StoryEditorKomentarz naczelnych

Od lat rolników pozbawia się ziemi za emeryturę. Gdzie tu prawa człowieka?

Rolnik, żeby dostać emeryturę rolniczą musi komuś przekazać swoją ziemię. Ten proceder trwa od głębokiego PRL-u. I chociaż od 17 lat jesteśmy w UE, to nikt – ani lewica, ani prawica – nie zastanowił się czy to jest zgodne z konstytucją i prawami człowieka.

Czy Polski Ład zlikwiduje niesprawiedliwe traktowanie rolników, którzy chcą przejść na emeryturę?

Władza zapowiada zmianę zasad przechodzenia rolników na emeryturę. Dziś, aby uzyskać takową z KRUS, muszą przekazać komuś ziemię, czyli pozbyć się swojego warsztatu pracy. Zgodnie z propozycjami zawartymi w tzw. Polskim Ładzie, obowiązek ten zostanie zlikwidowany. Naszym zdaniem był to niesprawiedliwy relikt komunizmu w Polsce, który miał się bardzo dobrze w III Rzeczypospolitej.

Przypominamy, że pierwsze regulacje prawne dotyczące rolniczych emerytur pochodzą z powojennej Polski z 1962 r., kiedy za przekazanie gospodarstwa ponad 2 ha dawano 400 zł emerytury, a powyżej 10 ha – 600 zł (nie było wówczas składek wprowadzonych dopiero w 1977 r.). Ziemia zmieniała oczywiście właściciela i przechodziła na własność państwa. Rolnik idący na emeryturę mógł pozostawić sobie działkę 0,2 ha, budynek mieszkalny i gospodarski – podobnie jak dziś. Takie podejście wynikało z faktu, że indywidualni gospodarze w PRL byli traktowani jako trwała przeszkoda na drodze do całkowitego uspołecznienia rolnictwa. Bo tylko rolnictwo oparte na spółdzielniach produkcyjnych oraz pegeerach – według ówczesnych władz – mogło zapewnić tanią i dostępną żywność. Te złudzenia okazały się typowym zamkiem na lodzie.

I już za Gierka zaczęto doceniać potencjał produkcyjny chłopskich gospodarstw. Jednak dopiero na początku lat 80. ubiegłego wieku uznano, że gospodarstwa rodzinne są „trwałym ogniwem systemu społeczno-ekonomicznego kraju”.

Nikt nie pomyślał czy takie traktowanie rolników jest zgodne z Konstytucją i prawami człowieka

PRL przeminął dawno, od 17 lat jesteśmy w Unii Europejskiej, a zasada pozbawienia emerytów ziemi – nieco zmodyfikowana – obowiązuje drodzy Czytelnicy do dziś. Przez 30 lat III RP nikt – ani lewica, ani prawica – nie zastanowił się czy to jest zgodne z konstytucją i prawami człowieka. Nad tą niesprawiedliwością nie pochylił się też żaden Europejski Trybunał Praw Człowieka ani Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

I pomyśleć, że choć od 1962 r. minęło 59 lat, rolnik ciągle traktowany jest jak człowiek drugiej kategorii. Chłop polski ma żywić, bronić i nie marudzić. Mamy nadzieję, że to się wreszcie zmieni. Ale zadowoleni będziemy dopiero jak to rozwiązanie wejdzie w życie. Bo jak wiemy, niektóre korzystne rozwiązania dla rolnictwa okazują się typowymi obietnicami przedwyborczymi. I ta uwaga nie dotyczy tylko obecnej władzy.

Trzeba rozwiązać kwestię dopłat bezpośrednich dla "rolników z Warszawy"

Grzegorz Puda, minister rolnictwa, zapowiedział także nową ustawę o gospodarstwie rodzinnym. Ma ona przywrócić godność rolnika i wesprzeć małe i średnie gospodarstwa. Ale wszak wszyscy dotychczasowi ministrowie rolnictwa bronili małych i średnich gospodarstw, bo to jest nadal istotny wyborczy elektorat. Kilkanaście tysięcy dużych gospodarstw nie jest tak łakomym kąskiem dla partii politycznych jak setki tysięcy kilku- czy też kilkunastuhektarowców. Pamiętajmy, że w naszym kraju grubo ponad milion gospodarstw pobiera dopłaty obszarowe. To także jest problem do rozwiązania, bo dopłaty trafiają często do osób, które ziemi nie uprawiają, a np. odziedziczyły ją po rodzicach lub nawet dziadkach. Nie mówimy tu o sytuacji, w której rolnik na stare lata czerpie dochody z dzierżawy ziemi i uzupełnia w ten sposób niewielką emeryturę z KRUS. Chodzi o ludzi, którzy mieszkają w Warszawie, Katowicach, Łodzi lub Rzeszowie i nawet nie wiedzą, gdzie dokładnie znajduje się ich ojcowizna.

Dla nich owe kilka – kilkanaście tysięcy złotych rocznie to przysłowiowa wisienka na torcie. Po prostu, dochód pozwalający sfinansować tzw. przyjemności – jak na przykład wyjazdy wakacyjne, zakup nowego telewizora lub smartfona dla dziecka. Pisaliśmy już o tym w tej rubryce i wracamy do tematu, bo jest on bardzo ważny dla aktywnych rolników.

Przerażający się powolny upadek KZSM

Z wielkim przerażeniem obserwujemy powolny upadek znaczenia Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich. Za ten proces odpowiada w 80 procentach obecny zarząd KZSM, który jak wiadomo składa się z prezesa Waldemara Brosia i jego zastępcy Stanisława Wieczorka. Oto jeden z konkretów. We władzach Komisji Zarządzającej Funduszem Promocji Mleka, czyli rolniczym groszem, nie znalazł się wiceprezes Stanisław Wieczorek – jedyny przedstawiciel KZSM. Chociaż mu obiecano, że będzie zastępcą przewodniczącego wspomnianej Komisji? Aż nam się nie chce wierzyć, że ten wybitny lustrator oraz wspaniały ekonomista – czego dowodem są jego okazałe zarobki – uwierzył w owe obiecanki. Podczas posiedzenia inauguracyjnego Komisji po raz czwarty nie przeszedł projekt dofinansowania Targów MLEKO-EXPO zgłoszony przez prezesa Wieczorka, które odbywają się corocznie w Pałacu Kultury i Nauki. My te Targi zawsze docenialiśmy, chociaż widzieliśmy ich powolny upadek. Jednak nadal jesteśmy przekonani, że ta impreza jest potrzebna. Tylko trzeba zmienić jej formułę i miejsce. To znaczy, przenieść ją do nowoczesnych hal wystawienniczych, których w Warszawie – czy też w jej okolicach – nie brakuje. Odrzucenie dofinansowania MLEKO-EXPO nie można nazwać bynajmniej policzkiem wobec władz KZSM. To jest bowiem wielki kop w d…! To jest oznaka braku szacunku dla tej spółdzielczej organizacji.

Rozumiemy, że z tej racji spółdzielnie popierające gorąco prezesa Brosia zorganizują wielką zadymę przed budynkiem ministerstwa rolnictwa, wobec której czarne dymy i zamknięcie gmachu resortu przez AgroUnię – dowodzoną przez Michała Kołodziejczaka – będzie można określać w kategoriach zabawy przedszkolaków.

Krzysztof Wróblewski i Paweł Kuroczycki,
redaktorzy naczelni "Tygodnika Poradnika Rolniczego"
fot. Archiwum

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
26. kwiecień 2024 00:57