Po cielęta Bartosz jeździ na Podlasie. Uważa, że tam można znaleźć najlepszeKarolina Kasperek
StoryEditorProsto z gospodarstwa

„Wszyscy szli nad jezioro, a ja miałem żniwa”. Dziś rolnik spod Wągrowca wie, że było warto

03.08.2025., 17:00h

Kiedy wiesz, że stoją za tobą murem poprzednie i następne pokolenia, możesz prowadzić gospodarstwo spokojnie nawet wtedy, kiedy ceny szaleją, a rynek niepewny. Tak o swojej pracy mówią Bartosz i Milena Paszkowie, którzy z rodzicami – Elżbietą i Henrykiem – gospodarują w Rąbczynie, w gminie Wągrowiec.

Rolnicza ciągłość pokoleń – spokój mimo niepewnego rynku

Na podwórku u Paszków w Rąbczynie witają mnie dwie dobrze wychowane młode damy: dziesięcioletnia Hania i ośmioletnia Alicja. Przedstawiają się i zapraszają na piętro. Na rozmowę z rodzicami, ale i dziadkami, którzy wciąż aktywnie tworzą gospodarstwo, choć są już w wieku dobrze emerytalnym.

Z krawieckiej igły do gospodarstwa – dzieciństwo wśród krów

Siadamy przy kawie na piętrze, gdzie mieszkają młodzi, czyli Bartosz z Mileną i dwiema córkami. Są z nami też rodzice Bartosza – Elżbieta i Henryk.

– Mamy niecałe 40 ha. To, jak na tutejsze warunki, średnie gospodarstwo. Mamy bydło opasowe w liczbie plus minus 90 sztuk. Wszystko, co uprawiamy, to z myślą o bydle, z przeznaczeniem na paszę – kukurydza, zboża – opowiada Bartosz Paszek.

Henryk, jego ojciec, natychmiast dodaje, że gospodarstwo istnieje już niemal 100 lat. Zostało kupione przez dziadków Elżbiety, którzy wcześniej mieszkali w pobliskim Kiedrowie. Do Kiedrowa w 1921 roku przyszli też, spod Konina, pradziadkowie Henryka. Pod Koninem mieli niewielkie gospodarstwo, a z jego sprzedaży pieniędzy starczyło na większe, 21-hektarowe, w Kiedrowie.

To było gospodarstwo poniemieckie. Niemcy po I wojnie nie mogli sprzedawać w Polsce swojej ziemi Niemcom, tylko musieli Polakom. Mieliśmy wszystkiego po trochu – kilka świń, dwie krowy, kury – mówi Henryk.

Elżbieta dodaje, że w jej gospodarstwie było bardzo podobnie. Nie było tylko nigdy owiec ani gęsi. Wspomina, że jako dziecko najbardziej nie lubiła paść krów.

Ledwo ze szkoły człowiek przyszedł, a już był goniony do nich. Niektórym się nudziło przy tych krowach. Mnie nie, byłam „krawcową” – uwielbiałam szyć ubranka dla lalek. Do pasienia nosiłam lalki, szmatki i igły. I nieraz dostałam ochrzan od taty za chodzenie do krów z igłami – śmieje się Elżbieta.

image
Bartosz z żoną Mileną, córkami Alicją, Hanią i rodzicami na tarasie na piętrze. Gospodarstwo tworzyli rodzice – Elżbieta i Henryk
FOTO: Karolina Kasperek
Pozostało 77% tekstu
Dostęp do tego artykułu mają tylko Prenumeratorzy Tygodnika Poradnika Rolniczego.
Żeby przeczytać ten i inne artykuły Premium wykup dostęp.
Masz już prenumeratę? Zaloguj się
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
04. grudzień 2025 19:57