StoryEditorInterwencja

Trzymamy myśliwych za słowo

23.08.2017., 14:08h
Z redakcją „Tygodnika Poradnika Rolniczego” skontaktowali się rolnicy z okolic Janowca nad Wisłą. – Nie możemy dogadać się z myśliwymi. Przyjedźcie na spotkanie z kołem łowieckim, przy przedstawicielu rolniczego tygodnika będą musieli potraktować nas serio.
Grzegorz Wiadrowski, rolnik z gminy Janowiec, wylicza pretensje do koła WKŁ „Knieja”: – Nie odpowiadają na zgłoszenia szkód albo odpowiadają po terminie. Do tego domagają się aktów notarialnych potwierdzających własność uprawy. Szacują szkody tak, że rolnicy ponoszą straty. W ubiegłym roku tak mi oszacowali szkody w kukurydzy, że byłem stratny 20 tys. zł. Zwierzyny jest mnóstwo, robi potężne szkody, tymczasem z wyliczeń myśliwych wynika, że tu prawie nie ma dzików. A przecież bywa tak, że widzimy ich w jednym stadzie więcej niż według obliczeń koła jest w całym obwodzie. Dlatego uważamy, że odstrzał jest zdecydowanie za mały. Myśliwi nie dotrzymają obietnic. Obiecali, że będą pełnić dyżury także nocą. Powiesiliśmy nitkę między szczeblami, po których się wchodzi na ambonę stojącą na Powiślu. Wchodząc nie da się jej nie zerwać. Wisiała przez trzy miesiące!

Akt niepotrzebny

– Chcieliśmy się dogadać, nie chcieliśmy wojny. Liczyliśmy, że uda się rozwiązać nasze problemy polubownie. Tymczasem w odpowiedzi na pismo z gminy myśliwi napisali, że nie ma z nami współpracy i nikt ich jeszcze nie podał do sądu. Nikt z nas nie ma czasu na chodzenie po sądach. Ale jesteśmy coraz bardziej zdeterminowani, wiemy, że są przypadki wypowiedzenia dzierżawy kołom łowieckim, z których rolnicy nie są zadowoleni – tłumaczą.

Rolników wspiera gmina, samorząd na prośbę rolników zorganizował 5 lipca w Janowcu nad Wisłą ich spotkanie z przedstawicielami WKŁ „Knieja”, Lasów Państwowych, urzędnikami gminy i starostwa w Puławach. Był też przedstawiciel Lubelskiej Izby Rolniczej. Spotkanie poprowadził wójt gminy Janowiec Jan Gędek. Na początek oddał głos Karolowi Szwalbe, wiceprezesowi WKŁ „Knieja”. – Nie możemy mówić o żadnej zapaści, jeśli chodzi o pozyskanie dzika i sarny. Wywiązujemy się z naszych zobowiązań. W ub. sezonie mieliśmy rekordowy od czterech lat pozysk dzików, czyli 30 sztuk. Po zrealizowaniu planu zwiększyliśmy go o 10 proc. Odstrzał sarny zrealizowaliśmy w 100 proc.


Po wstępie ze strony myśliwych wójt wywołał temat przewlekłości w szacowaniu szkód. Myśliwi z „Kniei”, powołując się na wewnętrzne wytyczne do zarządzenia ministra rolnictwa, domagają się formalnego poświadczenia własności upraw, aktów notarialnych czy umów dzierżaw, których zgłaszana szkoda dotyczy. Nie chcą słyszeć o oświadczeniu podpisanym przez rolnika, odsyłają takie pisma, jako niespełniające wymogów formalnych, a procedura szacowania szkód bardzo się wydłuża – streścił problem wójt Gędek. – Podpisane, doprecyzowane i zunifikowane oświadczenie rolnika, że to on jest właścicielem uprawy, powinno załatwiać sprawę – powiedział Jan Gędek. Wspierała go prawnik z urzędu gminy. Tłumaczyła, że nawet Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa wypłaca państwowe pieniądze na podstawie oświadczenia. Głos zabrał też Radosław Zaleski z Lubelskiej Izby Rolniczej. – Nie spotkałem się do tej pory z przypadkiem, żeby jakieś koło wymagało przy zgłaszaniu szkód aktów notarialnych. Chciałbym zobaczyć wytyczne PZŁ do rozporządzenia ministra rolnictwa, z których ma wynikać taka konieczność. Wytycznych nie ma na stronie internetowej, rozporządzenie o tym nie mówi. Zainteresujemy się tym, LIR zwróci się oficjalnie w tej sprawie do PZŁ w Lublinie.

Po długiej dyskusji myśliwi dali się w końcu przekonać. Uzgodniono, że do skutecznego zgłoszenia nie będą już wymagane budzące kontrowersje dokumenty. Wystarczy dołączone do zgłoszenia o szkodzie oświadczanie, że zgłaszający jest właścicielem uprawy. Do tego mapka wskazująca działkę (do uzyskania w gminie). To ukłon w stronę myśliwych i ich specjalistów od szacowania start. Nie wszyscy bowiem znają dokładnie teren i sam numer ewidencyjny może być w ich przypadku niewystarczający.

Szacowanie przy świadku

Następny wątek dyskusji to szacowanie szkód. Także wywołał duże emocje. Myśliwi twierdzili, że jeśli chcieliby podchodzić do szkód dokładnie według tego czego na temat szacowania dowiedzieli się na kursie organizowanym przez PZŁ w Lublinie, rolnicy byliby poszkodowani. To nie przekonało samych zainteresowanych. Nie chcą, żeby myśliwi byli sędziami we własnej sprawie. – Przepisy w tej kwestii są błędne, szkody z szacowania szkód i samo szacowanie szkód powinni przeprowadzać ludzie bezstronni – mówił Dariusz Pacocha.

W tym miejscu po raz kolejny włączył się przedstawiciel Lubelskiej Izby Rolniczej. Zadeklarował, że na życzenie poszkodowanego rolnika w szacowaniu szkody będzie brał udział przedstawiciel LIR. – Praktyka jest taka, że rolnik, który już jest umówiony na szacowanie, zawiadamia nas o terminie i zwraca się z prośbą o udział w nim przedstawiciela izby – mówi Radosław Zaleski. – Przedstawiciele izby jeżdżą na szacowania. Może się zdarzyć, że ktoś nie dotrze ze względów losowych czy zawodowych, ale norma jest tak, że przyjeżdżamy na szacowania.

Większość zebranych była zgodna, że to dobre rozwiązanie. A także, że najlepiej będzie, gdy plantator, który chce, żeby w szacowaniu szkód wziął udział przedstawiciel LIR, zasygnalizuje to już na etapie składania wniosku o szacowanie szkody. A gdy termin będzie ustalony, powiadomi o nim LIR.

Rolnicy przywoływali także konkretne przypadki niezadowalającej reakcji koła na zgłoszenie szkody. A także sytuacje, które zamiast współpracą kończyły się pogłębieniem konfliktu. Dariusz Pacocha: – Jak mam ogrodzić pastuchem 70 kawałków pola i go pilnować, tak jak sobie zażyczyli myśliwi? Jest was sześćdziesięciu kilku a ja jeden. Nie możecie pełnić dyżurów? Prosiłem o postawienie zwyżek. Powstały? Nie. Całą jesień pszenica była buchtowana, całą wiosnę buchtowana, jeszcze teraz dziki przychodzą.

Wyjątkowo bulwersujący był przykład, o którym mówiła Barbara Kwasek. Do chwili odbywającego się na początku lipca spotkania w Janowcu nie dostała żadnej odpowiedzi na zgłoszenie szkody na plantacji borówki jeszcze z marca. Myśliwi tłumaczyli, że czekają na rzeczoznawcę, specjalistę w tej dziedzinie. Ustalono, że jest niedopuszczalne, żeby rolnik miesiącami oczekiwał bez skutku na jakąkolwiek odpowiedź ze strony koła łowieckiego w sprawie szkody na plantacji.

Punkt sporny: odstrzał

Wielkie emocje wzbudziła sprawa odstrzału i powiązana z nią kwestia określania przez myśliwych liczebności zwierzyny na terenie obwodu. Tu stanowiska rolników i myśliwych różnią się zasadniczo. Pierwsi opowiadają, że zdarza im się widzieć w jednym stadzie więcej dzików niż według myśliwych jest w całym obwodzie. Koło łowieckie broni się stwierdzając, że dziki migrują. – To nie jest takie proste. Przepływa przez Wisłę wataha z okolic Kazimierza czy Mięćmierza, odstrzelimy 2–3 sztuki i dziki się wycofują – mówił Karol Szwalbe. – Inwentaryzacja jest przeprowadzana w lutym–marcu – dodaje prezes koła „Knieja” Marcin Janicki. – A w tym okresie dzików tu nie ma. Przychodzą, jak zaczynają się uprawy.

Na ten rok myśliwi mają zaplanowane do odstrzału 32 dziki. To według rolników zdecydowanie za mało. – Co zrobić, żeby ten odstrzał był większy? – pytał myśliwych wójt Jan Gędek. Polubowna propozycja wójta, żeby przyjąć deklaracje koła łowieckiego, że w tym roku po wykonaniu planu wystąpią o jego zwiększenie, nie wzbudziła entuzjazmu zgromadzonych. Oczekują radykalnego zwiększenia odstrzału, adekwatnego do ilości dzików żerujących w ich uprawach.

Spotkanie podsumował wójt Jan Gędek.: – Możemy rozmawiać, rozmawiamy w sposób cywilizowany. Zrobiliśmy krok do przodu i mam nadzieję, że będą owoce tego spotkania. Choć oczywiście wszystkich problemów na raz rozwiązać się nie da.

Krzysztof Janisławski
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
13. grudzień 2024 02:08