa odpowiada, że „nie widzi takiej potrzeby”. Ta dobrowolna redukcja miałaby polegać na wypłacie rekompensat w zamian za zmniejszenie dostaw o określoną ilość mleka, co pozwoli uchronić gospodarstwa przed likwidacją. A przecież dziś niskie ceny skupu to niejedyny problem dostawców. Kolejny już rysuje się na horyzoncie. Wielu producentów mleka dorabia trzymając w oborach opasy, których ceny także zaczęły spadać. Na rynku pojawia się coraz więcej bydła na mięso, w tym także nadwyżka krów z likwidowanych obór. Nieszczęścia chodzą parami.

Kryzys na rynku mleka trafił się brukselczykom chcącym dokonać „zielonej rewolucji” w rolnictwie „jak ślepej kurze ziarno”. Polityka paraliżu rolnictwa dokonuje się na naszych oczach. To polityka krótkowzroczna, bo czym wykarmić 8 mld ludzi? Albo 8,5 mld za siedem lat.

Unia Europejska zamiast produkcję żywności zmniejszać, powinna już dziś zastanawiać się jak ją zwiększyć?

Głodująca Afryka i Bliski Wschód, których pustynie raczej się nie zazielenią, mogą być niewyczerpalnym źródłem uchodźców, którzy oprócz różnorodności przyniosą Berlinowi, Paryżowi a może i Warszawie ogromne kłopoty.

W historii przemysłu spożywczego mieliśmy wiele afer. W latach 90. w Belgii wykluwały się pisklęta bez głów, bo nioski dostawały paszę skażoną dioksynami. Całkiem niedawno niemiecka firma sprzedawała producentom pasz bogate w dioksyny tłuszcze technicznie. Mieliśmy koninę udającą wołowinę i słynne leżaki w jednej z polskich ubojni bydła. Nawiasem mówiąc, identyczne leżaki w niemieckiej ubojni nie budziły już takiego oburzenia w Europie. Jednak takiej afery jak obecnie, świat jeszcze nie widział, a chodzi o ptasią grypę wśród kotów. Głównym oskarżonym jest tutaj drób. Rzekomo koty najadły się karmy wyprodukowanej z drobiu, który mógł być zarażony ptasią grypą, zachorowały i zdechły. Trzeba zastrzec, że koty wiejskie są na razie bezpieczne. Ptasia grypa to przypadłość kotów z miasta, żywionych jakże bogato reklamowanymi w telewizjach puszeczkami i saszetkami.

Kłopoty drobiarzy, to kłopoty producentów zbóż

Czy po informacjach o drobiu z wirusem ludzie się nie wystraszą? Czy nie przestaną kupować pałek, filetów z piersi, udek czy jaj? Dlaczego sprawę wywleczono bez dogłębnego zbadania? Czy nie należało najpierw znaleźć skażonej karmy i wycofać jej z rynku? Kiedyś, latem, w tzw. sezonie ogórkowym, mieliśmy paskudę z Zalewu Zegrzyńskiego albo królisa, który wygryzał rury wydechowe, ciął przewody hamulcowe i niszczył opony. Dziś mamy inną sensację – koty z ptasią grypą.

Paweł Kuroczycki
fot. arch. TPR

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
28. kwiecień 2024 12:12