StoryEditorWiadomości rolnicze

Od powietrza, głodu, ognia i wody

12.06.2014., 12:06h
Żyją w ciągłej gotowości do boju. Na weselach, pogrzebach, komuniach siedzą jak na szpilkach, z tak czujnym uchem, że przypominają najbardziej płochliwą zwierzynę. Ale kiedy zawyje syrena, zamieniają się w prawdziwe lwy. 

Na rozmowę o życiu „w ciągłym pogotowiu” zaprosili nas strażacy z podpoznańskiego Golęczewa. Wieś założył cesarz Wilhelm II przed z górą stu laty jako wzorcową wieś niemiecką. Miała być zamkniętą enklawą, kultywującą tradycje pruskiego porządku i gospodarowania. O wyjątkowym charakterze osady stanowiły też zabudowania – domy zbudowano wg różnych projektów. Każdy inny, każdy równy, można by powiedzieć, bo niemiecka robota – jak spod linijki. Do dziś pruski duch przenika aktywność Golęczewian – przed rozbudowującą się remizą kostka brukowa leży w największym porządku, a ochotnicza straż działa z godną cesarskiej armii sprawnością. Rozmawiamy o niej z Markiem Koziełem – rolnikiem i prezesem OSP, jego żoną i córką. Bo w Golęczewie w strażacką działalność angażują się całe rodziny. Nowoczesny budynek strażnicy mieści w sobie nie tylko garaż na trzy samochody (w tym dwa bojowe), ale i świetlicę, w której odbywają się zajęcia z najmłodszymi, i… starą XIX-wieczną sikawkę. Sprzęt to scheda po poprzednich (niemieckich) gospodarzach wioski. Dziś pełni funkcje reprezentacyjno-dekoracyjne, ale, jak przystało na pruską robotę, działa bez zarzutu, choć to już prawie 130-latka. Służyła ona jeszcze powstałej w 1921 r. Straży Ogniowej wsi Golęczewo. Dziś remiza wykorzystuje nowoczesne technologie, które pozwalają oszczędzić minuty, a nawet sekundy w każdej akcji. Sprężarka powietrza uzdatnia wóz bojowy w ciągu minuty. Bez niego potrzebnych by ich było aż pięć. Mają też defibrylator, bo są w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym. Pierwszy raz użyli go w wyjątkowoo trudnej sytuacji – w trakcie jednej z akcji bezskutecznie ratowali nim swojego druha Marcelego Cyplika – naczelnika straży, który odszedł podczas pełnienia służby. Jak często słychać dźwięk syreny? – Wczoraj wyła. Jechaliśmy akurat na pogrzeb, ale przyszedł SMS. Ja – do remizy, żona pojechała sama – mówi Marek Kozieł, a żona dodaje: – Jak tylko zawyje, ubieramy męża, otwieramy bramę, wyjazd samochodem albo rowerem, cały dom jest na nogach! Jeżdżą do pożarów w starych gospodarstwach, nowych domów płonących od źle zaprojektowanych kominków, do powodzi, do tragicznych wypadków. Zabezpieczają przylot helikoptera medycznego, w akcjach, do których skrzykują w ciągu paru minut kilka wsi, poszukują zaginionych. Zaopatrują w sprzęt, prowiant i dach nad głową poszkodowanych w katastrofach – powodzianom w 2010 r. wysłali trzy wyładowane po dach tiry, a kiedy zimą dwa lata temu wypadkowi uległ na pobliskiej krajówce autobus wiozący przez pół Polski uczestników wycieczki, w ciągu godziny zorganizowali im nocleg w miejscowej szkole. Do najtrudniejszych akcji, gdzie obcować trzeba ze śmiercią i jej nieraz upiornym żniwem, jadą wszyscy, ale do wyjątkowo trudnych zadań często jest delegowany pan Marek. Kiedy strażacy ratują, ich rodziny zabezpieczają akcję, dbając o gorącą strawę czy ciepłe ubranie. Już mamy wyjeżdżać z Golęczewa. Jeszcze krótkie spojrzenie na strażnicę i trzask zamykanych drzwi naszego samochodu zagłusza… syrena! Co się dzieje? W kilka sekund dowiadujemy się, że w szkole odrywa się kolejny nawis śniegu. Trzy minuty i trzech druhów gotowych do wyjazdu staje w strojach bojowych. Szybka decyzja, że jadą mniejszym wozem. Nie żegnają się, zdrowie i życie dzieci jest ważniejsze.

Karolina Kasperek 

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
12. grudzień 2024 04:47