StoryEditorWiadomości rolnicze

Pije mleko więc jest wielki

05.10.2015., 13:10h
Jesteśmy tym, co jemy – to stara prawda. O tym, jak wiele zależeć może także od tego, co pijemy, przekonaliśmy się w rozmowie z mistrzem olimpijskim w łyżwiarstwie szybkim Zbigniewem Bródką, który gościł na stoisku Spółdzielni Mleczarskiej Łowicz podczas ostatnich poznańskich targów Polagra Food.

Spodziewałam się, że jest pan... większy.

– Telewizja dodaje kilogramów. Wyglądam w niej na bardziej postawnego, ale przecież mały nie jestem – 184 centymetry. To dla łyżwiarza szybkiego całkiem dobry wzrost. 

A’propos łyżwiarza – kim pan jest? Kim się pan czuje w pierwszej chwili, kiedy słyszy pan takie pytanie?

– W tej chwili jestem łyżwiarzem szybkim i mistrzem olimpijskim. To przede wszystkim. Ale także strażakiem. To moje dwie pasje, które jakoś współistnieją. Jak mówią niektórzy – lód i ogień. Praca w straży pozostaje oczywiście ostatnio trochę w cieniu. Życie sportowca jest takim czasem, kiedy trzeba wiele spraw odłożyć na drugi plan. Ale mam przed sobą jeszcze kilka lat kariery sportowej, a w pracy strażaka będę mógł się wykazywać przez, mam nadzieję, wiele kolejnych lat. Jeszcze będzie czas, w Państwowej Straży Pożarnej pracuję raptem pięć lat, a trenuję od 1996 roku. 

No tak, ale przez kilka lat trzeba będzie „zgrać” obie te aktywności. Próbuję sobie wyobrazić, czy to w ogóle możliwe. Jakieś ulgi w pracy?

– Wszystko jest możliwe, to tylko kwestia podejścia. Nie ma żadnych ulg, nie można przecież celowo nie pojawić się w pracy. Trzeba dogrywać grafiki, synchronizować. Moja doba rzeczywiście czasem musi mieć 24 godziny. Czasami przychodzę do pracy ze świadomością, że muszę odbyć trening i ratować kogoś z ciężkiego wypadku. Każdą chwilę muszę mądrze wykorzystać. Taki grafik sprawia, że muszę też korzystać z każdej okazji do odpoczynku. Nikt nie jest nieśmiertelny, człowiek musi się regenerować. 

Ile godzin treningu jest potrzebne, by osiągnąć to, co pan?

– Najchętniej zaprosiłbym na zgrupowanie w Berlinie, z którego właśnie się wyrwałem. Tam trenujemy 7–8 godzin dziennie, czyli na pełen etat. Oczywiście taka eksploatacja nie trwa cały rok. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wielu ludzi, którzy stanęli na mojej drodze, trenerów.

Nie udałoby się to pewnie też bez wyrozumiałych bliskich...

– Rodzina jest dla mnie wsparciem od samego początku kariery i pracy w straży. W jakiś sposób moja żona wytrzymuje to wszystko. Awantury? Może nie użyłbym takiego słowa, ale kłótnie... Oczywiście, zdarzają się, to normalne. Najważniejsze, żeby znaleźć kompromis, dogadać się. Żeby nie zburzyć w sekundę czegoś, co buduje się latami. Staram się przekonać żonę, że tak będzie wyglądać kilka lat, ale ta ciężka praca zaprocentuje później dla nas wszystkich. 

W tej sytuacji żona pewnie musiała zrezygnować z pracy?

– Żona pracowała przez jakiś czas, dopóki nie pojawiły się dzieci. Dziś ciągle są małe, starsza córka ma trzy lata, a młodsza zaraz skończy dwa. Dwoje dzieci to taki pełen etat w domu, dlatego staram się ją zrozumieć w wielu sprawach. Ale nie jest to proste, bo ja żyję w innym świecie, mam inne obowiązki, inne problemy. Ona musi w tym czasie ogarnąć dom. Oczywiście chce wrócić do pracy, ale ustaliliśmy, że teraz oddajemy czas mojej karierze.

Wracając do niej. Kiedy tak naprawdę się rozpoczęła? Zaczynał pan jak my wszyscy, od figurówek?

– Można tak powiedzieć. Pierwsze łyżwy kupił mi tata. Zaprowadził mnie na lodowisko w moich rodzinnych Domaniewicach. Lodowisko powstawało na boisku do piłki ręcznej, kiedy temperatura spadała poniżej zera. A potem trafił mi się niezwykły trener – Mieczysław Szymajda. Dzięki niemu wypłynąłem na szersze wody, zacząłem zdobywać złote medale na mistrzostwach Polski, a później stanąłem na podium.

Czy to było tak, że zauważył w panu natychmiast olbrzymi talent?

– Myślę, że z talentem to jest tak, że musi być zawsze poparty bardzo ciężką pracą. To nie jest tak, że jest talent, więc mamy mistrza. Myślę, że w moim przypadku było jedno i drugie, ale więcej chyba nawet pracy niż talentu. W moim roczniku było wielu bardziej utalentowanych ode mnie. Ale starałem się tę różnicę zniwelować pracą. Po prostu chciałem coś osiągnąć i wierzyłem w to. Udało się, choć doświadczałem też niepowodzeń. Ale trwałem w tym, że chcę być najlepszy.

Dawało się to pogodzić z nauką?

– Tu też musiały zaistnieć kompromisy. Do dziś wspominam matematyczkę, która powtarzała w podstawówce, że sport mi chleba nie da. Okazało się, że dał. Była zresztą bardzo dobrą nauczycielką, cieszę się, że nauczyła mnie matematyki tak, że pozwala mi to dziś radzić sobie w życiu. 

Tej matematyki z fizyką jest też trochę, jak się wydaje, w łyżwiarstwie szybkim. Milimetry, prędkości, właściwości fizyczne...

– Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak cienka jest płoza. Ma raptem milimetr grubości, hokejówki mają trzy razy tyle! My na tym rozwijamy ogromne prędkości – około 60 kilometrów na godzinę. To najwyższa znana w sporcie prędkość osiągana siłą własnych mięśni. Płoza jest wygięta w łuk w lewo, bo w lewo jeździmy. I w dodatku ruchoma, jak w nartach biegowych. Wyższa szkoła jazdy. Lód też potrafi być różny, jak śnieg u Eskimosów. Składa się na to temperatura otoczenia na zewnątrz, jakość wody, ciśnienie powietrza. Pytano mnie, jaki lód jest w Soczi. O nim powiedziałem, że jest „chrupki”. A amerykański potrafi być „szybszy” od innych o całą sekundę na 400 metrach.

Trzeba mieć skąd czerpać energię do takich prędkości i wyników. Czy złoty olimpijczyk nieustannie musi pilnować menu?

– Nie obowiązuje nas restrykcyjna waga. Ale to, jak wyglądamy, to na pewno efekt diety. Sporo w niej produktów mlecznych. Mleko od zawsze było obecne w mojej diecie, na nim wyrosłem, zwłaszcza na tym prosto od krowy. Nie przepadałem tylko za ciep­łymi zupami mlecznymi. W ogóle uwielbiam swojskie jadło, mało przetworzoną żywność, której sporo jeszcze na polskiej wsi. Jajka od szczęśliwych kur – oczywiście na miękko, mięso z naturalnie karmionych zwierząt. To są smaki niezapomniane. Jeżdżę po świecie, próbuję różnych potraw. Mogę się zajadać sushi czy kuchnią włoską, ale z radością wracam do Domaniewic na polski obiad – z maślanką i schabowym czy kluskami śląskimi. 

Co powiedziałby pan dziś młodym, którzy dopiero myślą, czym się w życiu zająć?

– Wyznaczyć cel i uparcie do niego dążyć. Bez względu na przeciwności. Ale dobrze znaleźć dziedzinę, która daje satysfakcję. To daje większą szansę na sukces. 

Pana plany na najbliższą przyszłość?

– Chcę walczyć o kolejny medal olimpijski. Mam taki apetyt i wiem, że mogę to osiągnąć, ponieważ już raz tego dokonałem. Chciałbym też więcej czasu spędzać z rodziną, ale jest go mało. Wiem, że trzeba będzie z tym poczekać do końca kariery.

 

Rozmawiała Karolina Kasperek

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
13. grudzień 2024 22:29