Najważniejsze to spotkać dobrych ludzi na swojej drodze. To już 80% sukcesu. Reszta zawsze się jakość ułoży – przekonuje tata Marka, Pawełarchiwum
StoryEditorWsparcie dla Marka

Synek rolników z Podlasia cudem pokonał śmierć. A teraz potrzebuje nas

04.02.2024., 12:00h
Było dokładnie tak, jak sobie wymarzyli. Ślub, wspólne, życie, praca w gospodarstwie. Doczekali się córki oraz syna. „Dwa plus dwa – układ idealny” – mawiali Anna i Paweł Andrakowie. Niestety, nie było im dane długo cieszyć się szczęściem. Nagła choroba synka spadła jak grom z jasnego nieba. Wbrew prognozom lekarzy malutki Marek pokonał śmierć. Walkę o najmniejszą poprawę zdrowia toczy do dziś.

Choroba nie dawała objawów

Rok 2019. Ciepły lipcowy dzień. Anna i Paweł z dumą zerkają na swojego 8-miesięcznego synka Marka, który już samodzielnie stoi w łóżeczku. Oparty o barierkę próbuje nawet stawiać pierwsze kroki. Pewnie lada dzień zacznie chodzić. Mówi się „pierwszy roczek, pierwszy kroczek”, ale Mareczek raczej pobiegnie w swoje urodziny. Rozwija się wręcz książkowo. Ma mnóstwo energii, jest pogodny i ciekawy świata. A już najbardziej to ciąg­nie go do traktorów. Na widok ciągników wyciąga rączki i szeroko się uśmiecha. „Będzie dobrym rolnikiem, jak tata”, myślą rodzice chłopca. Paweł wyjmuje aparat i robi zdjęcie synka stojącego w łóżeczku. Jeszcze nie wie, że będzie to ostatnia fotografia, na której Marek samodzielnie stoi. Dopiero kolejnego dnia wydarzy się najgorsze.

image

Najważniejsze to spotkać dobrych ludzi na swojej drodze. To już 80% sukcesu. Reszta zawsze się jakość ułoży – przekonuje tata Marka, Paweł

FOTO: archiwum

Pierwsze objawy choroby

Latem nie brakuje roboty. Anna i Paweł gospodarują na 45 ha (w tym 26 własnych) w podlaskiej wsi Jaskra (powiat moniecki, gmina Knyszyn). Uprawiają zboża i kukurydzę, ponadto utrzymują 70 szt. bydła. Na takim areale jest co robić, dlatego cieszą się z pomocy rodziców Pawła – Alicji i Józefa.

Anna dogląda gospodarstwa, ale uwagę skupia głównie na dzieciach. Z niepokojem przygląda się Markowi, któremu od rana dokucza silna biegunka. Nie chciałaby, aby w upalny dzień się odwodnił. Z mężem podejmują decyzję, aby pojechać do lekarza. Jest piątek, więc może chłopiec dostanie lekarstwo i przed weekendem wydobrzeje.

– Mareczek trafił na ostry dyżur do Moniek, gdzie spędził dobę. Lekarze, mieliśmy wrażenie, niespecjalnie przejęli się stanem dziecka, ale uznaliśmy, że lepiej dmuchać na zimne – wspomina Paweł.

Następnego dnia specjaliści określają stan zdrowia Marka jako krytyczny. Andrakowie nie rozumieją, o czym mówią. Wszystko dzieje się tak szybko, że trudno nadążyć. Nie mogą uwierzyć, że te skomplikowane terminy medyczne dotyczą ich syna.

– Nagle dowiedzieliśmy się, że nasze dotychczas zdrowe dziecko musi walczyć o życie. Marek, który jeszcze kilka dni temu był radosnym, pełnym sił chłopcem, może nie przeżyć. Rozpacz, lęk i bezsilność sięgnęły zenitu – opowiada Paweł Andraka.

Jest już na tyle źle, że Marka trzeba przewieźć do specjalistycznego szpitala w Białymstoku. Ale żadna karetka nie chce przetransportować chłopca w tym stanie. Ostatecznie udaje się zorganizować prywatną. Chłopiec trafia do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Jest nieprzytomny. Trafia prosto na OIOM, a stamtąd – na stół operacyjny. Konieczne są dializa otrzewnowa oraz hemodializa. Niedługo Andrakowie dowiedzą się, że Marek będzie jednym z pierwszych

Tuż po operacji z ust lekarzy padają takie terminy, jak „ciężka sepsa z niewydolnością wielo­narządową”, „ostra niewydolność nerek” i „martwicze zapalenie jelita grubego”. Anna i Paweł myślą, że już nic gorszego nie usłyszą. Są w błędzie.

Mareczek został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, w której utrzymywany był aż miesiąc. W tym czasie lekarze szukali przyczyny pogarszającego się stanu zdrowia. Do dziś nie znaleźli – mówi Paweł.

Dziecięce porażenie mózgowe 

W trzeciej dobie po przewiezieniu do szpitala w Białymstoku dochodzi do zatrzymania akcji serca oraz krwawienia do mózgu. Reanimacja trwa 45 minut. Anna i Paweł słyszą od lekarzy: „Proszę przyjechać, może jeszcze państwo zdążą się pożegnać z synem”.

Do szpitala wchodzą na miękkich nogach. Spodziewają się najgorszego. Tymczasem, po raz kolejny, malutki Marek się nie poddaje. Specjaliści przyznają: to, że dziecko żyje, należy rozpatrywać w kategoriach cudu.

W listopadzie na badaniu EEG (badanie pozwalające ocenić aktywność mózgu) zostaje zdiagnozowana padaczka lekooporna, będąca pokłosiem wylewu. Lekarze stawiają kolejną diagnozę: dziecięce porażenie mózgowe. Marek będzie dzieckiem leżącym.

Wystarczy uśmiech

„Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach” – mawiał reżyser i aktor Woody Allen. Anna i Paweł zgadzają się z mottem w stu procentach.

– To, co człowiek miał wypłakać, już wypłakał – przyznaje Paweł. – Teraz Marek nie siedzi, nie przewraca się z pleców na brzuch, nie chodzi – ścisza głos. – Ale jeśli słyszy muzykę, macha nóżkami. Wiemy, że nas rozpoznaje. Cieszy się i reaguje na zwierzęta. Co ciekawe, jednego nie zapomniał: traktora i ładowarki! Na sprzęt reaguje z takim samym entuzjazmem, jak przed chorobą – uśmiecha się Paweł.

Dzięki rehabilitacji stan zdrowia Marka ulega poprawie. Udało się wyjąć dziecku sondę dożołądkową. Chłopiec samodzielnie gryzie i połyka pokarmy. To dowód, że rehabilitacja ma ogromną moc. Ważne, aby była realizowana systematycznie – tylko wtedy może przynieść efekty. Niestety, koszty leczenia przekraczają możliwości finansowe rodziny. Dlatego zdecydowali się prosić o pomoc.

– Całkowity powrót do zdrowia synka jest niemożliwy. Najważniejsze to zapobiec przykurczom mięśni, aby ciało Mareczka mogło prawidłowo rosnąć. Kolejnym priorytetem jest ograniczenie napadów padaczki. A te pojawiają się codziennie – mówią Andrakowie. – Jedyną „odgórną” formą wsparcia jest rehabilitacja w przedszkolu integracyjnym, do którego uczęszcza. Jeździmy z nim również na zajęcia z terapii widzenia. Te finansujemy ze zbiórek – wymieniają. – Bardzo zależy nam na turnusie w ośrodku rehabilitacyjnym. Środki z darowizny – 1,5% podatku – przeznaczylibyśmy na terapię.

image

Najważniejsze to spotkać dobrych ludzi na swojej drodze. To już 80% sukcesu. Reszta zawsze się jakość ułoży – przekonuje tata Marka, Paweł

FOTO: archiwum

Dziś Andrakowie uważają, że spotkało ich wiele szczęścia w tym ogromnym nieszczęściu.

– Spędziliśmy kilka miesięcy na szpitalnych korytarzach i wiemy, że nie mamy najgorzej. Cieszymy się ze wszystkich, nawet najmniejszych postępów synka. Miał się nie uśmiechać, a się uśmiecha. I to już nam wystarczy, abyśmy – choć przez chwilę – mogli poczuć się szczęśliwi – podsumowuje Paweł.

image
Wieś i rodzina

Mały synek rolników z Pomorza walczy z chorobą DMD. Jak można pomóc Olafowi?

Małgorzata Janus

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
10. grudzień 2024 15:17