StoryEditorWiadomości rolnicze

Dla odchodzących najważniejsza jest bliskość

30.10.2017., 15:10h
W listopadzie wspominamy tych, którzy odeszli. Przywołujemy w pamięci obrazy największej ich aktywności i najlepszej formy. Nie chcemy wspominać czasu, kiedy – krócej lub dłużej – odchodzili. Tymczasem to może być najważniejszy okres zarówno w ich, jak i w naszym życiu. Tak twierdzi w rozmowie z nami Barbara Grochal, koordynatorka wolontariuszy z poznańskiego Hospicjum-Palium.


Kim jest Barbara Grochal? I dlaczego właśnie hospicjum?

Koordynuję działania wolontariuszy w hospicjum. Kiedy zaczynałam, było nas siedmioro, dziś jest setka. Kiedy miałam 13 lat, zmarła moja ukochana ciocia, która właściwie mnie wychowywała. Myślę, że przez kolejne 30 lat miałam z tym problem – całe studia, dorosłe życie. To, że tu jestem, to sprawa także tego doświadczenia. Ale też jakoś często towarzyszyłam ludziom w umieraniu. Pracuję od dziewięciu lat i ciągle się uczę. Więcej czuję i jestem bardziej uważna na wiele rzeczy.

Kiedy ktoś z naszych bliskich otrzymuje fatalną diagnozę, chyba naturalnie zaczynamy być uważni?

Z tym jest bardzo różnie. Mam na myśli to, że najczęściej choroba skupia niewyobrażalną uwagę rodziny i powoduje wzmożoną aktywność. Ale może nie zawsze najlepszą dla samego chorego. 

Powiem tak. Przed chwilą, zanim z panią usiadłam, biegałam z koleżanką. To stomatolożka, regularnie odwiedza nasze hospicjum. Podeszłyśmy do jednej z pacjentek – większość z naszych podopiecznych to osoby z rozsianym już nowotworem. I Ela stwierdza, że tam jest do zrobienia coś z którymś zębem. Ktoś by pomyślał: „A po co takiemu choremu, któremu nie wiadomo ile zostało, zęby leczyć? Ostatnia droga – czy to sens?”. Otóż tak, bo ludzie z chorobą terminalną, czyli nieuchronnie prowadzącą do śmierci, albo inaczej – taką, w której możemy leczyć już tylko objawy, a nie przyczyny – mają w tym momencie życia takie same potrzeby jak dawniej i takie same jak my. Choroba dokłada tylko dodatkową perspektywę i emocje, ale nie sprawia, że wszystko, czym żył chory, przestaje go bawić, drażnić czy zajmować. Dlatego należy bardzo dbać o to, żeby chory bliski mógł z wielu udogodnień korzystać. Mamie można zaproponować wizytę u kosmetyczki, u fryzjera, ojca czy dziadka – zabrać na mecz. Kupić piwo, pozwolić zapalić papierosa. Odchodzenie to też część życia. I trzeba sprawić, by ten czas był najlepszym z możliwych.

Rodzinie chyba często nie mieści się to w głowie?

Tak, to częsta reakcja. Jest koncentracja, ale wyłącznie na chorobie i na sposobach jej odwrócenia. Ma miejsce cały ten pośpiech, gotowanie specjalnych obiadów, szukanie oryginalnych terapii, diet, bieganie po kolejnych lekarzach albo osobach obiecujących wyjątkowe efekty terapeutyczne. Nie negujemy tego, ale z praktyki wiemy, że wtedy najbardziej cenna – dla obu stron – jest bliskość, i jeszcze raz bliskość. Zamiast kolejnego zielonego koktajlu, zrobionego może w nietanim urządzeniu, usiądźmy i zacznijmy rozmawiać. Nie wmuszajmy choremu kolejnej porcji zupy, którą z trudem przełyka, tylko rozmawiajmy. O wszystkim.

Czyli także o chorobie? To chyba niełatwe, rodziny wolą nie poruszać tego tematu.

Rak to ciągle temat tabu, w rozmowach z chorymi przewija się raczej:  „Nie martw się”, „Zjedz, teraz potrzebujesz sił do walki”, „Będzie dobrze”. Ale to często nasz lęk przed chorobą i umieraniem jest większy i powoduje, że udajemy, że tego nie ma, próbujemy zaczarować tę rzeczywistość. Tymczasem choremu nie robi to dobrze. Z praktyki wiemy, że najbardziej opłaca się prawda. Chorzy chcą ją znać. Trzeba mówić o chorobie z delikatnością, zaznaczając, że nie wiemy, ile czasu zostało, ale nie zatajać prawdy. Wtedy chory może jeszcze zdążyć wiele rzeczy zrobić czy powiedzieć, a nam łatwiej będzie też organizować dla niego pomoc. 

Jakich słów używać w takich rozmowach?

Nie ma recepty, to wszystko zależy. Ale przede wszystkim poświęcać czas.  Nie bać się nawet siedzenia, patrzenia na siebie i uśmiechania się. A potem stopniowo pytania: „Co mogę dla ciebie zrobić?”. „Co byś chciała, żebym ja zrobiła, zapamiętała, kiedy odejdziesz, bo przecież każdy z nas odejdzie”, „Co  jest dla ciebie ważne?”. Naszym pierwszym nauczycielem rozmawiania jest szef, profesor Jacek Łuczak.  Od lat pyta pacjentów: „Czy Pan Bóg pomaga?”. Odpowiedź na to pytanie, a bywa różna, zawsze otwiera furtki do rozmów. Profesor zawsze mówi, żeby pamiętać o dwóch rodzajach bólu u pacjentów – o fizycznym i duchowym. Na ten drugi lekiem jest tylko kontakt, drugi człowiek, bliskość.


Właśnie, z doświadczenia wiem, że i chory, i rodzina, tuż po diagnozie poruszają się często po omacku.

Tak, system, niestety nie prowadzi, lekarze specjaliści nie mówią pacjentowi ani bliskim, co teraz będzie się działo, co robić, dokąd się udać. Tymczasem chorzy z rozsianym rakiem, albo też z chorobami rzadkimi, jak wielu naszych pacjentów, powinni tuż po diagnozie, jeszcze w trakcie chemio- lub radioterapii, już być pod opieką paliatywną. Można wtedy im szybciej i skuteczniej pomóc, życie staje się dla nich znośniejsze, i jeszcze mogą w tym życiu z satysfakcją uczestniczyć.

Opieka paliatywna, hospicjum, hospicjum domowe – to paraliżuje rodziny i chyba też chorych? Nawet jeśli wiedzą o tej formie opieki, chyba odsuwają ją w myślach, jako kojarzącą się wyłącznie z umieraniem?

I to jest podstawowy błąd. Wiele rodzin prosi nas o pomoc, ale mówi: „Przyjedźcie, tylko tak, żeby nie widział, że to jest samochód hospicjum”. Odpowiadamy wtedy: „Nie, wy musicie z chorym tak porozmawiać, żebyśmy nie musieli tego ukrywać. Ale jeśli nie potraficie, mamy specjalistę, który w tym pomoże”. Wyjaśnijmy od razu pochodzenie słowa „paliatywny”. Palium to po łacinie płaszcz. I poradnie takiej opieki czy też hospicja, nie są umieralniami, tylko mają za zadanie okryć płaszczem kompleksowej opieki. Mamy pacjentów, którzy są w opiece paliatywnej podczas morderczej terapii, a potem wychodzą z nowotworów.

Hospicjum czy poradnia ustawia pacjentowi leki, monitoruje stan, ma pielęgniarki, lekarzy, psychologów, rehabilitantów, którzy odwiedzają też pacjentów w domu. To często bardzo potrzebne rodzinie, która nie zawsze jest w stanie poradzić sobie z opieką nad chorym. A często i ze swoimi emocjami. Bo, pamiętajmy, wsparcia psychologicznego potrzebuje też często rodzina.

Czy niektórzy łatwiej radzą sobie z perspektywą odchodzenia?

Wydaje mi się, że tak, Że to ludzie mieszkający na wsi. Oni dużo lepiej niż ci w miastach rozumieją cykl narodzin i śmierci, przemijanie i odradzanie się. Tego trochę im zazdroszczę.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
14. grudzień 2024 23:57