Fundacja 9sił, czyli zainspirowana dziewięćsiłem, który podobno robi cuda?
– Tak, to niezwykła roślina, która zresztą jest pod ochroną. Ale dziewięćsił także dlatego, że nasza fundacja działa na terenie gminy Jeleśnia, w której jest dziewięć sołectw. Nie wiem, czy działamy cuda, ale niedawno reprezentowaliśmy Żywiecczyznę i województwo Śląskie na Expo w Japonii. Promujemy polską kulturę, zwłaszcza ludową, za granicą – w Budapeszcie, w którym także mieszkam, w Londynie, na Pagu w Chorwacji. Nawiązaliśmy wspórce również z Norwegią i Wilnem, a w następnym roku wybieramy się z projektem „Kultura u Korzeni” do Kenii.
Gdzie uczyła się pani tej miłości do sztuki ludowej?
– W rodzinie, zwłaszcza od dziadków z pochodzących z Mutnego. Jestem z Jeleśni i pochodzę z rodziny, która działa społecznie od lat. Dziadek był krawcem, projektantem mody męskiej, dyrektorem banku, grał na instrumentach, projektował, malował, działał w ochotniczej straży pożarnej, pomagał w budowaniu szkoły i kościoła, a babcia założyła koło gospodyń wiejskich, działała również społecznie na rzecz kościoła, więc tak uczyłam się, że warto działać dla samej idei, ale warto też dla innych. Dziadek był z przekonań socjalistą i zawsze uważał, że coś trzeba oddać Polsce za darmo, chociażby za darmową edukację, którą otrzymaliśmy. U nas w domu ważne było, że działamy nie tylko dla pieniędzy. I mam nadzieję, że to nam się udaje w fundacji. Fundacja została założona nie tylko po to, żeby zachować spuściznę kultury ludowej, ale też żeby krzewić postawy robienia czegoś dla dobra wspólnego. Ludziom w górach się chce, mamy jeszcze energię, może to ta nasza porywczość tak nas napędza. Trochę martwi mnie to, że w działaniach dotyczących kultury widać bardzo duże jej skomercjalizowanie. Zgłaszaliśmy to ostatnio na Kongresie Kultury w Warszawie. Braki w dostępie do kultury na wsi mogą również się wiązać z tym, że wieś po 1989 roku została zostawiona sama sobie. Nie ma takich choćby galerii sztuki – nasze prace powstające w projektach wieszamy na płotach. Marzą się nam prawdziwi mecenasi kultury. Nie tylko firmy czy przedsiębiorcy, którzy widzą w tym interes, ale tacy darczyńcy, którzy są gotowi łożyć na kulturę bez widoku na zysk, uczestnicząc w jej wytworzeniu i zachowaniu.
Od czego zaczęła się fundacja?
– Skończyłam marketing i Public Relations na prywatnej uczelni – w Szkole Biznesu w Krakowie – chciałam się najpierw porządnie nauczyć obsługiwania kultury od technicznej strony. Potem skończyłam zarządzanie w kulturze na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale w tym czasie miałam już własne doświadczenia, ponieważ razem z przyjaciółmi założyliśmy wcześniej stowarzyszenie artystyczne. Po skończeniu studiów wyjechałam za miłością do Budapesztu. Po kilku latach poczułam, że chcę wrócić do pracy w kulturze. Życie na obczyźnie przygotowało mnie do powrotu do Polski i założenia fundacji – nawiązywałam nowe kontakty i współpracę. W 2014 roku z muzykiem Przemkiem Fickiem założyliśmy fundację, która teraz dba w szczególny sposób o lokalnych artystów i dziedzictwo kulturowe naszego regionu. Staramy się, żeby wydarzenia i projekty odbywały się w Jeleśni. Angażujemy artystów z tych dziewięciu sołectw. Mamy i bibułkarki, twórców zabawek i dudziarzy, i skrzypistów. Tak, skrzypistów, nie skrzypków. Kiedyś dudziarz Edward Byrtek powiedział, że muzyki uczył się od swojego ojca skrzypisty. Mamy to szczęście, że gmina Jeleśnia miała tak wielu wybitnych ludzi, którzy tworzyli kulturę ludową, zakładali zespoły ludowe, budowali instrumenty, tworzyli, rzeźbili, malowali. Zrealizowaliśmy m.in. projekt „Żywe obrazy”. Wystawę prezentowaliśmy ostatnio na Europejskim Forum Rolniczym w Jasionce. Wzięliśmy na warsztat malarzy z okresu Młodej Polski i przełożyliśmy malarstwo klasyczne na fotografie, prezentując je w scenerii wiejskiej. Ważne w tym projekcie było pokazanie, iż wieś była inspiracją dla wielu artystów. Inne nasze projekty to Krąg Kobiet – Powrót do źródeł, Kultura u Korzeni, Wołosi- Powrót do Źródeł, Szlak Beskidzkich Murali, Bibułkarki mistrzynie tradycji i wiele innych.
Wspomniała pani o bibułkarstwie. Zaglądam na zdjęcia na Facebooku i nie mogę się napatrzeć na te wieńce z bibuły
– W tym roku jednym z naszych głównych celów jest wpisanie bibułkarstwa na Listę Niematerialnego Dziedzictwa UNESCO. Wszystko już jest dopięte, materiały skompletowane i wysłane. Zmobilizowało mnie do tego, aby podjąć to wyzwanie moje stypendium Ministra Kultury – Bibułkarki Mistrzynie Tradycji. Już drugi raz jestem stypendystką w obszarze twórczości ludowej i jej propagowania. W tym roku znaleźliśmy się na Expo w Japonii, gdzie przedstawialiśmy tę sztukę z papieru jako polskie origami, ale też sztukę o charakterze terapeutycznym i taką, która oparta jest na cyklach, na porach roku, bo te kwiaty panie robią zgodnie z tym, co akurat występuje w przyrodzie. Chcemy sprawić, żeby więcej ludzi uczyło się tej sztuki. Dawniej to był przekaz rodowy – uczyły się tego babka, matka, córka. Dziś już tak nie jest, zostaje nam nauka w formacie mistrz-uczeń. W międzyczasie współorganizowaliśmy też konkurs zdobnictwa bibułkowego z Muzeum Miejskim w Żywcu.
Aktualnie realizujemy też projekt „Obcokrajowcy w strojach ludowych”. To projekt nie naszego autorstwa, ale tworzymy go na nowo. Chodzi w nim o to, żeby pokazać, że obcokrajowiec jest obecny w naszej codzienności – to ludzie, którzy tworzą muzykę, śpiewają, tańczą. W projekcie ubieramy ludzi z różnych krajów w nasze stroje ludowe i przenosimy ich wizerunek na fotografie. Na zdjęciach są też Koreanka, Chinka, osoby z Hiszpanii, Kenii, Maroka, a wszyscy związani są z województwem śląskim. Ten projekt ma pokazywać nie tylko to, co dostajemy od przybyszów, ale też piękno naszych strojów ludowych. Przebraliśmy uczestników projektu w stroje z naszego regionu, strój odświętny i codzienny, ale też żywiecki mieszczański czy łowicki.
Ważne są dla nas murale (Szlak Beskidzkich Murali), które na terenie gminy – mamy ich już siedem i tworzy je dla nas Maciek Szymonowicz –etnograf. Pokazujemy na nich twórców ludowych, instrumenty, tradycyjne zabawki, poetów, ich wiersze, roślinność charakterystyczną dla regionu.
Moją uwagę przykuł na Facebooku wasz post o konkursie „Konie polskie – koń w tradycji ludowej”. Dlaczego konie?
– W okolicach Jeleśni mamy największy i najstarszy ośrodek zabawkarstwa w Polsce. To tzw. żywiecko-suski ośrodek zabawkarski. Znane są tu całe rodziny, które wytwarzały zabawki z drewna, w tym m.in. konie – rodziny Mentlów, Klimasarów, Leśniaków (Stryszawa), Lachów, Łobozów (Pewel Wielka). Koń jest niezwykle ważny w naszej polskiej kulturze, nie tylko ze względu na pracę, którą wykonywał. Chcemy pokazać, że to rzemiosło nadal trwa, ale też zachęcić innych do podzielenia się swoją twórczością. Ten projekt będzie częścią większego projektu „Konie świata”. Za dwa, trzy lata chcemy skupić się na zabawkarstwie na świecie – przedstawimy wtedy konie-zabawki ośrodków zabawkarskich: szwedzkiego, tureckiego, indyjskiego, słowackiego, czeskiego. Projekt i konkurs promuje wykonany przez rodzinę Łobozów duży drewniany koń, który będzie stał w różnych przestrzeniach. Docelowo ma być ich dziesięć. A w konkursie zachęcamy do zgłaszania nam rzeźb z gliny, papieru, drewna, ale też tkaniny. Będziemy oceniać dzieła w dwóch kategoriach – w tradycyjnej i nowoczesnej interpretacji tej zabawki. Chcemy też porozmawiać z twórcami – po konkursie i wystawie powstanie katalog. Konkurs jest ogólnopolski. Trzeba do nas przysłać rzeźbę konia do 30 września. Powinna mieć wysokość od 30 cm. Wernisaż wystawy i ogłoszenie wyników odbędzie się 12 października w zabytkowej Starej Karczmie w Jeleśni, a sama wystawa będzie prezentowana w Gminnym Ośrodku Kultury w Jeleśni. Pula nagród wynosi 11 tys. złotych. Jednocześnie wernisażowi będziemy towarzyszyła multimedialna projekcja muralu konia Stanisława Lacha w hołdzie zabawkarzom.
Karolina Kasperek
