W Nowej Woli z przyczyn ekonomicznych zamknięto szkołę podstawową niespełna 10 lat temu.
– Trzeba było szybko działać, bo budynek niszczał. Nie wiedziałem tylko, w jaki sposób – opowiada Jarosław Szczerbacz, proboszcz prawosławnej parafii w Nowej Woli, która przejęła budynek.
W 2010 roku do duchownego zgłosił się doktor medycyny paliatywnej Paweł Grabowski z prośbą o użyczenie lokalu pod stacjonarne hospicjum. Tak narodziła się Fundacja Podlaskiego Hospicjum Onkologicznego. Pod szyldem fundacji dr Grabowski założył hospicjum, zaś ksiądz Szczerbacz powołał do życia Warsztat Terapii Zajęciowej dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. Od 2015 roku funkcjonują niezależnie od hospicjum, pod skrzydłami Fundacji Nowa Wola.
Początki nie były łatwe. Budynek nie był przystosowany do prowadzenia zajęć. Wymagał remontu i dużych nakładów finansowych. Nie było wiadomo, komu miałby posłużyć.
– Trafnym posunięciem były warsztaty dla niepełnosprawnych intelektualnie, tym bardziej że w naszym regionie była „biała plama” – najbliższa tego typu placówka mieści się w odległym Białymstoku – mówi duchowny.
W każdej z pięciu gmin, które obejmuje fundacja, mieszka średnio czterdzieści osób niepełnosprawnych intelektualnie, których większość nie miała dostępu do specjalistycznej opieki. Pięć gmin to razem dwieście osób potrzebujących pomocy. Fundacja jest w stanie przyjąć jedynie trzydzieścioro.
– Kiedy opowiadałem o warsztatach, rodziny pytały ze strachem, czy nie zabiorą im renty. Oswajałem ludzi z tematem, tłumaczyłem, że nikt nic nie straci, wręcz przeciwnie – zyska czas, będzie mógł pracować i odpocząć od obowiązku ciągłej opieki – opowiada ksiądz Jarosław. – Pamiętam panią, której 18-letni syn właśnie skończył szkołę. Nie wiedziała, co dalej robić. Musiała pracować. Kiedy powiedziałem o warsztatach, ze łzami w oczach powiedziała, że spadłem jej z nieba.
Fundacja Nowa Wola zapewnia codzienną opiekę w dni powszednie od 7.30 do 15.30. Prezesem jest Małgorzata Pawluczuk. Od rana po wsiach jeżdżą dwa samochody, które „zbierają” podopiecznych, a po zajęciach – odwożą. Placówka zatrudnia przeszkolonych i wykształconych instruktorów, psychologa, rehabilitanta, a także dwóch kierowców oraz palaczy. Inicjatywa w 90 procentach finansowana jest przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, resztę kosztów pokrywają Starostwo Powiatowe w Białymstoku oraz gminy. Na zajęcia codziennie przyjeżdża trzydzieścioro podopiecznych, zaś troje na stałe przebywa w swoich domach – również mogą liczyć na pomoc fundacji. To 30-letni Marek, który jako dwulatek zachorował na poszczepienne porażenie mózgowe (opiekuje się nim samotna matka), kilkuletnia Julia z zespołem Retta i 40-letnia Irena z porażeniem mózgowym.
Mój syn zmywa naczynia
O tym, że dzięki fundacji można tylko zyskać, przekonały się już rodziny niepełnosprawnych.
– Kiedyś zadzwoniła do mnie matka jednego z podopiecznych i zapytała: „Co wyście zrobili z moim synem?!”. Trochę się przestraszyłem – wspomina ks. Szcerbacz. – A ona mówi, że syn nigdy nie umył po sobie szklanki, a teraz wraca i zmywa naczynia. Często rodzice chcą wynagrodzić niepełnosprawność dziecku i otaczają je kokonem, na nic nie pozwalają. To błąd. Warsztaty są właśnie po to, żeby uczyć samodzielności.
Podopieczni placówki to dorosłe osoby upośledzone i chore psychicznie. Z myślą o nich powstało sześć pracowni: artystyczna, krawiecka, techniczna, multimedialna, gospodarstwa domowego i ogrodniczo-bukieciarska. Co miesiąc każda z 5-osobowych grup szkoli się w innej pracowni. Mają też do wykonania obowiązki: pomóc zmywać naczynia, ugotować obiad, pościerać stoły. Na tyle, na ile pozwala intelekt, włączają się w pomoc. Jesienią angażują się w grabienie liści, zimą „walczą” o łopaty do odśnieżania.
– Któregoś dnia 60-letni pan stoi w kącie i płacze. Pytam, co się stało, a on: „Bo mnie nie wzięli do odśnieżania, łopat za mało” – wspomina ksiądz.
Żartuje, że trochę się wycwanili i nie są tacy chętni do pomocy, jak kiedyś. Podopieczni fundacji chętnie uczestniczą w warsztatach. Mają ściśle wyznaczony rytm dnia, ciekawe zajęcia. Mają motywację, żeby rano wstać, ubrać się. Tutaj uczą się samodzielności, czują się potrzebni. Na warsztatach wykonują prace ceramiczne i pocztówki, które później sprzedają na kiermaszach i festynach. Zarobione środki przekazują bardziej potrzebującym. Pod czujnym okiem kadry organizują dyskoteki i konkursy, jeżdżą na dwudniowe wycieczki, na których sami muszą się umyć i pościelić – co jeszcze niedawno było wyzwaniem. Mają okazję pojechać do kina i teatru.
– Codziennie rano omawiamy poprzedni dzień i wyciągamy wnioski – mówi ksiądz Szczerbacz. – Jak w każdej rodzinie, zawiązują się u nas przyjaźnie, ale pojawiają się też konflikty i zazdrość.
Każdy ma sprawność
Duchownego cieszą osiągnięcia podopiecznych, choćby udział w Integracyjnym Turnieju Tenisa Stołowego. W 2014 roku dwa pierwsze miejsca zajęli niepełnosprawni intelektualnie, pokonując nauczycieli i uczniów liceum.
Na współpracy zyskują nie tylko podopieczni, lecz także pracownicy fundacji. Dzięki niej uczą się systematyczności i cierpliwości. Które z warsztatowych zajęć cieszą się największym powodzeniem? Oczywiście – trening ekonomiczny. Podopieczni dostają wydzieloną niewielką pulę pieniędzy, którą muszą wydać w sposób przemyślany. Uczą się liczyć i planować wydatki. Warunkiem otrzymania środków jest odpowiednia frekwencja.
– Wypłata przypada ostatniego dnia miesiąca. Tu nie ma znaczenia, czy zdrowy, czy upośledzony – tego dnia przychodzą wszyscy! – śmieje się ksiądz.
Chociaż praca z osobami upośledzonymi jest wymagająca, daje dużo satysfakcji. Przede wszystkim niepełnosprawni czują się szczęśliwi. I nie nudzą się. Biorą udział w konkursach wokalnych, ciekawych wycieczkach, mogą liczyć na ciepło i wsparcie.
– Mają ogromną energię. Czasami, gdy jestem bardzo zmęczony, otaczają mnie wianuszkiem i wtedy ładuję baterie – mówi Jarosław Szczerbacz, współtwórca Fundacji Nowa Wola.
Małgorzata Janus