StoryEditorŻycie wsi

Jak rolnik-historyk na plan filmowy trafił?

12.04.2019., 19:04h
Lorenki, gospodarstwo pod lasem. Parterowy dom, podwórko i biegających po nim dziesięć kotów. Przed bramę wychodzi Jarek Włostek. Szczupły, niewysoki, ma na sobie ciemną koszulkę z orłem w koronie i napisem „10 Pułk Piechoty”. Wiem, że przyjechałam do kogoś, kto pasjonuje się historią. Nie spodziewałam się jednak, że zawodowy rolnik z Lorenek w pow. zgierskim okaże się też zawodowym historykiem.
To wszystko uratowane przed wyrzuceniem albo spaleniem. U nas była tradycja, że po śmierci człowieka pali się odzież, która do niego należała. Cudem uratowały się te dwa wełniaki. Jeden po mojej babci, drugi – po jej siostrze. Mają przynajmniej sto lat – mówi, poprawiając stojące na podłodze kolorowe spódnice, swoje „strychowe trofea”, Jarek.

Ratowane ze śmietnika

Spódnice stoją. Głowę bym dała, że na stalowym stojaku. Ale nie, okazuje się, że trzymają się własnymi siłami. Bo to wełniaki eleganckie, lepszej roboty. Usztywnione od spodu papierem. Robiono tak, żeby spódnica trzymała kształt i odstawała. Każda panna musiała sobie taką uszyć i wyhaftować. Albo zlecała krawcowym. Ale jakieś wąskie w talii te spódnice, a i doszyte do nich kamizelki też jak na nastolatkę.

Rzeczywiście, na pannę na wydaniu. Byliśmy kiedyś mniejsi. To widać też w wykopaliskach, w których co jakiś czas biorę udział. Metr siedemdziesiąt i sześćdziesiąt pięć kilo wagi to był już kawał chłopa – wyjaśnia Jarek i zdradza, że ta wiedza to efekt pasji i studiów.

W międzyczasie dowiaduję się, że ziemia, na której leży gospodarstwo, jest po wielekroć wyjątkowa. Że mieszkało tam wielu Wielkopolan wysiedlanych we wrześniu 1939 roku do Generalnej Guberni. Że pod nami tętnią źródła geotermalne. Że na polu za oknem rozbił się trzy dni po rozpoczęciu wojny polski bombowiec, którego pilnował dziadek żony Jarka. Kawałek dalej leżą Walewice z pałacem, w którym urodziła się Maria Walewska, największa miłość Napoleona Bonapartego. I jeszcze że kilka kilometrów dalej urodził się generał Anders, we wsi widzianej z okna – dziadek komika Szymona Majewskiego, a kilka wiosek dalej w wojsku służył brat Josepha Ratzingera, późniejszego papieża. Produkował fikcyjne zaświadczenia o zatrudnieniu, ratując w ten sposób wielu Polaków.

Jarek z żoną Moniką. Żony rekonstruktorów też muszą się zbroić, ale dla odmiany – w cierpliwość. Bo takie rekonstrukcje to regularna nieobecność w domu.
  • Jarek z żoną Moniką. Żony rekonstruktorów też muszą się zbroić, ale dla odmiany – w cierpliwość. Bo takie rekonstrukcje to regularna nieobecność w domu.
To wszystko w promieniu raptem kilkunastu kilometrów. Szybko zdaję sobie sprawę, że to nie tyle wyjątkowość tego kawałka na mapie Polski. Że takich miejsc z wyjątkowymi historiami są w Polsce dziesiątki tysięcy. Tylko trzeba im takich Jarków z pasją.

400 lat i więcej

Jarek mieszka w gospodarstwie żony. Poznał ją pięć lat temu, kiedy przyjechał badać teren, na którym spadł wspomniany bombowiec. Chciał rozmawiać z dziadkiem, który był świadkiem katastrofy. Los sprawił, że dobrze rozmawiało mu się też z wnuczką. Pobrali się dwa lata temu. Gospodarstwo nie jest duże – oprócz dziesięciu kotów mają kilkanaście sztuk bydła mięsnego i dwadzieścia hektarów, na których uprawiają zboże i trochę ziemniaków.

Jarek urodził się w Woli Mąkolskiej, wsi położonej kilka kilometrów dalej.

 – Rodzice są też rolnikami. W Woli jesteśmy od wielu pokoleń, pierwsze wpisy w księgach parafialnych z naszym nazwiskiem sięgają 1612 roku – mówi Jarek, kiedy pytam go o początki.

Urodził się w 1979 roku. Żartuje, że ta historyczna pasja to może dlatego, że 15 lipca.

To rocznica bitwy pod Grunwaldem. Śmieję się, że na urodziny zawsze mi „Krzyżaków” puszczali. I może stąd to się wzięło. Ale wychowywałem się wśród kombatantów, wśród ludzi, którzy pamiętali jeszcze pierwszą wojnę światową. Biegając po podwórku, podsłuchiwałem ich opowieści. Opowiadali zwykle szeptem, bo to były czasy, kiedy bano się głośno mówić o wielu rzeczach. Mój pradziadek uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Ze swoim sprzętem, ze swoją bronią, bo tu u nas zostało jej sporo po pierwszej wojnie. I oczywiście ze swoim koniem, bo na naszych terenach koń to istota niemal święta. Kiedy weterani spotykali się po latach, nie pamiętali imion swoich kolegów, ale potrafili podać imię ostatniego konia swojego kamrata – opowiada Jarek.


Jarek wśród rekonstruktorów z Poznania i kolegów z „dziesiątki” z Łowicza na planie filmu „1920 Bitwa Warszawska”. Stoi po prawej stronie za działem
  • Jarek wśród rekonstruktorów z Poznania i kolegów z „dziesiątki” z Łowicza na planie filmu „1920 Bitwa Warszawska”. Stoi po prawej stronie za działem

Z nosem i ręką w książce

To wspomnienie, jak każde inne, jest dla niego pretekstem do dygresji i „wycieczek” w sąsiednie, a czasem bardzo oddalone obszary historii. Od drugiej wojny do bolszewików, od pierwszej wojny do neolitycznych wykopalisk pod obecną autostradą A1, w których brał udział.

Wątki rozchodzą się nam w dziesiątki kierunków, więc dyscyplinuję Jarka i wracamy do jego historii. Także tej przez duże „H”. Ona dopadła go ponownie, kiedy uległ wypadkowi. Miał osiem lat.

Lewa ręka. Nie byłoby jej, gdyby nie chirurdzy ze Skierniewic i chirurdzy wojskowi. Wracaliśmy z pogrzebu dziadka. Zderzenie czołowe, dachowaliśmy żukiem. Sprawca wypadku świętował wcześniej urodziny swojej córki. Silnik zmiażdżył mi rękę, trzymała się na kilku ścięgnach. Najpierw miała być amputowana, a potem chirurdzy podjęli się niemożliwego. Na mnie testowano szynę, która jest stosowana do tej pory. Miesiące rehabilitacji spędzałem z nosem w książkach. Sięgałem po nie, żeby sprawdzić, czy dziadkowie mówili prawdę. Oglądałem programy Wołoszańskiego – wspomina bardziej inspirujący niż trudny dla niego czas.



Profesorkę – do niewoli

W podstawówce miał wspierających nauczycieli. Podobnie w technikum rolniczym, w którym uczył się na mechanizatora rolnictwa. Historyk powiedział mu kiedyś: „Jarek, matematyka to z ciebie nie będzie. Ale historyk? Możliwe”. Oczywistym kierunkiem stała się historia. Trafił na zaoczne studia do Łodzi. Prawie je skończył – nie obronił tylko pracy magisterskiej, bo wzywał go ogrom prac w gospodarstwie. Mówię, że teraz ta obrona to chyba pestka.

Możliwe, zwłaszcza że co roku we wrześniu „biorę do niewoli” moją profesorkę, panią Jolantę Daszyńską. Robi programy telewizyjne, pisze świetne książki. Z mężem działa w „niemieckiej” grupie rekonstrukcyjnej, w Żelaznym Orle. Spotykamy się, bo ja z kolei działam w stowarzyszeniu 10 Pułk Piechoty. Bierzemy udział w licznych rekonstrukcjach – opowiada o kolejnej pasji i dodaje, że wykształcenie rolnicze bardzo mu pomaga. Kiedy trzeba naprawić jakiś sprzęt czy pojazd, mechanizacja – jak znalazł.


To jeden ze stuletnich wełniaków. Należał najprawdopodobniej do babci Jarka
  • To jeden ze stuletnich wełniaków. Należał najprawdopodobniej do babci Jarka
Rekonstrukcje pozwalają mu poznawać kraje i ludzi. Zdarza się, że jak w starych dobrych dowcipach, siedzi w okopie z przysłowiowym Niemcem i Ruskiem. I, jak w dowcipach, jest zabawnie i bratersko. Żeby było jeszcze śmieszniej, niemieccy rekonstruktorzy grają czasem Rosjan i odwrotnie. Z tą różnicą, że rosyjscy korzystają nie z replik, a oryginałów.

Mamy mundury, gramy w filmach. Dziś reżyserzy nie biorą już przypadkowych statystów, ale korzystają z grup rekonstrukcyjnych. Wiedzą, że mamy odpowiednie sylwetki, szyte na miarę stroje i najczęściej dużą znajomość tematu. Zależy nam przecież na wiarygodności. Zagraliśmy w kilku filmach, między innymi w „1920 Bitwa Warszawska” Jerzego Hoffmanna i w „Teatrze historii” Bogusława Wołoszańskiego. Nasz sprzęt grał w filmie „Westerplatte” – Jarek wymienia osiągnięcia „Pułku”, przynosząc z sąsiedniego pokoju mundur, w którym zaraz zapozuje do zdjęcia.

Nogawki spodni najpierw upycha w cholewce buta. A potem owija łydkę tzw. owijaczem – wełnianym paskiem w rodzaju bandaża, który miał usztywniać łydkę i odciążać mięsień na długich dystansach. Jarek w kompletnym mundurze chwyta za karabin i pokazuje, co oznacza hasło: „Bagnet na broń!”. Niedawno wyjaśniał to z 10 Pułkiem więźniom w zakładzie karnym w Łowiczu. Stowarzyszenie umówiło się z nimi na usługi konserwacji sprzętu używanego w rekonstrukcjach.


Jarek między zmianą łańcucha w siewniku a siewem przebiera się w mundur strzelca Wojska Polskiego i staje do walki
  • Jarek między zmianą łańcucha w siewniku a siewem przebiera się w mundur strzelca Wojska Polskiego i staje do walki
Jak skończyć rozmowę z historykiem? Nie ma sposobu, każde słowo może stać się „niebezpieczne”. Wszystko, czego się człowiek tknie, ma przecież swoją historię. Robię jeszcze zdjęcie oryginalnemu listowi majora Władysława Mikki – więzionego w obozie w Murnau. List pisany był w 1944 roku w grudniu. Jakby do kuzynki, ale brzmi nieco nienaturalnie. Jarek mówi, że miał najprawdopodobniej w zakamuflowany sposób przekazywać ważne informacje kolegom na wolności.

„Kochana Kuzynko. Serdecznie dziękuję za list, który był dla mnie pierwszym promykiem radości, że uda mi się odszukać moich najbliższych. Z góry serdecznie dziękuję za trudy poniesione przy odszukaniu Tosi i Ziuty. Proszę nie gniewać się na mnie za zbyt może poufały nagłówek...”.

Jarek wie, że takich listów świat jest pełen. Że historia, skomplikowana jak kółka zębate, zostawia nam arcyciekawe ślady wszędzie – bez względu na to, gdzie mieszkamy. Wystarczy tylko gdzieś pokopać, poskrobać albo zapukać. A kiedy się coś znajdzie, biec z tym do takich Jarków.

Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
15. grudzień 2024 17:52